ŚwiatRano w szkole, wieczorem w piekle

Rano w szkole, wieczorem w piekle

Niemcy i Holandia mają najbardziej liberalne przepisy dotyczące płatnego seksu w Europie. To ma się teraz zmienić. Do domów publicznych trafia bowiem coraz więcej nastolatek zmuszonych do prostytucji przez pozbawionych skrupułów sutenerów.

16.05.2011 13:45

Aleksandra Rybińska

Mowitha miała 13 lat, gdy go poznała. Przystojny Marokańczyk czekał na nią przed szkołą w Venlo na holenderskiej prowincji. Twierdził, że ma 18 lat i uczy się w liceum. W rzeczywistości miał 28 lat i był żonaty. Ale Mowitha, niewinna i naiwna, nie zadawała pytań. Kupował jej prezenty, zabierał do dyskotek, dawał narkotyki.

Podobało jej się to, pozwalało uciec od nudy. Brat Mowithy ciężko chorował, rodzice spędzali z nim wiele czasu w szpitalu. Czuła się samotna, była zazdrosna o brata. Już po kilku tygodniach znajomości „chłopak” podjechał pod szkołę i kazał jej ubrać się w krótką spódniczkę i szpilki. Potem zawiózł ją do mieszkania, gdzie pokazał jej film, na którym uprawiają seks. Groził, że pokaże go w jej szkole. W mieszkaniu pojawiła się grupa mężczyzn, zgwałcili Mowithę. Potem codziennie musiała sprzedawać swoje ciało, w samochodach, na parkingach publicznych, w mieszkaniach. Rano odwoził ją do szkoły. Zawsze dbał o to, by odrobiła lekcje.

Po dwóch latach jeden z nauczycieli zwrócił uwagę na agresywne zachowanie dziewczyny. Zapytał wprost: Co się dzieje? W odpowiedzi Mowitha zaczęła płakać, mamrotała coś o zbiorowym gwałcie, orgiach seksualnych w prywatnych domach, narkotykach.

Rodzice dziewczynki, nauczycielka muzyki i urzędnik, przeprowadzili się na drugi koniec kraju i wysłali Mowithę na rok do ośrodka terapeutycznego w Indiach, jak najdalej od jej „kochasia”. Nie pomogło. Po powrocie uciekła z domu. Od listopada 2009 r. uchodzi za zaginioną. Jej ślad urywa się w centrum erotycznym w Kleve, w Nadrenii-Westfalii. Pracujące tam prostytutki rozpoznały w niej koleżankę po fachu. Przepracowała tam prawie rok. Była nieletnia, ale nikt nie sprawdził jej dokumentów. Ani właściciel lokalu, ani policja, która rzadko przeprowadza tam kontrole. Uprawianie nierządu i związane z tym praktyki sutenerskie są w Niemczech w końcu legalne, a prostytutki płacą podatki i składki na emeryturę. Bitej i gwałconej nastolatki się tam nikt nie spodziewa. Z miłości do „kochasia”

– Wyglądał jak gwiazda filmowa. Kochałam go – opisuje swego marokańskiego „księcia z bajki” 21-letnia Angelique. Mężczyzna umieścił ją w oknie domu publicznego w amsterdamskiej dzielnicy czerwonych latarni De Walletjes. Miała wtedy zaledwie 15 lat. – Klienci wiedzieli, że jestem nieletnia. Wszyscy wiedzieli, ale było im to obojętne – opowiada. Dziewczynie nie udało się wyrwać ze szponów „loverboya”, jak holenderscy eksperci nazywają młodych sutenerów pochodzących z Maroka, Turcji lub Antyli Holenderskich. Do dziś sprzedaje swoje ciało za szybami centrów erotycznych w niderlandzkiej stolicy.

– To mój świat, nie wyobrażam sobie innego – tłumaczy Angelique. Jej zdesperowana matka Anette de Wit założyła stowarzyszenie Stoploverboys.NU (Stop Kochasiom. Teraz). Miała nadzieję, że choć straciła swoją córkę, to uda jej się uratować inne. Organizacja co roku uwalnia kilkadziesiąt dziewcząt w wieku od 11 do 18 lat z domów publicznych i centrów erotycznych w Holandii, Niemczech, Belgii i coraz częściej – Wielkiej Brytanii. Najczęściej na prośbę rodziców, którzy nie wiedzą, jak odnaleźć swoje dzieci. Nie wszystkie dziewczyny jednak chcą zerwać z prostytucją. Wiele, tak jak Angelique, boi się oceny rodziców, sąsiadów. I wciąż jest zakochanych w swym sutenerze. Nie potrafią wrócić do normalnego życia.

