Minister zdrowia Adam Niedzielski i premier Mateusz Morawiecki. Trzeba im oddać - to nie oni sami wymyślają te wszystkie przepisy© East News | Zbyszek Kaczmarek/REPORTER

Ranking najgłupszych przepisów pandemicznych

Patryk Słowik

Jest rok 2021 naszej ery. Cała Europa została podbita przez koronawirusa. Cała? Nie! Jedna, jedyna osada, zamieszkała przez nieugiętych Polaków (to ten lud z genem sprzeciwu), wciąż stawia opór najeźdźcy i uprzykrza życie... samej sobie.

Pandemia koronawirusa zbiera śmiertelne żniwo. W dniu, w którym zacząłem pisać ten tekst - zmarło niemal 800 osób. W dniu, w którym kończę - ponad 700. Dramat. Gdy patrzy się jednak na światłe pomysły rządzących z ostatnich kilkunastu miesięcy - można albo płakać, albo się śmiać.

Panowie, co by tu jeszcze ulepszyć?

Miejsce 10: zmiana schematu funkcjonowania Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa

Tak, wiem, teraz każdy się zastanawia, jaki związek ma zmiana schematu jakiejś tam inspekcji z walką z koronawirusem.

Jeśli chodzi o moje zdanie: żadnego.

Inaczej jednak uznali posłowie. W kwietniu 2020 r., gdy COVID-19 coraz zuchwalej atakował Polskę, w Sejmie pracowano nad tzw. drugą tarczą antykryzysową. Chodziło o to, by udzielić wsparcia polskim firmom i obywatelom.

Ustawy covidowe, tzw. tarcze, przegłosowywano sprawnie i bez długich dyskusji. Bo - wiadomo - trzeba pomagać szybko, a nie gadać.

Wiele ministerstw i urzędów to dostrzegło. Postanowiono więc do tarcz antykryzysowych robić wrzutki zupełnie niezwiązane z pandemią. I w ten oto sposób zmieniono strukturę Państwowej Inspekcji Ochrony Roślin i Nasiennictwa.

Sprawa była zresztą zabawna, bo podczas sejmowej komisji finansów publicznych posłanka Hanna Gill-Piątek spytała o sens zmiany. O odpowiedź poproszono przedstawiciela Ministerstwa Rolnictwa.

Ten jednak nie mógł nic powiedzieć, gdyż... nikt go nie zaprosił na posiedzenie komisji.

Tu od razu dodajmy: 10 miejsce równie dobrze można by przyznać nieistniejącemu już Ministerstwu Cyfryzacji, które w ramach walki z koronawirusem doprowadziło do uchwalenia przepisów, na podstawie których odwołano szefa Urzędu Komunikacji Elektronicznej.

Gdy spytałem byłego szefa sejmowej komisji finansów publicznych, a obecnego wicepremiera Henryka Kowalczyka o to, jaki to ma związek z pandemią, wprost powiedział, że żadnego. Ale, jak dodał, szef urzędu był słaby.

Miejsce 9: bomba na Służewcu

To najdobitniejszy przykład, że gdy się czegoś bardzo chce, to można to osiągnąć.

Kilka osób w Polsce bardzo chciało, by pierwszą imprezą po ścisłym lockdownie były wyścigi konne na warszawskim Służewcu. Wśród tych bardzo chcących było kilku polityków.

Wszystko już zaplanowano - konie wyczesane, dżokeje zmotywowani, transmisja internetowa przygotowana. Tylko, jak na złość, zapomnieli wszyscy o tym, że obowiązuje zakaz organizacji wydarzeń sportowych. A czego by o wyścigach konnych nie mówić, jednak to sport.

Ale cała sprawa skończyła się dobrze. Ważny polityk powiedział o problemie innemu ważnemu politykowi. Ten premierowi. I Mateusz Morawiecki osobiście wydał rozporządzenie na kilka godzin przed startem. Bomba poszła w górę!

