Rok po upadku Mosulu. Jak garstce bojowników ISIS udało się zająć drugie największe miasto Iraku?
Upadek Mosulu, a zwłaszcza sposób, w jaki się to dokonało, rok temu stanowił szok dla całego świata. Garstka dżihadystów zmusiła kilkunastokrotnie liczebniejsze siły irackie do panicznej ucieczki i do dziś panuję nad drugą największą metropolią Iraku. Jak do tego doszło?
Rok temu, w nocy z 9 na 10 czerwca, oddziały Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (ISIS, które później przekształciło się w Państwo Islamskie) zajęły Mosul - stolicę prowincji Niniwa, drugie co do wielkości miasto Iraku (zamieszkane przed wojną przez ok. 2 mln mieszkańców). Ta ogromna aglomeracja została opanowana przez islamistów w kilkanaście godzin, niemal dosłownie bez jednego wystrzału, a jego obrońcy - kilkunastokrotnie przewyższający swą liczbą napastników - po prostu uciekli w panice na południe (w stronę Bajdżi, i dalej - Tikritu) lub na wschód, na tereny opanowane przez Kurdów.
Jak można było przypuszczać, rocznica ta upłynęła w zasadzie bez specjalnego rozgłosu, zarówno w samym Iraku, jak i w światowych mediach. I nie ma w tym nic dziwnego, bowiem fakt błyskawicznego zdobycia przez zaledwie kilkuset islamskich bojówkarzy (niektóre źródła mówią nawet o zaledwie 150 islamistach) tak dużej metropolii, bronionej wszak przez ok. 30 tys. żołnierzy, musi być dla Irakijczyków powodem do wstydu, a na świecie budzić co najmniej zażenowanie. Świętowano natomiast hucznie w samym Mosulu, gdzie lokalne władze kalifatu urządziły okolicznościowe fety i zarządziły obowiązkowe udekorowanie miasta.
W rok od tamtych pamiętnych wydarzeń, Irak wciąż zmaga się z zagrożeniem ze strony Państwa Islamskiego, które - choć powstrzymane na dalekich przedmieściach Bagdadu - cały czas odnosi sukcesy militarne w innych częściach Iraku. Co gorsza, władze irackie zdają się wciąż nie wyciągać wniosków i doświadczeń z przebiegu wydarzeń sprzed roku, które zaowocowały upadkiem Mosulu. A szkoda, bo operacja w tym mieście miała wręcz modelowy charakter, który dżihadyści ponawiali później w wielu innych miejscach, tak w Iraku, jak i w Syrii. Aby więc lepiej zrozumieć istotę szokujących wydarzeń sprzed roku, warto przyjrzeć się operacji w Mosulu i zastosowanej w niej taktyce działania sił Państwa Islamskiego.
Cel - dolina Tygrysu
Wbrew pozorom, otwarty atak zbrojny na Mosul - podjęty w pierwszych dniach czerwca 2014 roku - nie był zaskoczeniem dla dowództwa irackich sił bezpieczeństwa i władz. Dane wywiadu (potwierdzane przez służby USA i Syrii) dokładnie wskazywały, że dżihadyści podejmą latem próbę przeniesienia w region północnego Iraku działań wojennych ze wschodniej części Syrii (gdzie ich grupa zajęła olbrzymie obszary, z miastem Ar-Rakka na czele).
Celem tej planowanej w Iraku akcji było uzyskanie przez ISIS kontroli nad całą doliną Tygrysu na irackim odcinku tej rzeki i połączenie tych zdobyczy z opanowanymi wcześniej przez to ugrupowanie terenami w zachodniej prowincji Anbar. Motywy, jakie kierowały wówczas liderami islamistów były oczywiste - chodziło o podjęcie otwartych działań zbrojnych na wszystkich terenach Iraku, zamieszkanych w większości przez sunnitów. Gwoli prawdy, regiony te od dawna były już areną intensywnej i krwawej aktywności terrorystycznej dżihadystów, której głównym ośrodkiem na północy był właśnie Mosul - uważany za największe sunnickie miasto Iraku i szczególnie podatny na infiltrację islamistów.
Rząd w Bagdadzie, chcąc przygotować się do spodziewanego ataku ISIS od strony Syrii, skierował wiosną 2014 roku do Niniwy wydzielone elementy taktyczne z czterech dywizji sił lądowych, a także dodatkowe formacje policyjne i specjalne. W samym Mosulu filarem planowanej obrony miasta miały być wydzielone pododdziały z 3. Dywizji Zmechanizowanej (uznawanej przez Amerykanów za jedną z lepiej wyszkolonych), w tym zwłaszcza jej 6. Brygada, której pozycje były wysunięte najdalej na zachód, skąd spodziewano się głównego uderzenia ekstremistów. Ogółem, siły irackie dyslokowane w czerwcu ubiegłego roku w Mosulu i 17 pozostałych dużych ośrodkach miejskich Niniwy szacowano na ok. 70-80 tys. żołnierzy i funkcjonariuszy.