– W pewnym momencie tracą kontakt z rzeczywistością. Nie wyobrażają sobie innego życia. Prostytuują się z fałszywie rozumianej miłości – mówi Bärbel Kannemann, która 35 lat przepracowała w niemieckiej policji kryminalnej, a teraz współpracuje z Stoploverboys.NU. Według niej co roku ponad pięć tysięcy nastolatek pada w Holandii ofiarą sprytnych „kochasiów”. Także w Niemczech zjawisko to przybiera na sile. W zeszłym roku do policji trafiło ponad 180 skarg nieletnich dziewczyn, które twierdziły, że były zmuszane do prostytucji.

– To tylko wierzchołek góry lodowej. Szacujemy, że jest ich raczej 1,5 tys. – mówi Kannemann. Także z Belgii i Wielkiej Brytanii zaczynają nadchodzić skargi i prośby o pomoc zrozpaczonych rodziców coraz to młodszych dziewczyn. Najmłodsza ofiara, którą organizacji udało się uratować z rąk „loverboya”, miała dziewięć lat.

Policja dopiero zaczyna dostrzegać problem. Przez wiele lat po prostu udawała, że to zjawisko nie istnieje. I nic dziwnego. Trudno w końcu mówić otwarcie o tym, że „loverboys” to głównie imigranci, którzy integrację rozumieją w bardzo osobliwy sposób.

Prawie 40 proc. z nich to Marokańczycy, którzy nie mają skończonej szkoły średniej, nie pracują i pobierają zasiłki. Szukają swych ofiar w szkołach, dyskotekach i na internetowych czatach. Ci, których udało się skazać za gwałt bądź handel ludźmi, a nie jest ich wielu, otwarcie przyznają, że widzą we wszystkich białych nastolatkach „potencjalne dziwki”. Według ich rozumienia islamu niemuzułmanka, szczególnie po utracie dziewictwa, nie jest wiele warta. Można ją więc spokojnie traktować jak przedmiot, wykorzystywać i sprzedawać. – Schemat działania tych mężczyzn jest prosty. Sutenerzy podżegają dziewczynki przeciwko rodzinie, izolują je od bliskich, aż stają się ich jedynym oparciem. Kiedy zachodzą w ciążę, zmuszają je do aborcji, co dalej izoluje je od otoczenia. Dziewczyny są przekonane, że bez nich nie są w stanie żyć – podkreśla Bärbel Kannemann. Większość pozostaje lojalna wobec oprawców. Cena za liberalizm

– Temat „kochasiów” jest dziś podobnym tabu jak niegdyś przemoc domowa. Trzeba zacząć o tym mówić, bo może spotkać to każdą nastolatkę, bez względu na pochodzenie i status społeczny – uważa Günther Bubenitschek, przewodniczący stowarzyszenia Prewencja Przestępczości w Heidelbergu.

Dzięki zjawisku „kochasiów” powoli dociera do świadomości holenderskich władz, że liberalne nastawienie do prostytucji nie przyniosło pożądanych efektów.

Branża, nad którą chciały uzyskać kontrolę, legalizując prostytucję w 1988 r., stała się domeną zorganizowanych grup przestępczych, które zniewalają nastolatki i ściągają do kraju kobiety z Azji, Afryki i Europy Wschodniej. Kobiety te ani nie są rejestrowane, czego wymagają przepisy, ani nie uczęszczają na regularne badania lekarskie. Zamiast tego są bite, zastraszane i zmuszane do obsługiwania ponad 20 klientów dziennie w maleńkich kabinach z łóżkiem przykrytym zmywalną folią. Zamiast wyjść z podziemia, branża na dobre się w nim zanurzyła.

