PolitykaRodzice zbierają na drogie leczenie dzieci za granicą. Lekarze: w Polsce leczymy tak samo za darmo

Rodzice zbierają na drogie leczenie dzieci za granicą. Lekarze: w Polsce leczymy tak samo za darmo

Dziecko z białą plamką na jednym oku i dramatyczny apel rodziców o pomoc w uzbieraniu miliona złotych na leczenie nowotworu złośliwego w Stanach Zjednoczonych. Takie obrazki coraz częściej pojawiają się w mediach. Polscy lekarze twierdzą, że zbiórki to plaga, bo zarabiają na tym tylko fundacje. - Stosujemy te same metody leczenia, co za granicą. I na dodatek nasze są darmowe - mówi dr Wojciech Hautz, p. o. Kierownika Kliniki Okulistyki Centrum Zdrowia Dziecka. - Zdecydowaliśmy się na zbiórkę po sześciu cyklach chemii, braku poprawy i ryzyku utraty oka - odpowiada tata Kornela, który choruje na siatkówczaka.

10.02.2017 | aktual.: 10.02.2017 12:52

Na stronach fundacji, które organizują zbiórki dla potrzebujących, co kilka tygodni pojawia się apel rodziców o finansowe wsparcie leczenia tzw. siatkówczaka u ich dziecka. Zbierają na terapię w amerykańskiej klinice dr Davida Abramsona, który wyspecjalizował się w leczeniu tej choroby.

Siatkówczak to nowotwór złośliwy, który występuje niemal wyłącznie u dzieci do piątego roku życia. Najczęstsze objawy to zez, ropny wyciek z oka, powiększenie gałki ocznej oraz pojawiająca się na zdjęciu zrobionym z lampą błyskową biała plamka na oku. To, czy u dziecka rozwija się ten nowotwór, można sprawdzić w bardzo prosty sposób, instalując na telefonie darmową aplikację White Eye Detector, która skanuje zdjęcia w telefonie pod kątem choroby oka.

Terapia za milion

Koszt terapii u doktora Abramsona sięga około miliona złotych. Polscy lekarze uważają, że rodzice nie muszą zbierać na tak drogie leczenie. - Stosujemy dokładnie takie same metody leczenia, jak w Stanach Zjednoczonych. I - co podkreślam - osiągamy podobne efekty u dzieci - mówi dr Wojciech Hautz. - Oczywiście, terapie są różne i nie u każdego można zastosować taki sam schemat postępowania. Różnica jest taka, że my najpierw podajemy chemioterapię ogólną, by uratować życie dziecka, a następnie leczymy oko. Dr Abramson z kolei stawia od razu na podawanie chemioterapii dotętniczej, która leczy miejscowo - dodaje.

Jednym z pacjentów leczonych w Centrum Zdrowia Dziecka jest dwuletni Kornel. Po niemal dwuletniej terapii w Polsce jego rodzice zdecydowali się na zbiórkę i wyjazd do kliniki dr Abramsona. - Synowi podano sześć cykli chemii ogólnej, do tego krioterapia i inne zabiegi. Nie przyniosło to rezultatów, a lekarze zaczęli mówić o konieczności usunięcia oka. Tylko że ta operacja nie gwarantuje wyzdrowienia. Dlatego zdecydowaliśmy się na zbiórkę. Rodzice zrobią wszystko, by ratować swoje dziecko i my robimy, co możemy. Oczywiście dzięki ogromnemu wsparciu ludzi - mówi Wirtualnej Polsce Piotr Woźny.

Centrum Zdrowia Dziecka zapewnia, że usunięcie oka to ostateczność i bardzo rzadko do tego dochodzi. - W ciągu dwóch lat tylko dwóch pacjentów zostało zakwalifikowanych do usunięcia oka - mówi dr Hautz. I obwinia fundacje o to, że namawiają rodziców do leczenia za granicą. - Fundacje na tym przecież zarabiają. Te zbiórki to plaga. Ludzie płacą milion złotych za to, co u nas jest za darmo - dodaje.

Sześć procent zysku

Fundacje bronią się, że to potrzebujący do nich przychodzą, a nie odwrotnie. - Rodzice zgłaszają się do fundacji już po konsultacji z amerykańską kliniką. Warunkiem rozpoczęcia zbiórki jest kwalifikacja i kosztorys leczenia. Wszystkie dzieci, które korzystały z pomocy fundacji w zakresie zbiórki pieniędzy, wcześniej były leczone w Centrum Zdrowia Dziecka. Nie znamy pacjentów Centrum Zdrowia Dziecka dopóki sami się do nas nie zgłoszą - mówi Wirtualnej Polsce Patryk Urban, fundator Siepomaga.

Fundacja utrzymuje się, pobierając 6 proc. od darowizn. Jak wynika z informacji na stronie internetowej, przeznacza je "na opłacenie prowizji operatorów płatności internetowych, rozwój i funkcjonowanie serwisu oraz koszty prowadzenia i promocji zbiórek".

Zbiórki dla dzieci chorych na siatkówczaka organizuje także Fundacja Rycerze i Księżniczki. - Nie zarabiamy ani grosza na zbiórkach. Nie pobieramy wynagrodzeń. Jesteśmy grupą mam rozsianą po całej Polsce, które pomagają dzieciom i ich rodzicom. Prawie cała wpłacona kwota przeznaczona jest na pomoc. Mała część idzie na plakaty i puszki oraz na informowanie o zbiórkach - mówi Anna Sołtysik z fundacji.

rakdzieckocentrum zdrowia dziecka
Zobacz także
Komentarze (285)