Rodzice Oli domagają się 2 mln zł odszkodowania. 4‑letnia dziewczynka zginęła przygnieciona przez konar
• 4-letnia Ola zginęła w parku miejskim w Szczawnie Zdroju
• Rodzice dziewczynki żądają zadośćuczynienia w wysokości 2 mln zł
• W środę rusza proces w Świdnicy
05.10.2016 | aktual.: 05.10.2016 10:00
Rodzice tragicznie zmarłej Oli domagają się od gminy Szczawno Zdrój (woj. dolnośląskie) zadośćuczynienia w wysokości 2 mln zł.
- W naszej ocenie gmina ponosi odpowiedzialność za to, że to drzewo było nienależycie zabezpieczone. Były nieodpowiedniego rodzaju liny dobrane do jego zabezpieczenia. Tym bardziej, że park jest wpisany do rejestru zabytków. Każdy ruch ze strony gminy powinien być poprzedzony wnioskiem do konserwatora o zezwolenie na dokonanie czegokolwiek na tym drzewie. Takich zezwoleń nie było - mówi RMF FM mecenas reprezentujące parę, Monika Wypych-Jezierska. W międzyczasie, na to nie ma niestety dokumentów, został wycięty jeden z konarów tego drzewa. Nie wiem, czy to nie osłabiło tego drzewa, czy to nie miało wpływu. Dlatego uważam, że jeżeli to jest na terenie gminy, w parku wpisanym do rejestru, to gmina powinna nad tym czuwać - tłumaczy adwokat.
Rodzice małej Oli domagają się także zwrócenia 12 tys. zł, które wydali na konsultacje z psychologami w klinice psychiatrycznej po śmierci córki.
4-letnia dziewczynka zginęła w parku, po tym jak spadł na nią konar drzewa. Do wypadku doszło tuż przy deptaku, gdzie bardzo często organizowane są imprezy i festyny.
Jak informowała w 2013 roku rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Wałbrzychu Joanna Żygłowicz, podczas spaceru ojciec dziecka chciał zrobić zdjęcie swoje córce i jej 6-letniej kuzynce.
- Dzieci ustawiły się do zdjęcia na tle drzewa. W pewnym momencie ojciec dziewczynki zobaczył, że jedna z gałęzi łamie się. Krzyknął, aby dzieci uciekały. Niestety, konar spadł na 4-letnią dziewczynkę, która zginęła na miejscu - relacjonowała Żygłowicz.
Burmistrz uzdrowiska Tadeusz Wlaźlak uważał, że przyczyną zdarzenia mogło być pęknięcie lin podtrzymujących drzewa. - Wiedzieliśmy o tym, że były tu rozwidlone drzewa i one były u góry spięte linami, z relacji wynika, że jedna z nich nie wytrzymała - mówił po zdarzeniu Wlaźlak..
Zaraz po tragedii władze miasta rozważały usunięcie wszystkich stojących w tym miejscu drzew. Cześć parku zdrojowego przez długi czas była zamknięta.
Po zakończeniu śledztwa zarzuty usłyszał jeden z pracowników firmy, która dbała o drzewa w parku miejskim. Zarzucano mu, że wybrał nieodpowiednią metodę do zabezpieczenia lipy. Mężczyzna nie przyznał się do winy.