W 2000 r. zalegalizowano sutenerstwo i domy publiczne, które zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Dziś prostytutki mogą zawierać umowy o pracę i są zorganizowane w związkach zawodowych. Przysługuje im opieka zdrowotna i mogą płacić składki na emeryturę. Według Radia Netherlands 60 proc. z 25 tys. prostytutek to jednak cudzoziemki. Spora część z nich została ściągnięta do Holandii pod pozorem szansy na normalną pracę, a potem zmuszona do sprzedaży swego ciała. Jako pierwsze władze Amsterdamu zaczęły zaostrzać przepisy dotyczące prostytucji. W 2006 r. burmistrz Amsterdamu Rob Cohen nie przedłużył licencji na prowadzenie seksbiznesów 37 przedsiębiorcom z De Walletjes. Ratusz kupił też liczne centra erotyczne w dzielnicy tylko po to, by je zamknąć. W 2008 r. Cohen zlikwidował jedną trzecią lokali ze słynnymi oknami, za którymi kobiety oferują swe usługi klientom.

– Sprawy wymknęły się spod kontroli. Nie chcemy pozbyć się prostytucji, ale ją zmniejszyć – tłumaczył się burmistrz. Jego zdaniem legalizacja prostytucji nie zmieniła sytuacji. – Prostytutki wciąż są wykorzystywane przez sutenerów – podkreśla.

W 2009 r., w duchu Cohena, ministerstwo sprawiedliwości wyznaczyło prokuratora, którego zadaniem jest zamykanie seksklubów i domów publicznych należących do grup przestępczych. Według byłej prostytutki Kariny Schaapman dzielnicą czerwonych latarni w Amsterdamie rządzi 80 „brutalnych” sutenerów, z których tylko trzech urodziło się w Holandii. Holenderskie ministerstwo sprawiedliwości pracuje od czerwca 2010 r. nad ustawą o prostytucji, zgodnie z którą prowadzenie domu publicznego, centrum erotycznego bądź seksklubu będzie wymagało licencji. Walczyć z przymusem

Obecnie tylko nieliczne władze miast wymagają ich od właścicieli lokali. Inspekcje w instytucjach oferujących usługi seksualne mają także zostać zwiększone, a rejestracja stanie się obowiązkowa dla wszystkich prostytutek, także tych pracujących w domu. Skłanianie bądź zmuszanie do prostytucji ma zostać zakwalifikowane jako przestępstwo. Wtedy łatwiej będzie ukarać „kochasiów”, którzy, jeśli w ogóle są karani, to za seks z nieletnią. Minister sprawiedliwości Ernst Hirsch Ballin rozważa także podwyższenie wieku, od którego prostytucja jest dozwolona – z 18 do 21 lat. Niewykluczone, że zostaną także wprowadzone kary dla klientów prostytutek, które nie mają prawa pobytu i są ofiarami handlu ludźmi. Częstsze inspekcje w instytucjach oferujących usługi seksualne oraz wprowadzenie kar dla klientów korzystających z usług prostytutek – takie są także zamierzenia niemieckiego rządu.

Usługi seksualne zostały tu dziesięć lat temu zdefiniowane ustawowo jako działalność gospodarcza nieróżniąca się niczym od innych rodzajów usług. Prostytutki płacić więc powinny 25 euro dziennie podatku od dochodów, mogą zostać objęte ubezpieczeniem zdrowotnym, mają prawo do urlopów i zawierają z właścicielami domów publicznych zwyczajne umowy o pracę. To wszystko w teorii. W praktyce z takich możliwości korzysta także i tu znikoma liczba osób żyjących z nierządu.

– Najwyższy czas, aby zająć się poważnie analizą skutków liberalnego podejścia do prostytucji – tłumaczy Margit Forster z berlińskiego oddziału organizacji Solwodi, domagającej się od lat zaostrzenia przepisów. Z raportów Federalnego Urzędu Kryminalnego (BKA) wynika, że od 2005 r. stale rośnie liczba kobiet zmuszanych do nierządu. W roku ubiegłym wykryto takich przypadków ponad 700. Niemal połowę ofiar stanowiły kobiety z Bułgarii i Rumunii.

W całej Europie ofiarami prostytucji przymusowej pada co roku ponad 40 tys. kobiet. Niemcy uchodzą przy tym za największy w Europie rynek usług seksualnych. Nierządem trudni się tu co najmniej 300 tys. kobiet oraz kilkanaście tysięcy mężczyzn. Dwie trzecie kobiet to cudzoziemki w większości przebywające w Niemczech nielegalnie.

