"Rejestr wkładek domacicznych". Ministerstwo Zdrowia odpowiada na zarzuty ws. gromadzenia danych o antykoncepcji
Ministerstwo Zdrowia nie widzi nic niewłaściwego w tym, że w Systemie Informacji Medycznej znajdą się wkrótce informacje o ciąży czy stosowaniu przez kobiety wkładek domacicznych. Sprawą zaniepokojony jest Rzecznik Praw Obywatelskich, który uważa, że "przetwarzanie przez władze danych dotyczących antykoncepcji nie jest niezbędne w demokratycznym państwie prawnym". Aktywistki walczące o prawa kobiet w rozmowie z WP podkreślają, że gromadzenie takich danych jest niepotrzebne.
Na początku tygodnia Rzecznik Praw Obywatelskich w piśmie do Ministerstwa Zdrowia wyraził poważne wątpliwości dotyczące nowego katalogu danych, które mają znaleźć się w Systemie Informacji Medycznej. Według znowelizowanego rozporządzenia, które wejdzie w życie 5 lipca, zostanie on poszerzony o informacje dotyczące: grupy krwi, alergii, ciąży, ale też "wyrobów medycznych zaimplantowanych u usługobiorcy". Tym ostatnim jest m.in. wkładka domaciczna, czyli jedna z najbardziej popularnych metod antykoncepcji na świecie.
RPO podkreśla, że w systemie informacji powinny być przetwarzane dane "niezbędne do prowadzenia polityki zdrowotnej państwa", które mają podnosić jakość i dostępność świadczeń opieki zdrowotnej. Nowy katalog danych – a zwłaszcza informacja o ciąży czy wkładce domacicznej – wykraczają według niego poza ten zakres. W tym kontekście zwraca uwagę m.in. na konstytucyjne prawo do prywatności i ochronę danych osobowych. Jednoznacznie wskazuje, że konieczność przetwarzania przez władze danych dotyczących antykoncepcji, nie jest niezbędne w demokratycznym państwie prawnym.
Z pisma jasno wynika, że RPO obawia się, kto będzie miał wgląd do danych na temat ciąży czy antykoncepcji, mimo że według założenia takie uprawnienia mają głównie lekarze. Praktyka może być jednak odmienna. Rzecznik wprost pisze o "zagrożeniu związanym z możliwością sprawdzenia w systemie informacji przez podmioty mogące być tym faktem potencjalnie zainteresowane". Podkreśla też, że argumenty Ministerstwa Zdrowia dotyczące należytego zabezpieczenia danych wydają się niewystarczające w związku ze zgłaszanymi incydentami, które dotyczyły dostępu do tych danych przez nieupoważnione osoby.
Ministerstwo Zdrowia bagatelizuje uwagi RPO
W związku z licznymi wątpliwościami RPO zwróciliśmy się do Ministerstwa Zdrowia z pytaniami o to, w jakim celu gromadzone mają być informacje o antykoncepcji kobiet oraz czy resort planuje jakiekolwiek zmiany w rozporządzeniu. Na początku czerwca pytaliśmy również o gromadzenie w systemie danych dotyczących ciąż, który przez przeciwników tego rozwiązania został nazwany "rejestrem ciąż". Stanowiska wszystkich stron opisaliśmy w osobnym artykule. Wówczas jednak nieznane były tak poważne zastrzeżenia RPO dotyczące antykoncepcji.
Resort zdrowia nie odpowiedział na poszczególne pytania redakcji, przesłał jednak pismo z 23 czerwca, skierowane do RPO, w którym odnosi się do poszczególnych zarzutów. Ze stanowiska wynika, że ministerstwo nie podziela wątpliwości prof. Marcina Wiącka i powtarza ogólne założenia Systemu Informacji Medycznej. Co ciekawe w odpowiedzi ani razu nie pada słowo "antykoncepcja" czy "wkładka domaciczna", mowa jedynie ogólnie o "wyrobach medycznych zaimplantowanych u usługobiorcy".