Organizatorzy wyścigów konnych mieli więcej szczęścia niż zarządzający amatorskimi ligami piłkarskimi. Przez długi czas przepisy zabraniały zorganizowanego grania w piłkę np. w lidze szóstek. A jednocześnie w tym samym czasie te same osoby mogły grać rekreacyjnie - oby na boisku było nie więcej niż 16 osób.

Zaskakującą decyzją było też zamknięcie kortów tenisowych. Widocznie rządzący uznali, że oddzielająca graczy siatka przepuści wirusa.

Miejsce 8: maseczki we wspólnotach, bez maseczek w spółdzielniach

Rozporządzenie maseczkowe to był hit! Czytałem je 383746 razy i za żadnym razem go nie zrozumiałem. Potem się okazało, że to bez znaczenia, bo wszelkie nakładane przez policję kary na obywateli i tak upadały w sądach.

Rządzący chcieli w możliwie najbardziej precyzyjny sposób określić, gdzie trzeba nosić maseczkę, a gdzie jej zakładać nie trzeba.

W ten oto sposób postanowiono, że należy zakrywać usta i nos na klatkach schodowych budynków należących do wspólnot mieszkaniowych. Jednocześnie jednak w klatkach schodowych należących do spółdzielni mieszkaniowych nie trzeba było mieć maseczki.

Wesoło mieli też kierowcy. Przez chwilę z przepisów wynikało, że zasłonięte usta i nos musi mieć kierowca w samochodzie.

Gdy spytałem o to jednego z członków rządu, stwierdził, że błędnie czytam rozporządzenie. A po dwóch dniach je zmieniono i zakomunikowano, że jednak w autach można maseczek nie zakładać.

Miejsce 7: alkohol tylko dla alkoholików

Pamiętacie jeszcze ten najostrzejszy z ostrych lockdownów? Był czas, gdy co do zasady nie można było wychodzić z domu. Ulice w wielu miejscowościach patrolowała nie tylko policja, lecz także wojsko. Ale od reguły był wyjątek. Można było wyjść w celu "zaspokajania niezbędnych potrzeb związanych z bieżącymi sprawami życia codziennego".

Ówczesny wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński tłumaczył w telewizji, co jego zdaniem jest dopuszczalne, a co nie jest.

I przykładowo wyjście po butelkę wódki do sklepu co do zasady było niedozwolone: bo z piciem można zaczekać na lepsze czasy. Chyba że ktoś jest uzależniony. Wtedy napić się trzeba, a żeby się napić - trzeba pójść do sklepu.

W tym miejscu warto wspomnieć, że policja wlepiała mandaty za mycie samochodów na myjniach automatycznych. Funkcjonariusze uznawali, że w pandemii można jeździć w brudzie. Na wyróżnienie zaś zasłużyli policjanci, którzy sprawdzali babciom i dziadkom robione zakupy. Analizy, czy kupienie kiełbasy stanowi zaspokajanie potrzeb życiowych, nie były łatwe.

Miejsce 6: masaże tylko części ciała

"Które branże będą mogły działać, a które zostaną zamknięte?". To pytanie jeszcze niedawno zadawało sobie wielu przedsiębiorców.

A rządzący udowadniali, że ich podejście do obostrzeń jest dość oryginalne. Przykładowo władza stwierdziła, że konieczne jest zamknięcie salonów masażu. Ale tylko takich, w których masuje się całe ciała. Jeśli bowiem ktoś prowadzi działalność polegającą na masażu głowy oraz usługi kosmetyczne jak manicure czy pedicure - śmiało, koronawirus nie jest groźny.

Błąd wziął się stąd, że salony masażu w klasyfikacji PKD to pozycja 96.04.Z. A usługi kosmetyczne, w tym masaż głowy, to już PKD 96.02.

Ktoś w rządzie nie doczytał i jedne salony zamknął, a inne pozostawił otwarte.

Miejsce 5: zakazane wirtualne konferencje

Rządzący przekonywali, że to była świadoma decyzja. Jeśli to prawda to Polacy odkryli, że koronawirusem można zarazić się przez internet.

