PolskaRok ciężkiej, ale sensownej pracy komisji

Rok ciężkiej, ale sensownej pracy komisji

To był rok ciężkiej, ale sensownej pracy - tak większość członków komisji śledczej badającej aferę Rywina ocenia jej działalność. Niektórzy uważają jednak, że 12 miesięcy działalności komisji był to czas stracony.

Dla szefa komisji Tomasza Nałęcza (UP) najcięższe były początki jej prac, kiedy "w komisji dominowała absolutnie polityka". Nałęcz, jak powiedział, nie spodziewał się, że komisja będzie pracowała tak długo. Sądził, że skończy prace wiosną. Jednak uważał za swój obowiązek podejmowanie każdego wątku śledztwa, który interesował posłów.

Dodał, że komisja po sporządzeniu sprawozdania musi spróbować sformułować uwagi do nowelizacji ustawy o komisji śledczej, bo obecnie są w niej oczywiste niedoróbki. "Pudding sprawdza się w jedzeniu. Myśmy po raz pierwszy zjedli pudding, więc możemy coś powiedzieć o jego smaku i ewentualnej zmianie receptury gotowania. W naszym przypadku bywały dni, że był przypalony, bywały dni, że bardzo słodko smakował" - dodał Nałęcz.

Polityk uważa, że komisja nie zmarnowała czasu. Według niego, "ze sprawą Rywina jest tak, że im kto szybciej kończy, tym doznaje większego despektu", czego najlepszym przykładem jest prokuratura. Zdaniem szefa komisji, gdyby nie zamknęła ona śledztwa w końcu maja 2003 r., a dalej gromadziła materiał dowodowy, to akt oskarżenia zapewne byłby inny.

"Sprawa Rywina dzięki działaniom komisji ma szansę być wyjaśniona znacznie bardziej dokładnie. Poza tym dzięki komisji śledczej i jawności jej działania wyjaśnianiem tej sprawy zajęły się miliony Polaków. Zdobyli wiedzę, która, moim zdaniem, odmieniła polskie życie publiczne" - uważa Nałęcz.

W jego opinii, jeśli chodzi o uwrażliwienie na korupcję, o bezczelność i bezkarność w uprawianiu korupcji, to, co się stało przez miniony rok, ma przełomowe znaczenie.

"Dzisiaj w Polsce już się nie uważa, że 5% od transakcji to jest normalna prowizja. Dzisiaj widać, że to jest chamstwo, złodziejstwo i rzecz, dzięki której można stracić dorobek całego życia, jak się zostanie namierzonym. A widać tutaj, że nawet ci, którzy do tej pory mieli bardzo dobrych aniołów stróżów, jednak nadziewają się na diabelskie widły" - powiedział Nałęcz.

Dla Jana Rokity (PO) roczne uczestnictwo w komisji śledczej było "ciężką mrówczą i bardzo odpowiedzialną pracą". Jak podkreślił, praca w tej komisji nie przypomina prac w żadnej innej. "Tu się pracuje osiem godzin bez przerwy pod baczną obserwacją każdego ruchu, gestu i słowa wypowiedzianego, prowadzoną przez 10 mln ludzi" - zaznaczył. "Transmisja radiowa czy telewizyjna powoduje bardzo silny nadzór obywateli nad pracą posła. Nie ma lepszego posła niż poseł cały czas nadzorowany przez obywateli" - uważa Rokita.

Poseł PO jest przekonany, iż raport komisji przyniesie odpowiedzi na podstawowe pytania, które ludzie interesujący się aferą Rywina zadają sobie od początku: jak było naprawdę i kto powinien ponieść odpowiedzialność.

Rokita spodziewał się, że prace komisji mogą potrwać długo. Nie przypuszczał jednak, że przez rok jej działalności tak wiele szczegółowych okoliczności uda się wyjaśnić. Dodał, że podczas prac komisji nie było chwili, w której uważałby, że jej prace nie przyniosą efektu.

Odnosząc się do przygotowywanego przez komisję raportu, Rokita zaznaczył: "nie jestem związany tym, co ewentualnie w myśl jakichś dyrektyw partyjnych uchwali większość. Mam prawo przedstawienia własnej oceny całej sprawy i to było dla mnie od początku świadectwo sensu pracy w tej komisji".

Natomiast zdaniem Anity Błochowiak (SLD), 12 miesięcy prac komisji to był zmarnowany rok. "Zmarnowaliśmy wiele godzin, pracy, setki tysięcy stron papieru i wiemy dokładnie tyle, ile wiedzieliśmy na początku prac komisji: że Lew Rywin przyszedł do Michnika i zażądał łapówki za to, żeby media prywatne miały korzystną ustawę" - powiedziała Błochowiak.

Zdaniem posłanki, przez rok komisji nie udało się nic ustalić. Dodała jednak, że jej prace obnażyły proces legislacji prawa w Polsce. "Ale to dla tych, którzy tutaj są którąś kadencję z kolei, jest oczywiste. To mogło dziwić Kowalskiego przed telewizorem, a nie posłów" - powiedziała. Błochowiak uważa, że jedynym pozytywnym efektem afery Rywina - choć nie jest to zasługą komisji, ale publikacji w "Gazecie Wyborczej" - było zwrócenie uwagi na korupcję w Polsce.

