Rodzina koczowała nad Wisłą. Matka wciąż ucieka z dziećmi
Rodzina z Mołdawii od miesięcy koczuje w Warszawie. Po interwencji straży miejskiej trafili do Centrum Kultury Prawosławnej, ale matka kilkukrotnie uciekała z dziećmi. Sprawę opisuje "Gazeta Wyborcza".
Rodzinę zauważyli biegacze nad Wisłą, w rejonie Wybrzeża Szczecińskiego. Zgłoszenie do straży miejskiej mówiło o kobiecie z dwójką dzieci przy ognisku. Na miejscu funkcjonariusze zastali tylko jedno z nich; drugie, jak się okazało, schowało się w krzakach. Przy nich leżały wypchane torby i siatki, typowe dla osób w kryzysie bezdomności.
Strażnikom trudno było nawiązać rozmowę z kobietą. Podali jedynie, że rodzina pochodzi ze Wschodu. Przez dłuższy czas nie udawało się znaleźć dla nich schronienia, aż w końcu przyjąć ich zgodziło się Centrum Kultury Prawosławnej przy ul. Cyryla i Metodego. - Dzięki wrażliwości przechodniów, profesjonalizmowi strażników, współpracy służb i życzliwości wszystkich zaangażowanych rodzina znalazła ciepłe schronienie – informuje straż miejska w komunikacie.
Gazeta Wyborcza postanowiła zająć się sprawą. Ustaliła, że to jeden z chłopców przy strażnikach zadzwonił do ośrodka i zapytał, czy mogą ich przywieźć. Tak się stało, jednak tego samego wieczoru kobieta wyszła z dziećmi, zostawiając torby na miejscu. Później wracała i znów znikała, co potwierdzają osoby pracujące w ośrodku.
Hejter w fundacji Macieja Laska? Jest reakcja rzeczniczki klubu KO
To obywatelka Mołdawii, a jej synowie mają osiem i dwanaście lat. - W tej rodzinie rozgrywa się dramat. Dzieci są pozbawione edukacji, należytej opieki i warunków do życia. Trudno jednak przekonać do tego ich matkę - opowiada "Wyborczej" ks. Andrzej Lewczak, dyrektor Centrum Kultury Prawosławnej.
Jak się okazało, kapłan pierwszy raz spotkał chłopców w lipcu na ul. Targowej. - Szli Targową, ciągnąc za sobą jakieś walizki. Było późno, więc się zainteresowałem, co dzieci robią same na ulicy i zaprosiłem jej do środka – opowiada. Chłopcy znali księdza z cerkwi przy al. "Solidarności" i zgodzili się wejść. Z rozmów wynikało, że matka pracowała wtedy na lotnisku w zewnętrznej firmie sprzątającej.
W lipcu cała trójka zatrzymała się w ośrodku. Duchowny w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" przyznał, że zaproponował rodzinie, aby zamieszkała z nimi i zajęła się edukacją dzieci. Zaproponowano im kurs polskiego, bo słabo mówią po polsku. Po blisko dwóch tygodniach kobieta znów odeszła z dziećmi. Wolontariusze słyszeli o nocach spędzanych na dworcu lub w tramwajach, a gdy próbowali dotrzeć do rodziny, ta przemieszczała się dalej.
W ostatnią sobotę rodzina znów trafiła do ośrodka, otrzymała pokój i ciepły posiłek. - W ostatnią sobotę dostali ciepły posiłek, pokój, mieli zostać. Ale o godz. 22 wyszli z ośrodka. W nocy dostaliśmy tylko SMS-a, że chcą przekroczyć granicę. Nie wiadomo nawet, którą - opowiada "GW" pracownik ośrodka. We wtorek kobieta wróciła z jednym dzieckiem. Próbowała wyjechać na Białoruś. Starszy syn dotarł dopiero po kilku godzinach.
Obecnie rodzina może przez miesiąc zamieszkać w segmencie gościnnym Centrum Kultury Prawosławnej. Policja wylegitymowała kobietę i potwierdziła jej dane.
Po nagłośnieniu interwencji w mediach do ośrodka zaczęły dzwonić inne rodziny ze Wschodu, prosząc o pomoc w podobnych sytuacjach.
Źródło: Gazeta Wyborcza