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na fakt, którego znaczenie ujawniło się w pełni dopiero podczas samego ataku ISIS na Mosul i późniejszych działań dżihadystów w północnym Iraku: otóż zdecydowana większość członków personelu irackich sił bezpieczeństwa, rozlokowanych w Niniwie, była szyitami, pochodzącymi z południa kraju. Z jednej strony sprawiało to, że byli oni traktowani przez miejscową ludność (w zdecydowanej większości sunnicką) jeśli nie wrogo, to przynajmniej z ostentacyjną niechęcią - a już w pewnością nie jako żołnierze armii państwa irackiego. Z drugiej zaś strony sami żołnierze formacji rządowych podchodzili do "miejscowych" z dużą nieufnością, potęgowaną przez liczne po 2013 roku ataki i zamachy, wymierzone w siły bezpieczeństwa. Iraccy żołnierze czuli się więc i zachowywali w Mosulu niemalże jak obcy okupanci, co z pewnością nie wpływało stabilizująco na sytuację w mieście.
Wojna psychologiczna
Islamiści doskonale wykorzystali te nastroje - działania zbrojne przeciwko siłom irackim w Mosulu poprzedzone zostały po mistrzowsku przeprowadzoną, kilkutygodniową kampanią propagandową, noszącą wszelkie cechy operacji typu PSYOPS (walka psychologiczna). Wykorzystując media społecznościowe i "klasyczne", ale też elementy "propagandy szeptanej" (tradycyjnie - głównie na miejskich bazarach) czy nawet kazania wygłaszane w meczetach przez przychylnych imamów - islamiści intensywnie rozpowszechniali w mieście informacje i ostrzeżenia pod adresem "niewiernych" (chrześcijanie, Jazydzi itd.) i "heretyków" (szyici), że jeśli nie uciekną z miasta, to zostaną zabici.
Przekazy te "wspierano" odpowiednią oprawą graficzną - zdjęciami i nagraniami wideo, przedstawiającymi brutalne egzekucje, przeprowadzane m.in. na żołnierzach irackich czy syryjskich, pojmanych przez siły ISIS. Dla wzmocnienia propagandy stosowano też argumenty siły - w Mosulu rozpętała się wczesną wiosną 2014 roku kampania terroru, skierowanego przeciwko mniejszościom wyznaniowym i religijnym. W efekcie tysiące ludzi uciekło z Mosulu jeszcze przed rozpoczęciem aktywnej fazy operacji ISIS. Wszystko to sprawiło, że atmosfera w mieście na początku czerwca ubiegłego roku była wyjątkowo napięta, a morale stacjonujących tam sił rządowych dramatycznie niskie.
W takich realiach podjęty przez dżihadystów frontalny atak na Mosul stanowił przysłowiową iskrę w składzie prochu. Formacje ISIS, zgromadzone wówczas wokół miasta, szacuje się dzisiaj na nie więcej niż 3 tys. bojowników, z czego w bezpośrednim boju udział brała zapewne nie więcej niż połowa. Wtedy, rok temu, raporty słane do Bagdadu przez dowodzącego obroną Mosulu gen. Mahdiego Gharrawy’a sugerowały jednak, że u bram miasta stoją wielotysięczne siły napastników, niczym hordy barbarzyńskich Mongołów sprzed 800 lat. Na marginesie - gen. Gharrawy to klasyczny przykład szyickiego watażki, dowódcy jednej z dziesiątek szyickich milicji plemiennych (mającym w swym portfolio walki z siłami USA i koalicji - także być może polskimi), który dzięki umiejętnemu wykorzystaniu koneksji politycznych i rodowych "awansował" po 2011 roku do rangi głównodowodzącego sił rządowych w Niniwie. Jego kompetencje z pewnością nie dorównywały jednak randze stanowiska, jakie pełnił rok temu. Warto o tym pamiętać, analizując przebieg
wydarzeń w Mosulu i kondycję broniących miasta sił rządowych.
