Relacje z USA. Koziński: Jedna z niewielu okazji Andrzeja Dudy na odegranie politycznej roli (OPINIA)
Po raz pierwszy dojdzie do spotkania Polski i USA na najwyższym szczeblu po wyborze Joe Bidena na prezydenta. Czy Andrzej Duda będzie umiał wykorzystać szansę?
22.04.2021 07:16
92 - dokładnie tyle dni prezydentury Joe Bidena czekał Andrzej Duda na możliwość rozmowy z nim. Dojdzie do niej dopiero w piątek, w czasie szczytu klimatycznego zorganizowanego przez amerykańskiego przywódcę. Polski prezydent wygłosi w piątek przemówienie, któremu przysłuchiwał się będzie Biden.
Ich pierwszy kontakt będzie – jak wszystko na to wskazuje – niepełny, bo nie w cztery oczy. Nie pojawi się sposobność rozmowy o relacjach polsko-amerykańskich w kuluarach, gdyż szczyt odbędzie się jedynie wirtualnie. Jednocześnie Joe Biden już zdążył zaproponować spotkanie (osobiste) Władimirowi Putinowi. Jakie wnioski należy z tego wyciągać?
Polsko-amerykańska sinusoida
"You forgot Poland" (zapomniałeś o Polsce) – rzucił George W. Bush do Johna Kerry’ego w 2004 r. Trwała wtedy kampania wyborcza, Bush walczył o reelekcję z ówczesnym kandydatem Demokratów. Kerry w czasie debaty drwił z Busha, że nie zdołał zbudować szerokiej koalicji w czasie przeciwko Irakowi i wymienił kilka państw, które go wsparły. Wtedy Bush od razu wytknął mu Polskę, o której nie wspomniał – a jego riposta szybko stała się memiczna.
Bush tamte wybory wygrał bez większego problemu, a Kerry o Polsce od tamtej pory pamięta. W administracji Bidena pełni on funkcję pełnomocnika do spraw klimatu. Jako główny organizator szczytu klimatycznego zaprosił na niego Polskę jako jedno z 40 państw. W ten sposób Andrzej Duda zyska możliwość uczestniczenia w spotkaniu obok takich przywódców jak Emmanuel Macron, Angela Merkel, Yoshihide Suga, Justin Trudeau, Xi Jinping czy Boris Johnson.
Czy wyciągać z tego wnioski? Póki co takie, że żadna administracja amerykańska nie pozwala sobie na marginalizację Polski. Nie jesteśmy dla niej sojusznikiem o takiej wadze jak Wielka Brytania czy państwem o randze porównywalnej z Niemcami, czy Kanadą. Ale położenie w centrum Europy, na wschodniej flance NATO połączone z konsekwentną polityką proamerykańską sprawiają, że dla kolejnych amerykańskich administracji stanowimy zbyt ważnego partnera, by tak po prostu stanąć do nas tyłem.
Oddzielna sprawa, że da się zauważyć jedną prawidłowość: zawsze Warszawa lepiej dogadywała się z Waszyngtonem, gdy w Białym Domu zasiadał Republikanin. Owszem, to za Demokraty Billa Clintona weszliśmy do NATO – ale doszło do tego pod koniec jego drugiej kadencji, wcześniej on ledwo co dostrzegał kraj między Niemcami i Rosją. Także Barack Obama w swojej pierwszej kadencji traktował Polskę jako drogę trzeciej kategorii odśnieżania, dopiero później zyskaliśmy na znaczeniu w jego oczach.
Inaczej z Republikanami. I za Reagana, i za Bushów (seniora oraz juniora) nasze notowania w Waszyngtonie stały wyżej. Wzajemne relacje za kadencji Donalda Trumpa pozostaną pewnie historycznie najlepszymi w stosunkach Polski i USA w XXI wieku. Owszem, dużo były w tym cynizmu, wyrachowanego wykorzystywania Warszawy przez republikański Waszyngton (symbolem tego pozostanie ośrodek CIA w Starych Kiejkutach), ale też faktem jest, że konsekwentnie, kadencja po kadencji, budowaliśmy sobie pozycję w Białym Domu. I warto w tym dostrzec pracę wszystkich ekip rządzących w Warszawie. Pod tym względem mamy rzadki przykład ponadpartyjnej kontynuacji.
Ale też Biden jest Demokratą – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Będzie musiał się odciąć od polityki Trumpa, także kosztem Polski. To dlatego do tej pory nie odbyła się jego rozmowa z Dudą. To dlatego w czerwcu Biden w Europie Środkowej odwiedzi Słowację, nie Polskę. Pewnie jeszcze kilka tego typu afrontów z jego strony nas czeka. Ale na pewno o Polsce on nie zapomni.
Było ładnie, teraz ochłodzenie
O Polsce Amerykanie pamiętają z prostej przyczyny – bo potrzebują partnera w naszej części Europy z powodu nieprzewidywalności Rosji. Waszyngton już kilka razy wyraźnie pokazywał, że najchętniej porozumiałby się z Moskwą. Kilka razy próbował – ale za każdym razem bezskutecznie. A partnerem drugiego wyboru jest dla nich Polska.
Biden już wie, że z Rosją – przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości – wspólnego języka nie znajdzie. Jeśli ktoś się łudził, że to możliwe, to środowe orędzie Putina musiało go tych złudzeń pozbawić. Rosyjski prezydent utrzymał je w typowo sowieckiej retoryce, którą najlepiej oddaje dowcip z cyklu Radio Erewań: "Czy będzie wojna? - Nie, będzie taka walka o pokój, że nie zostanie kamień na kamieniu". Podobnie mówił Putin, który przedstawiał swoją Rosję jako kraj pokój miłujący, ale jednocześnie gotowy na wszystko, by knowania obcych odeprzeć. Komunikacja jasna i krystalicznie czysta – Rosja zamierza negocjować z pozycji siły. Żadnych ustępstw w planach nie ma.
Tu się pojawia przestrzeń dla Andrzeja Dudy. Na pewno w oczach nowej amerykańskiej administracji jest on prezydentem ze skazą. Jego "Fort Trump" ciągle dzwoni im w uszach. Nic dziwnego, że do tej pory nikt nie próbował łączyć rozmowy z Gabinetu Owalnego do pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Ten chłód na łączach będzie trwał jeszcze długo. Pewnie trzeba się przygotować na zimę w tych relacjach trwającą rok, może nawet dwa lata.
Ale to polityka. Ponad nią znajduje się współpraca strategiczna: w dziedzinie obronności, energetyki, gospodarki, także w ramach NATO. W tych kategoriach Polska ma dużo atutów. Wystarczająco wiele, by USA nas nie ominęły. Może być teraz chłód, ale też wiadomo, że w pewnym momencie nastąpi odwilż. Pytanie, jak to wykorzystamy.
To pytanie przede wszystkim do Dudy. Jest prezydentem już drugą kadencję. Już wiadomo, że w polskiej polityce swojej pieczęci nie odciśnie. Jeśli chce zostać w ogóle zapamiętany, to szansę ma tylko w relacjach międzynarodowych. Konkretnie: w relacjach z USA. Z Trumpem szło mu dobrze – ale trafił na piękną pogodę. Teraz zaczęło padać. Jest duże ryzyko sztormu i długotrwałego ochłodzenia. Jak sobie z tym poradzi? Tego dziś nie wiemy. Ale Duda powinien wiedzieć, że to jest ta przestrzeń, która przesądzi w dużej mierze o ocenie jego dwóch kadencji. I jedna z ostatnich, w których ma szansę na coś więcej niż tylko bycie prezydentem.