Ministerstwo Zdrowia wielokrotnie zwraca uwagę, że system ma umożliwiać lekarzom pozyskanie istotnych i kompleksowych informacji o stanie zdrowia pacjenta, co "nie tylko wpływa na skuteczność leczenia, ale także podnosi jakość procesów leczniczo–diagnostycznych". Podkreśla jednocześnie, że "informacja o ciąży jest jednym z elementów Patient Summary, a zakres danych zdefiniowała Komisja Europejska". Resort informuje również, że "dane gromadzone w systemie nie służą żadnym instytucjom do analizy stanu zdrowia konkretnego pacjenta czy grupy pacjentów, a zbieranie ich ma na celu wyłącznie wymianę informacji pomiędzy pracownikami medycznymi, lekarzami, pielęgniarkami czy położnymi, którzy podejmują leczenie konkretnego pacjenta".
W odpowiedzi czytamy również, że "przekazywanie tego typu danych jest niezbędne aby móc identyfikować zarówno usługodawcę (podmiot), jak i usługobiorcę (pacjenta)". Resort uważa też, że "nie ma podstaw, aby stwierdzić, że przekazywanie informacji o ciąży czy wyrobach medycznych zaimplementowanych u pacjenta [m.in. wkładka domaciczna – red.] wykracza poza zakres ich niezbędności". Ministerstwo jednak nie wyjaśnia szczegółowo, nie podaje przykładów i nie rozwiewa wątpliwości dotyczących tego, czemu konkretnie ma służyć przetwarzanie danych o stosowanej antykoncepcji.
Obawy aktywistek
Kamila Ferenc, prawniczka Fundacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, w rozmowie z Wirtualną Polską podkreśla, że zmiany w rozporządzeniu nie będą miały bezpośrednich konsekwencji prawnych dla kobiet stosujących wkładkę domaciczną. Nie ma jednak wątpliwości, że umieszczanie takiej informacji w systemie jest zupełnie niepotrzebne. Obawia się też, że mimo zapewnień, władze będą chciały dowiedzieć się np., jaki procent kobiet w Polsce korzysta z takiej antykoncepcji.
- Zmiany wpisują się w zacieśnianie kontroli nad zdrowiem reprodukcyjnym kobiet. To dawanie do zrozumienia, że państwo coraz więcej wie o kobietach i ma określone zdanie na temat tego, jaki powinien być cykl naszego życia, że obowiązkiem kobiety jest bycie matką – mówi. Prawniczka obawia się również, że niektórzy lekarze mogą wykorzystywać wiedzę o stosowanej antykoncepcji, by pozwalać sobie na pytanie dotyczące planowania rodziny.
- Ta wiedza może być wykorzystywana do czynienia nieprzychylnych uwag kobiecie, np. dlaczego zamiast w wieku reprodukcyjnym starać się o dziecko, ona stosuje antykoncepcję. Nikt nie ma wątpliwości, co koalicja rządząca sądzi na temat praw reprodukcyjnych kobiet - mówi Ferenc.
Rozmówczyni sugeruje, że stosowanie antykoncepcji jest według państwa "niemoralnym prowadzeniem się", w związku z czym rejestr budzi jej obawy. - To jest niepokojący sygnał. Pojawiają się też pytania: Po co im to? Jaką chcą stworzyć narrację? A może chcą spojrzeć na te dane zbiorczo, by zrzucić na Polki winę, że nie chcą mieć dzieci? Być może chcą wysłać sygnał lekarzom, że ich kariera lepiej będzie się rozwijać, jeśli będą tzw. "obrońcami życia nienarodzonego", a pacjentki będą traktowali jak inkubatory. Wiele razy przekonaliśmy się, że rząd w swoich działaniach ogranicza prawa kobiet - dodaje Ferenc.
Patryk Michalski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Zobacz też: Oburzenie po wywiadzie z Kaczyńskim. "Za rok nie będzie co zbierać po tym rządzie"