Prosta taktyka
Taktyka, zastosowana przez islamistów podczas szturmu Mosulu, była niezwykle prosta i bezpośrednio nawiązywała do wspomnianej powyżej "kampanii strachu", poprzedzającej fazę aktywnych działań militarnych. Grupy bojowe ISIS - każda licząca nie więcej niż 500 ludzi, poruszających się na kilkudziesięciu pojazdach różnego typu (głównie osławionych technicalsach, czyli cywilnych pojazdach terenowych lub SUV-ach, wyposażonych w rożnego rodzaju ciężkie uzbrojenie), niekiedy wspieranych czołgami lub bojowymi wozami piechoty - na przemian dokonywały punktowych ataków na pozycje sił rządowych na obrzeżach miasta. Ataki te miały klasyczny, partyzancki charakter - według zasady "uderz i odskocz" - i ich zadaniem nie było przełamanie obrony, ale raczej ciągłe wywieranie presji na przeciwnika i utrzymywanie go w stanie wysokiej gotowości bojowej.
Żołnierze iraccy bronili się jednak słabo i już na samym początku bitwy często "podawali tyły", co tylko pogarszało ogólną sytuację strategiczną obrońców. Za każdym bowiem razem, gdy bojownikom ISIS udało im się pojmać żywcem żołnierzy irackich, natychmiast, na miejscu byli oni brutalnie mordowani - z reguły przez dekapitację, ale czasami również z wykorzystaniem innych wymyślnych sposobów zadawania śmierci (jak ukrzyżowanie, ćwiartowanie itp.). Wszystko oczywiście było "na żywo" nagrywane, po czym wrzucane do internetu, głównie irackich "gałęzi" Facebooka i YouTube’a, gdzie spełniało rolę "psychologicznej bomby z opóźnionym zapłonem". Zdjęcia i nagrania wideo z takich egzekucji do reszty demoralizowały żołnierzy i funkcjonariuszy sił rządowych, utrzymujących pozycje w Mosulu i na jego przedmieściach, jak również tych spośród mieszkańców miasta, którzy nie do końca widzieli w ISIS wyzwolicieli.
Wszystko to działało na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, gdzie strach, przerażenie i związany z nimi paraliż na każdym szczeblu decyzyjnym po stronie sił rządowych rosły w miarę upływu czasu oraz kolejnych informacji i przekazów propagandowych islamistów - a te nadsyłane były niemalże w postępie geometrycznym. Dodatkowo, w samym Mosulu uaktywniły się, działające tam od dłuższego czasu, zakonspirowane komórki ISIS, dokonujące precyzyjnych, niemalże chirurgicznych ataków bombowych (głównie samobójczych) na wybrane cele.
Jak domek z kart
W efekcie, gdy po kilku dniach takich kombinowanych działań militarno-terrorystyczno-psychologicznych grupy bojowe islamistów podjęły rankiem 9 czerwca skoncentrowany atak na pozycje sił rządowych, te pękły i rozsypały się jak przysłowiowy domek z kart. Przez kilkanaście godzin dżihadyści jeszcze wstrzymywali się ze szturmem na pełną skalę, "macając" i rozpoznając bojem linię frontu - jakby nie wierząc w swój sukces i podejrzewając, że rejterada sił rządowych to jakaś pułapka. Ale pod wieczór tego feralnego dnia wszystko stało się jasne - armia iracka w Mosulu poszła w rozsypkę i oprócz kilku niewielkich pododdziałów (najwyżej wielkości kompanii - wybitych zresztą później dosłownie do nogi), które stawiały w zorganizowany sposób czoła napastnikom, nikt i nic nie stało już islamistom na drodze do pełnego opanowania Mosulu.
W ciągu nocy i poranka 10 czerwca 2014 roku cały Mosul znalazł się w rękach ISIS, wraz ze swymi niezmierzonymi bogactwami materialnymi, finansowymi (według niektórych źródeł - nawet w sumie 2 mld dolarów w walutach, złocie i precjozach) i wojskowymi. Wśród tych ostatnich - oprócz tysięcy ton broni, wyposażenia, sprzętu i amunicji - znajdowało się także ok. 2700 sztuk różnego typu pojazdów wojskowych: głównie wozów typu HUMVEE i M-113, ale też czołgi M-1A1 Abrams, działa samobieżne, bojowe wozy piechoty, artyleria i inne.
Irackie jednostki, bazowane w Niniwie (a zwłaszcza te z Mosulu), po prostu z dnia na dzień przestały istnieć - kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy nagle dosłownie "wyparowało". Dzisiaj wiadomo, że w całej operacji w Mosulu (i szerzej - w Niniwie) zginąć mogło (z reguły nie w boju, ale wskutek bestialskiego zamordowania przez islamskich bojowników) ok. 2-3 tys. irackich żołnierzy i funkcjonariuszy służb policyjnych. Pozostali w większości faktycznie zdezerterowali, choć oficjalnie do dziś klasyfikowani są przez Bagdad jako MIA (Missing in Action - zaginiony w akcji) i ich rodzinom wypłacane są sute zapomogi. Tylko nieliczni (ok. 5 tys.) wrócili do służby - albo w formacjach irackich, albo u kurdyjskich Peszmergów.
