HistoriaReformacja w Polsce - stracona szansa na rozwój?

Reformacja w Polsce - stracona szansa na rozwój?

W ciągu dwóch stuleci od reformacyjnej eksplozji kraje protestanckie zdystansowały gospodarczo państwa katolickie. W Polsce rzadko stawiano pytanie o to, co by było, gdyby to jednak obóz reformacyjny odniósł w I Rzeczpospolitej zwycięstwo. Co ciekawe, najbardziej radykalnej odpowiedzi udzielił myśliciel polityczny związany z nacjonalistyczną - i neopogańską! - "Zadrugą" Jan Stachniuk. Lider marginalnej grupy polskich nacjonalistów był tak radykalny w swoich ocenach, że skłonny był twierdzić, że za cywilizacyjną stagnację Polski, która ostatecznie doprowadziła do jej rozbiorów, w największym stopniu jest odpowiedzialny właśnie katolicyzm - pisze Robert Jurszo w artykule dla WP.

Reformacja w Polsce - stracona szansa na rozwój?
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

"A iż w Rzeczypospolitej naszej jest różnorodność niemała z strony wiary krześcijańskiej, […] obiecujemy [...] na wieczne czasy [...] którzy jestechmy różni w wierze, pokój miedzy sobą zachować [...]" - ten fragment trudnej już dziś do odczytania polszczyzny pochodzi z Confoederatio Generalis Varsoviae, czyli konfederacji warszawskiej z 1573 roku. Ten dokument już w swoich czasach zachwycał duchem tolerancji, ponieważ ustalał wieczysty pokój pomiędzy wyznawcami różnych wersji chrześcijaństwa. Luteranie, kalwini i reszta "innowierców" mogli się cieszyć nieskrępowaną swobodą wyznania i prawami politycznymi. I to w czasie, gdy Europę gnębiły krwawe waśnie na tle religijnym. Niestety, nie na długo.

Nie wszystkim rzeczony dokument był w smak. Głęboko nienawidził tej ustawy ks. Piotr Skarga, lider polskiej kontrreformacji. "Nazywa ją dzikim, piekielnym, wilczym i tyrańskim prawem" - pisał prof. Janusz Tazbir, a "szlachcica zaprowadzającego w swoich dobrach reformację określa mianem bezbożnego wyrodka, niesprawiedliwego drapieżcy, lwa jadowitego, psa głodnego". Skarga był tym, który chyba w największym stopniu przyczynił się do zwycięstwa katolickiej kontrerformacji w Polsce.

Ale czy aby na pewno jest się z czego cieszyć, że to właśnie katolicka ortodoksja wygrała z protestancką reformą?

Pożądliwość na smyczy pobożności

O tym, że krajom, w których upowszechniła się reformacja powodziło się gospodarczo lepiej, niż tym które pozostały przy katolicyzmie, wylano już morze atramentu. Pierwszy zwrócił na to uwagę niemiecki socjolog Max Weber w słynnej pracy "Etyka protestancka i duch kapitalizmu".

Połączenie protestanckiego moralnego rygoryzmu i pochwały ciężkiej pracy przyniosło zadziwiające ekonomiczne skutki. To, że religijna dyscyplina trzymała na pasku pragnienie natychmiastowego "przejedzenia" wypracowanych dóbr, umożliwiało ich akumulację. "Hamulce przeciwstawiające się konsumpcyjnemu spożytkowaniu tego, co zarobiono - pisał Weber - musiały sprzyjać jego produktywnemu wykorzystaniu - jako kapitału inwestycyjnego". Powstałe nadwyżki nie przepadały więc w napadach hedonistycznego entuzjazmu, ale traktowano je jako kolejne cegiełki we wznoszeniu gmachu gospodarczej potęgi, albo inwestowano w różne pobożne inicjatywy. Owszem, rozważania Webera należałoby oczywiście potraktować bardziej szczegółowo i dokładnie przeanalizować, czy każde z protestanckich wyznań przynosiło podobne dobrodziejstwa ekonomiczne. Być może nie, ale jednak prawdą jest, że w ciągu dwóch stuleci od reformacyjnej eksplozji kraje protestanckie zdystansowały gospodarczo państwa katolickie.

Rewolucja jednostki, rewolucja społeczna

Spójrzmy teraz na słynną protestancką zasadę "sola scriptura" - "tylko Pismo". W pewnym uogólnieniu oznacza ona, że jedynym prawdziwym źródłem Objawienia jest Biblia. W związku z tym - pouczali reformatorzy i kaznodzieje - każdy chrześcijanin powinien czytać ją możliwie często. Zasada ta była oczywiście - i jest nadal - mocno krytykowana przez katolicyzm jako błędna z różnych teologicznych powodów. Ale odłóżmy na bok rozważania teologiczne a zastanówmy się po prostu, jakie praktyczne konsekwencje musiała mieć ona dla życia protestantów.

