Rocznica operacji "Iracka Wolność"
Rok temu, wieczorem 20 marca, wojska
koalicji z USA na czele zaatakowały Irak, rozpoczynając operację
nazwaną przez Pentagon "Iraqi Freedom" (Iracka Wolność). Jej celem
było usunięcie dyktatorskiego reżimu Saddama Husajna.
20.03.2004 | aktual.: 20.03.2004 11:46
Jako główne uzasadnienie inwazji podano posiadanie przez Irak broni masowego rażenia i wspieranie terroryzmu. Prezydent Bush, który zaliczył Bagdad do "osi zła" (wraz z Iranem i Koreą Północną), mówił, że reżim Saddama stanowi "bezpośrednie zagrożenie" dla USA, Bliskiego Wschodu i pokoju na świecie. Wojnę z Irakiem przedstawiał jako naturalną kontynuację "wojny z terroryzmem".
Administracja Busha nie przekonała jednak całej społeczności międzynarodowej, w tym kluczowych sojuszników z NATO, do konieczności siłowego usunięcia Husajna. Państwa tzw. frontu odmowy, z Francją, Niemcami i Rosją na czele, uważały, że należy kontynuować inspekcje ONZ w Iraku poszukujące broni masowej zagłady.
Waszyngtonowi nie udało się przeforsować w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucji bezpośrednio sankcjonującej inwazję - choć na forum tym uchwalono w listopadzie 2002 r. rezolucje stwierdzające, że Irak systematycznie łamał postanowienia ONZ dotyczące swej broni masowego zniszczenia.
W rezultacie do wojny z Irakiem przystąpiła tzw. koalicja ochotników złożona z kilkudziesięciu państw. Ich udział w przeważającej większości ograniczał się do udostępnienia baz lub przestrzeni powietrznej dla amerykańskich wojsk lądowych i lotnictwa. Militarnie oprócz USA w inwazji uczestniczyły tylko Wielka Brytania, Australia i Polska (w liczbie 200 żołnierzy).
Zdobycie Bagdadu
9 kwietnia, tj. po niespełna trzech tygodniach kampanii, wojska koalicji zdobyły Bagdad. Reżim Saddama runął. Pod koniec kwietnia Bush triumfalnie ogłosił "koniec głównych działań wojennych" w Iraku. Zaczęła się faza okupacji Iraku i trwającej do dziś wojny partyzanckiej z ruchem oporu. Pochłonęła ona więcej ofiar wśród żołnierzy koalicji niż kampania do 9 kwietnia.
W wywiadzie dla telewizji CNN we wtorek wiceminister obrony Paul Wolfowitz, jeden z głównych architektów wojny, zapytany, co przez nią osiągnięto, odpowiedział, że "usunięto główne zagrożenie" w regionie Zatoki Perskiej; nie wyjaśnił jednak, na czym miało ono polegać.
Ponieważ w Iraku do dziś nie znaleziono broni biologicznej, chemicznej ani atomowej i nie ma dowodów na związek Bagdadu z atakiem terrorystycznym 11 września 2001 r., rząd USA kładzie obecnie nacisk na inne powody inwazji, poprzednio nie podawane lub przytaczane na drugim planie.
Eksponuje się argument humanitarny - obalono reżim totalitarny, posługujący się zbrodniczymi metodami masowego ludobójstwa, tortur i prześladowań całych grup etnicznych. Na jego miejsce obiecuje się stworzyć w Iraku system demokratyczny, gwarantujący swobody obywatelskie i prawa człowieka.
System taki - głosi kolejny, polityczny argument - będzie przykładem dla całego regionu Zatoki Perskiej i Bliskiego Wschodu, którego arabskie i muzułmańskie kraje rządzone są w sposób autokratyczny przez reżimy skorumpowane i tłumiące wzrost gospodarki. Sytuacja ta sprzyja rozwojowi islamskiego radykalizmu i terroryzmu.
Ostrzeżenie dla "państw zbójeckich
Administracja Busha podkreśla też ostatnio, że siłowe usunięcie Saddama podziałało odstraszająco na rządy innych "państw zbójeckich", które zaczęły podporządkowywać się woli społeczności międzynarodowej.
Podaje się tu przykład Libii, której dyktator Muammar Kadafi, w przeszłości czołowy sponsor terroryzmu, zrezygnował niedawno z broni masowego rażenia, oraz Iranu, gdzie rządzący ajatollahowie szyiccy zgodzili się na inspekcje swoich urządzeń nuklearnych.
Innym dowodem odstraszającego działania inwazji Iraku mają być ustępstwa Syrii i Korei Północnej, stwarzające nadzieję na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktów z tymi krajami na tle wspierania przez nie terroryzmu (Syria) i budowy broni nuklearnej (Korea Północna).
Nieoficjalnie wysuwane są także argumenty strategiczne: wojskowa obecność USA w Iraku pozwala kontrolować sytuację w Arabii Saudyjskiej - gdzie miejscowa monarchia jest zagrożona przez fundamentalizm muzułmański - i zamyka pierścień okalający ze wszystkich stron Iran (otoczony z innych stron przez sojuszników NATO: Turcję, Pakistan i Azerbejdżan oraz okupowany Afganistan).
Irak dzieli Amerykę
Sprawa Iraku dzieli Amerykę. Przeciwnicy wojny w USA podzielają racje jej oponentów w Europie. Podnosi się przede wszystkim kwestie stabilizacji i budowy demokracji w Iraku.
Przeciwnicy administracji wytykają jej przeciąganie się okupacji i spory z Irakijczykami na temat transferu władzy, w wyniku których załamały się pierwotne plany harmonijnego jej przekazania z pozorami legitymizacji nowego rządu. Według nich, wojna nie osłabiła islamskiego terroryzmu, lecz przeciwnie - podsyciła go.
Zdaniem sceptyków, nie można stworzyć demokracji - w każdym razie według modelu zachodniego - w kraju pozbawionym jakichkolwiek tradycji tego rodzaju, a poza tym powstałym dopiero w XX wieku jako sztuczny zlepek skłóconych ze sobą grup etniczno-religijnych (głównie szyitów, arabskich sunnitów i Kurdów). Demokracja, aby funkcjonowała, wymaga konsensu w sprawie reguł demokratycznej gry.
Krytycy wypominają administracji Busha sprzeczność między deklaracjami o poparciu demokracji w Iraku a widocznymi obawami przed zorganizowaniem tam wolnych wyborów, które mogliby wygrać szyici pod kierownictwem radykalnych przywódców religijnych, nastawionych wrogo do Ameryki i całego Zachodu.
Demokraci pod przywództwem swego kandydata prezydenckiego, senatora Johna Kerry'ego, podkreślają głównie ograniczony charakter obecnej koalicji, która w dodatku zaczyna się kruszyć po ataku terrorystycznym i wyborczej porażce proamerykańskiego rządu w Hiszpanii.
Ich zdaniem, należy jak najszybciej umiędzynarodowić operację stabilizacyjną w Iraku przez uzyskanie dla niej nowego mandatu ONZ i ewentualne oddanie pod dowództwo NATO. Osłabiłoby to wrażenie, że okupacja tego kraju jest wyłącznie amerykańska, z niewielkim tylko udziałem sojuszników, co wzmaga nastroje przeciw USA, wykorzystywane przez islamskich terrorystów.