Zresztą, po 10 czerwca 2014 roku w Mosulu ginął z rąk islamistów każdy, kto miał choćby najmniejsze związki (faktyczne lub domniemane) ze strukturami rządowymi - urzędnicy władz miejskich i prowincji oraz ich rodziny, krewni żołnierzy i policjantów, a nawet stali dostawcy zaopatrzenia (np. żywności) dla sił rządowych. No i oczywiście ci, którzy z definicji nie wpisywali się w wizję idealnego "państwa islamskiego" na Ziemi - a więc innowiercy (głównie chrześcijanie) i odstępcy od "prawdziwego islamu", czyli szyici.
Chrześcijanie - po kilkudziesięciu pierwszych chaotycznych godzinach rządów ISIS, znaczonych grabieżami, mordami i gwałtami - znaleźli się zresztą w relatywnie lepszej sytuacji: islamiści dali im tydzień na przejście na islam lub ucieczkę. Ci spośród wyznawców Chrystusa, którzy nie chcieli (lub nie mogli, np. ze względu na wiek) wyjechać, a nie przeszliby na islam, musieli płacić tzw. dżizję. To tradycyjny w świecie islamu podatek od "niewiernych", stanowiący od 20 do nawet 80 proc. wartości ich majątku, płacony raz w miesiącu, a wyliczany arbitralnie przez miejscowe muzułmańskie autorytety religijne (a więc z reguły zawyżany wielokrotnie). Tym samym dla tych chrześcijan, dla których takie obciążenia były nierealne, a ucieczka nie wchodziła w grę, nadszedł czas męczeństwa za wiarę...
Niepewna przyszłość
Upadek Mosulu - a zwłaszcza sposób, w jaki się to dokonało - stanowił szok dla całego świata. Następne tygodnie i miesiące przyniosły kolejne, podobne incydenty, świadczące o całkowitym braku kompetencji armii irackiej i zaniku morale w jej szeregach. Iracka stolica została latem ubiegłego roku obroniona przed ISIS tylko dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu Irańczyków i błyskawicznej mobilizacji irackich szyickich formacji paramilitarnych. Dzisiaj - choć minął rok od tamtych wydarzeń, a od 10 miesięcy trwa koalicyjna operacja powietrzna "Inherent Resolve" - siły zbrojne Iraku wciąż nie podniosły się z kolan. Kwestia ich dalszego istnienia i przyszłości wciąż jest zresztą wielką niewiadomą, bowiem rząd w Bagdadzie woli inwestować publiczne fundusze w wyposażanie i szkolenie milicji szyickich (skupionych w formacji Al-Hashd As-Shabi) niż regularnej armii. Jednostki takie były w stanie (przy wsparciu lotniczym USA) odbić w kwietniu bieżącego roku Tikrit, ale nie zapobiegły już utracie maju Bajdżi i Ramadi na
rzecz kalifatu.
Wszystko to sprawia, że perspektywy odbicia Mosulu z rąk Państwa Islamskiego - co zapowiadano szumnie już rok temu - są dzisiaj co najmniej niepewne. Siły irackie są uwikłane w przewlekłe walki (głównie o charakterze defensywnym) na wielu odcinkach frontu i zmontowanie zakrojonej na szeroką skalę operacji ofensywnej w celu wyzwolenia Mosulu jest póki co po prostu nierealne.
Geografia sprzyja zresztą siłom kalifatu - aby podejść na pozycje wyjściowe do działań w Mosulu, siły irackie musiałyby zająć najpierw nie tylko dopiero co utracone Bajdżi, ale też zdobyć niewielką miejscowość Mukajszifasz, położoną na południe od Tikritu i skutecznie blokującą jedyną szosę wiodącą z Bagdadu na północ. Co więcej, kluczowym elementem w ewentualnej ofensywie na Mosul musieliby być Kurdowie - ci jednak jak na razie wolą chyba poczekać, co wyniknie z intensywnego procesu przekształcania się Iraku w państwo szyickie, blisko związane z Iranem.
Tym samym nie można wykluczyć, że również i za rok wspominać będziemy kolejną rocznicę zajęcia Mosulu przez niewielkie siły Państwa Islamskiego.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.