Przede wszystkim ten, kto chciał na własną rękę poznawać Słowo Boże musiał nauczyć się czytać. Sprzyjało to postępom alfabetyzacji. A część tych, którzy nauczyli się czytać, z czasem zaczęła sięgać nie tylko po Pismo Święte, ale również po inne teksty, które poszerzały ich horyzonty myślowe. Dalej, czytanie Pisma Świętego - a potem dyskutowanie o nim z innymi wiernymi - kształtowało zdolność - i odwagę! - samodzielnego myślenia, a także umiejętność prowadzenia debat nastawionych na wspólne odkrywanie prawdy. I trzecia, choć z pewnością nie ostatnia rzecz: samodzielne interpretowanie Pisma połączone z innym protestanckim przekonaniem, że jedynym pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem jest tylko Jezus Chrystus, prowadziło do kształtowania się postaw osobistej odpowiedzialności.

Z tak pojmowaną relacją między Bogiem a człowiekiem był związany protestancki demokratyczny sposób myślenia o organizacji kościelnej. W większości kościołów reformacyjnych - może poza anglikanizmem - nie istniała hierarchia podobna do tej w kościele rzymsko-katolickim. Cechą tych wspólnot była demokratyczność. To z kolei - w dłuższej perspektywie czasu - prowadziło do erozji zastałego feudalnego porządku i uformowania się nowego, już dużo bardziej egalitarnego społeczeństwa. "Można powiedzieć - jak trafnie ujął to publicysta Andrzej Koraszewski - że protestantyzm był wstępem do społeczeństwa obywatelskiego".

Niewykorzystana szansa

Powiedzmy to wprost: temu wszystkiemu w Polsce tamę postawiła kontrreformacja. Wspomniany ks. Piotr Skarga bardzo negatywnie odnosił się do pomysłów, jakoby to świeccy mieli sami czytać Pismo Święte i - co już w ogóle nie mieściło mu się w głowie - samodzielnie je interpretować. Bał się bowiem tego, że lektura Biblii - jak to ujął prof. Janusz Małłek - "może przerosnąć możliwości percepcji świeckich". Zamiast tego zalecał... lekturę napisanych przez siebie żywotów świętych. I co z tego, że Adam Mickiewicz nazywał je "najpoetyczniejszym dziełem polskim", skoro ta książka nie uczyła rzeczy najważniejszej: krytycznego myślenia.

W Polsce rzadko stawiano pytanie o to, co by było, gdyby to jednak obóz reformacyjny odniósł w I Rzeczpospolitej zwycięstwo. Co ciekawe, najbardziej radykalnej odpowiedzi udzielił myśliciel polityczny związany z nacjonalistyczną - i neopogańską! - "Zadrugą" Jan Stachniuk. "Załamanie się w Polsce protestantyzmu - referuje poglądy Stachniuka prof. Bogumił Grott - miało w bardzo dużej mierze przesądzić o tym, że nie znaleźliśmy się w kręgu krajów, które są ojczyzną nowoczesnej cywilizacji europejskiej". Lider marginalnej grupy polskich nacjonalistów był tak radykalny w swoich ocenach, że skłonny był twierdzić, że za cywilizacyjną stagnację Polski, która ostatecznie doprowadziła do jej rozbiorów, w największym stopniu jest odpowiedzialny właśnie katolicyzm.

W katolickiej Polsce podobne oceny nie cieszyły się nigdy zbyt wielką atencją. Zresztą Stachniuk był zbyt ostry w swoich osądach, na które wpływ miała chyba również jego głęboka niechęć do katolicyzmu. Inni publicyści historyczni i historycy akademiccy byli zdecydowanie bardziej powściągliwi. Nieżyjący już prof. Karol Górski pisał, że między Polską protestancką a katolicką nie byłoby wielkiej różnicy. Że byłaby ona - co najwyżej - bardziej skłonna do kapitalizmu i bardziej podatna na przyjęcie racjonalizmu. Ale czy to rzeczywiście tak mało? Przecież to właśnie sojusz tych dwóch sił - mocy krytycznego rozumu i potęgi kapitału - sprawił, że Europa wystrzeliła do przodu, by w wieku XIX chwycić za ster światowej historii.

Trafnie zauważył również prof. Tazbir, że polski katolicyzm pokonując protestantyzm, w pewien sposób sam sobie zrobił krzywdę. "Brak konkurencji, ustanie walki o rząd dusz, zanik pluralizmu (w tym przypadku wyznaniowego) - wszystko to sprowadziło marazm umysłowy i stagnację intelektualną w obozie zwycięzców" - pisał uczony. Jakoś bowiem tak w historii jest, że gdy znika przeciwnik, to ludzie i wspólnoty - społeczne, religijne, czy polityczne - zapadają w "historyczną drzemkę", bo brakuje im silnych zewnętrznych bodźców do samorozwoju.

Oczywiście, nie możemy z całą pewnością twierdzić, że losy Polski potoczyłyby się tak samo jak np. w Anglii czy w Holandii, gdyby zwyciężyły w niej nurty reformacyjne. W tym przypadku tak postulowana pewność byłaby intelektualnym nadużyciem. Ale biorąc pod uwagę ekonomiczne, społeczne i polityczne sukcesy protestantyzmu na Zachodzie trudno nie ulec wrażeniu, że pozostał on niewykorzystaną szansą polskiej historii.

Robert Jurszo dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)