Minister rodziny Kristina Schröder chce zmienić ten stan rzeczy. Do końca maja ma być gotowa ustawa o płatnym seksie.

A prostytucja jest ważnym źródłem dochodów miast. W 2009 r. prostytutki uratowały władze Dortmundu. Płacone przez nie podatki zapchały dziurę w budżecie. Nie wszyscy więc popierają zmiany. Abolicja czy prohibicja?

– Nie jesteśmy przekonani o konieczności takich działań. Naszym zdaniem w branży nie dzieje się nic złego – twierdzi Dorotee Schmidt z organizacji Madonna w Bochum broniącej praw prostytutek. Według niej w liczącym 380 tys. mieszkańców mieście działa około 100 domów publicznych i klubów erotycznych, w których pracuje blisko 500 kobiet. Przyznaje, że wiele z nich ma problemy z władzami imigracyjnymi oraz urzędem podatkowym. A przymusowa prostytucja? – Jest wynikiem urzędowych ograniczeń. Zniknie w chwili, gdy kobiety nie będą zmuszane się ukrywać i otrzymają prawo do pracy w Niemczech w sferze usług seksualnych – tłumaczy.

Podobna niezgoda co do podejścia do prostytucji panuje też w innych obszarach Europy. Niektórzy żądają całkowitego zakazu prostytucji i czerpania z niej korzyści, drudzy chcą legalizacji prostytucji, zakazu sutenerstwa, a trzeci mają zamiar karać klientów za korzystanie z usług prostytutek.

Politycy zaś dzielą się na abolicjonistów, dla których prostytucja jest formą wyzysku, jaką należy całkowicie zlikwidować, a prostytutki są ofiarami pozbawionych skrupułów sutenerów, oraz na zwolenników prohibicji, którzy widzą przestępców zarówno w prostytutkach, jak i sutenerach.

Ci drudzy w przeciągu ostatnich dziesięciu lat zdecydowanie przybrali na sile. Świadczy o tym choćby to, że nie tylko w Niemczech i Holandii powoli odchodzi się od pobłażliwego stosunku do nierządu. W Szwajcarii, gdzie panuje równie liberalne prawo, poszczególne kantony zaczynają zaostrzać przepisy. Władze kantonu Tessin chcą wprowadzić m.in. kary dla osób korzystających z nielegalnej prostytucji. We Francji, gdzie prostytucja jest legalna, a zakazane są powiązane z nią praktyki sutenerskie, rząd rozważa wprowadzenie kar dla klientów prostytutek, wzorem Szwecji, gdzie prostytucja zawsze uchodziła za „czyn niemoralny”. Od 1999 r. korzystającym z nierządu grożą tam wysokie grzywny bądź sześć miesięcy więzienia. Liczba prostytutek zmniejszyła się tam o połowę. Mimo tego szwedzkie władze chcą dalej z nią walczyć. Socjaldemokraci, z poparciem feministek, żądają zwiększenia kary dla klientów do roku więzienia. Wystąpili dodatkowo z wnioskiem, by także osoby, które kupią seks za granicą, mogły być sądzone w
Szwecji. W zeszłym roku policja przyłapała ok. 1000 klientów na gorącym uczynku.

Śladem Szwecji podążyły Finlandia, Norwegia i Islandia. Fiński parlament przyjął w 2006 r. ustawę o karaniu klientów prostytutek, które są ofiarami stręczycieli i handlarzy żywym towarem. Mężczyznom uprawiającym z nimi płatny seks grozi kara sześciu miesięcy więzienia. Nowe norweskie przepisy, które weszły w życie 1 stycznia 2009 r., stanowią, że korzystanie z usług seksualnych to przestępstwo. Czy to wszystko rzeczywiście pomoże zlikwidować zjawisko przymusowej prostytucji? Można mieć co do tego poważne wątpliwości. Sutenerzy bowiem zawsze znajdą sposób, by czerpać zysk z prostytucji, a chętnych do pracy w najstarszym zawodzie świata, legalnie czy nielegalnie, raczej nie zabraknie. Podobnie jak klientów.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)