"Komisja śledcza powinna istnieć, ale na zupełnie innych zasadach. Obecna ustawa o komisji śledczej jest zła i w związku z tym źle funkcjonuje także komisja" - wyjaśniła.

Jej zdaniem, "jeżeli posłowie nie mieliby możliwości robienia wszystkiego pod własną publiczkę i własne nazwisko, tylko dociekaliby prawdy, to komisja prawdopodobnie skończyłaby swoje prace już 10 miesięcy temu".

Zbigniew Ziobro (PiS) nie spodziewał się, że komisja będzie działała tak długo, ale nie uważa tego czasu za stracony. Według niego, komisja mogła pracować szybciej. Poseł PiS przypomniał, że już na początku lutego 2003 r. komisja tylko w części spełniła jego wniosek o zgromadzenie niezbędnego materiału dowodowego.

Zabezpieczone wtedy zostały billingi i dokumenty Lwa Rywina, ale już nie dokumenty np. prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego, Aleksandry Jakubowskiej czy wersje autopoprawki do noweli ustawy o rtv. Te materiały spływały do komisji w ciągu dalszych prac, to powodowało, że za każdym razem dowiadywała się nowych rzeczy i wymagało ponownego wyzwania tych samych świadków. To, podkreślił Ziobro, przedłużało prace.

Poseł PiS podkreślił, że mimo wszystko komisji udało się wiele ustalić i pokazać szereg patologii m.in.: "sferę sitwy i mechanizmów korupcjogennych na styku polityki, biznesu i instytucji publicznych, nieprawidłowości w tworzeniu prawa, upolitycznienie mediów publicznych, słabość prokuratury".

Zdaniem Ziobry, komisja wywiązała się z postawionych przed nią zadań: ponad wszelką wątpliwość ustaliła, że osoby z kręgu władz posiadające wiedzę o aferze nie robiły nic, by ścigać sprawców przestępstw korupcyjnych, a w kwestii prac nad tworzeniem ustawy wykazała taką sferę patologii, której istnienia wcześniej wiele nawet nie dopuszczało.

Poseł PiS zapowiedział, że będzie wskazywał z imienia i nazwiska osoby, które, jego zdaniem, były członkami "grupy trzymającej władzę". W jego opinii, wielką wartością prac komisji jest jawność dyskusji na temat spraw państwa, "tajnych problemów, które poprzednio były zakulisowe i nieznane".

Jerzy Szteliga (SLD) przyznał, że nie miał wyobrażenia, że prace komisji potrwają tak długo. "To absolutnie zmieniło moje życie polityczne i prywatne, wszystkie plany, wszelkie harmonogramy" - powiedział.

Poseł ocenił, że praca w komisja była ogromnym wyzwaniem i przyznaje, że ma do siebie wiele pretensji, że nie próbował bardziej agresywnie wpływać na procedury działań. "Byliśmy czasami bezwolni w stosunku do świadków. Czasami oni okazywali się moderatorami i kreatorami tego, co się działo. Myślę że sukcesywnie zostało to poprawione" - powiedział.

Jednak według Szteligi rok pracy komisji nie był straconym czasem. "Dzięki komisji śledczej, dzięki żurnalistom, którzy do tego doprowadzili, choć mam do nich wiele uwag, nastąpiło obnażenie rzeczywistości polskiego systemu politycznego, partyjnego, obnażenie klasy politycznej, praw, albo 'wątpliwych' praw, które rządzą tym środowiskiem" - podkreślił Szteliga.

"To jest największa nauczka dla klasy politycznej, z której jeśli szybko nie wyciągniemy wniosków, to będziemy dalej płacić frycowe za to, co się stało w 2002 roku" - dodał.

Również dla posła PSL Józefa Szczepańczyka rok prac komisji nie był straconym czasem. "Po pierwsze dlatego, że mogliśmy zobaczyć, jak funkcjonuje świat polskiej polityki, jak jest ściśle 'zblatowany' z biznesem, mogliśmy też zobaczyć, w jaki sposób są tworzone ustawy" - powiedział Szczepańczyk.

Dla niego, który po raz pierwszy jest posłem, ogromnym zaskoczeniem była "nieodpowiedzialność, niezrozumiałe powiązania ze sobą ludzi z ośrodków władzy i ośrodków finansowych, co w sumie przekłada się na końcowy efekt, jakim była nowela ustawy o radiofonii i telewizji, która trafiła ostatecznie do kosza".

"To była lekcja dla polityków, że nadchodzą czasy, kiedy nie wszystko będzie uchodziło płazem, kiedy trzeba będzie stanąć z opinią publiczną twarzą w twarz, wytłumaczyć się ze swoich działań i widziałem, jak wielu z nich to zderzenie z opinią publiczną przeżywało" - powiedział Szczepańczyk.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)