Rekrutacja SGH przez hufiec pracy?
Dzieci znanych osób dostają się na naszą
uczelnię tylnymi drzwiami - twierdzą studenci warszawskiej Szkoły
Głównej Handlowej - pisze "Gazeta Wyborcza". Studenci domagają się
jawności w przyjmowaniu do hufca pracy, który pozwala studiować w
ich szkole mimo niezdanych egzaminów.
09.11.2005 | aktual.: 09.11.2005 07:27
Aby dostać się w tym roku do SGH, trzeba było na egzaminie wstępnym zdobyć przynajmniej 280 z 400 punktów. Ale 80 osób miało niższy wynik i też się dostało na uczelnię - tyle że do Studenckiego Hufca Pracy. Dziś osoby te pracują dla uczelni: sprzątają, pomagają w biurach. Po roku zostaną studentami - dodaje dziennik.
W tym roku do Hufca było cztery razy więcej chętnych niż miejsc. Kogo przyjąć - decydował sam rektor. Na forum studentów SGH (www.esgieha.pl) wrze: "To hańba dla uczelni, która chce mieć taką renomę". "Biznesmeni, chrześniacy wykładowców i szeroko pojęta rodzina".
Wojciech Bogusz, zeszłoroczny absolwent: Emocje budziło przyjęcie do Hufca Kacpra Gąsienicy-Byrcyna, syna dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego. Samorząd domagał się ujawnienia, ile miał punktów. Jednak władze rektorskie ani sam zainteresowany tego nie zdradziły. Do Kacpra Gąsienicy-Byrcyna reporterom dziennika nie udało się dodzwonić. Jego ojciec o Hufcu nie chciał rozmawiać, powiedział nam, że syn był dobrym studentem. W tym roku emocje wywołało przyjęcie do Hufca syna Kazimierza Marcinkiewicza.
Prof. Marek Rocki, senator z listy PO, przez ostatnie sześć lat rektor SGH: W rekrutacji odpadają tysiące osób. Wśród odrzuconych jest równie dużo dzieci polityków i wykładowców, jak i wśród przyjętych - powiedział "Gazecie Wyborczej". (PAP)