Polityka"Ratowali płk. Przybyła fachowo, ale potem..."

"Ratowali płk. Przybyła fachowo, ale potem..."

Dziennikarze, relacjonujący konferencję prasową prokuratora Mikołaja Przybyła, na której prokurator postrzelił się w głowę, nie zaniedbali czynności związanych z pierwszą pomocą. - Na miejscu zdarzenia dziennikarze zachowali się odpowiednio i podjęli wszelkie niezbędne czynności, natomiast już w szpitalu zachowali się skandalicznie. Byłem zdruzgotany, to był upadek wszelkiej etyki dziennikarskiej - mówi Jacek Górny, Ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Centrum Medycznego HCP w Poznaniu, który brał udział w udzielaniu pierwszej pomocy medycznej prokuratorowi Mikołajowi Przybyłowi.

"Ratowali płk. Przybyła fachowo, ale potem..."
Źródło zdjęć: © PAP | Jakub Kaczmarczyk
Marcin Bartnicki

11.01.2012 | aktual.: 05.06.2012 15:10

Przeczytaj też: "Dziennikarze to bydlaki, śmieci, hieny cmentarne"

Publikację zdjęć przedstawiających rannego prokuratora potępiła Rada Etyki Mediów. - Od dłuższego czasu Rada Etyki Mediów otrzymuje skargi na epatowanie okrucieństwem w opisach i obrazach publikowanych w mediach, także elektronicznych. Zdaniem REM jest to praktyka zasługująca na stanowcze potępienie - czytamy w oświadczeniu.

Rada nie odniosła się jednak do zachowania dziennikarzy na konferencji prasowej. Na filmach z konferencji można było zobaczyć, jak część dziennikarzy zaraz po wejściu do sali chwyta za aparaty fotograficzne i kamery, aby sfotografować i nagrać rannego prokuratora z bliska. Według wielu Internautów komentujących to wydarzenie, zachowanie dziennikarzy było skandaliczne. - Bydlaki zamiast ratować człowieka, to złapali za kamery, żeby filmować. Śmiecie i hieny cmentarne - pisali w komentarzach Internauci.

Według udzielającego pomocy medycznej prok. Przybyłowi lekarza Jacka Górnego, pomoc została udzielona właściwie i nie można mówić o zaniedbaniu. - Moje wrażenie z filmów nagranych na miejscu zdarzenia, mówię tylko o wrażeniu, jest takie, że ułożenie pacjenta w pozycji bocznej ustalonej i natychmiastowe wezwanie karetki jest właściwym udzieleniem pomocy, jeśli chodzi o osoby postronne. Zabezpieczyli też drogi oddechowe pacjenta, które mogły być zagrożone przez krwawienie ze ściany jamy ustnej. Gdyby nie było tętna i oddechu, należałoby podjąć czynności resuscytacyjne. W tym przypadku takiej konieczności nie było - wyjaśnia Jacek Górny. Jak zaznacza lekarz, pacjent nie wymagał ratowania życia, a jego rana była powierzchowna.

Z relacji personelu medycznego wynika, że do kontrowersyjnych sytuacji doszło dopiero w oddziale ratunkowym Centrum Medycznego HCP. - Nie wezwałem policji, chociaż większość z kilkudziesięciu obecnych tam osób wchodziła na siłę z fleszami do sali intensywnej terapii. Nie chcieli opuścić oddziału ratunkowego, wchodzili niemal na pacjentów. Karetki nie mogły przejeżdżać, bo po wyjściu z oddziału stanęli na podjeździe dla karetek, przykładając aparaty fotograficzne i kamery do szyby. Szczególnie agresywny był kamerzysta lub reporter jednej ze stacji telewizyjnych. W ohydny, bardzo nachalny sposób wciskał się z kamerą niemal w twarz pacjenta. Tylko moja dobra wola sprawiła, że nie wezwałem policji i nie powiadomiłem prokuratury o tym zdarzeniu - twierdzi Jacek Górny.

Według lekarzy, niektórzy z dziennikarzy oskarżali personel medyczny twierdząc, że nie zajęto by się odpowiednio pacjentem, gdyby nie był VIP-em. - Pacjenci twierdzili, że byli zbulwersowani tym, co usłyszeli. Na tym etapie nie wiedziałem jeszcze, kim jest pacjent. Dla mnie nie ma znaczenia, czy to osoba bezdomna, piekarz, stolarz czy prokurator, dla mnie to pacjent, który wymaga intymności. I tę intymność próbowaliśmy bezskutecznie pacjentowi zapewnić - wyjaśnia Jacek Górny.

Inaczej sytuację przedstawia fotoreporter PAP Jakub Kaczmarczyk, który również był na miejscu zdarzenia, chociaż jak wynika z relacji, nie był w grupie pierwszych dziennikarzy, którzy dotarli do szpitala. - Po dotarciu do HCP zobaczyłem wozy telewizyjne i dowiedziałem się gdzie jest pułkownik. Wszedłem przez te drzwi, które są na zdjęciu i zaraz cofnęła mnie pielęgniarka. Wyszedłem i czekałem w holu szpitala. Porozmawiałem z dwoma żandarmami. Pokręciłem się na zewnątrz, wróciłem i zobaczyłem, że kamery i parę innych osób są już na korytarzu oddziału ratunkowego za szklanymi drzwiami i do nich dołączyłem. Staliśmy tam dobre kilkanaście minut pod okiem żandarmów, nie było żadnego ciśnienia. Co chwilę ktoś wchodził i wychodził z intensywnej terapii, głównie wojskowi w cywilu i jedna pani oficer w polowym mundurze. Za chwilę pojawił się lekarz, któremu później zrobiłem zdjęcie (jest w serwisie PAP). On poprosił na bok żandarma i tę panią oficer. Słyszałem jak ich wyzywał, że on tu rządzi, a nie wojsko i on
decyduje co wolno a co nie. Po paru minutach naszego czekania pod ścianą podszedł do nas i poprosił nas o wyjście poza oddział, mamy szanować prywatność pacjenta itd. No to wyszliśmy i staliśmy na zewnątrz, pod wiatą. Nie blokowaliśmy dojazdu karetek, jak się jakaś zbliżała to odchodziliśmy! Pan doktor postraszył nas policją, że przebywamy tu nielegalnie (przed wejściem do szpitala!!!). Obserwowaliśmy wszystko przez okna izby przyjęć, nikt o zdrowych zmysłach nie walił lampą w szybę. Wojskowi w cywilu zaczęli po jakimś czasie biegać tam i z powrotem do busa ŻW z kartonami. Zorientowaliśmy się, że będą pułkownika wywozić i zwiększyliśmy czujność. Pobiegliśmy na tył szpitala i minęła nas karetka - relacjonuje Jakub Kaczmarczyk.

Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (297)