Sprawa dotyczyła tzw. branży eventowej, czyli przede wszystkim organizacji szkoleń, konferencji i kongresów.

W październiku 2020 r. obowiązywał podział kraju na strefy. W miejscach, gdzie obowiązywała czerwona strefa, było niebezpiecznie.

Biznes nawet nie myślał o organizowaniu spotkań "stacjonarnie", twarzą w twarz. Zarazem mało kto chciał całkowicie rezygnować ze spotkań. Uznano więc, że najlepszym pomysłem będzie przeniesienie wydarzeń do sieci.

Rządzący jednak postanowili, że tak być nie może. I w czerwonej strefie zakazano organizowania imprez. Nawet tych online.

Miejsce 4: popcorn w kinach

To najnowsze osiągnięcie legislacyjne rządzących. A zarazem dowód na to, że polscy przedsiębiorcy wyspecjalizowali się w obchodzeniu mało rozsądnych obostrzeń.

W kinie – czy jesteśmy na sali sami, czy nie ma gdzie szpilki wcisnąć – trzeba mieć założoną maseczką. W tej sytuacji trudno byłoby jeść i pić. Rządzący więc zapobiegliwie wprowadzili zakaz konsumpcji.

Właściciele kin jednak – żadna to tajemnica – zarabiają w dużej mierze na produktach, które sprzedają w barku. W efekcie w kinie popcornu do jedzenia nie kupimy. Ale już bez trudu możemy kupić popcorn w papierowej torbie, do jedzenia na wynos. I ten popcorn możemy przemycić na kinową salę. O dziwo, nikt z obsługi nie sprawdza, czy nie wnosimy na seans jedzenia zakupionego w barku.

W ten oto sposób wszyscy są zadowoleni. Rządzący, bo pokazali, jacy są nieugięci w walce o zdrowie Polaków. Właściciele kin, bo tak jak robili biznes, tak robią nadal. Kinomaniacy, bo nadal mogą pochrupać prażoną kukurydzę do filmu (o ile nie zjedzą wszystkiego podczas trwania reklam). I, rzecz jasna, producenci papierowych toreb.

A gdyby kogoś oburzało, że obchodzone są przepisy ustanowione przecież dla naszego zdrowia – przypominam, że część kin znajduje się w galeriach handlowych. Często tuż obok nich są strefy restauracyjne. Tam można jeść, pić i nie mieć maseczki w zasadzie bez ograniczeń.

Miejsce 3: zamknięcie cmentarzy

A w zasadzie zamknięcia, bo momentami można było odnieść wrażenie, że w rządzie jest specjalny departament zajmujący się jedynie otwarciami i zamknięciami cmentarzy.

Zaczęło się w marcu 2020 r. Wtedy rząd opublikował rozporządzenie, którego nikt nie zrozumiał. Większość zarządców cmentarzy domyślała się, że nekropolie trzeba zamknąć. Tak więc zamknięto.

Spytałem o tę kwestię rzecznika rządu. Ten stwierdził, że zamykać nie trzeba. No to zarządcy cmentarze otworzyli.

W połowie kwietnia pojawiło się jednak nowe rozporządzenie. W nim zaś zakazano wstępu na cmentarze, a także wyprawiania pogrzebów. I to z mocą wsteczną o kilkanaście godzin!

Czyli jeśli ktoś dostał o godz. 15 niesłusznie mandat za bycie na cmentarzu, o godz. 20 był już słusznie ukarany.

Szkopuł w tym, że to zamknięcie nastąpiło przez pomyłkę. Nie taki był plan. Rządzący o tym, co zrobili, dowiedzieli się z mojego konta na Twitterze.

"Jak to, kur…, zamknęliśmy cmentarze?!" - spytał mnie jeden z członków gabinetu Mateusza Morawieckiego, który do mnie zadzwonił w chwilę po umieszczeniu przeze mnie wpisu.

W efekcie już dzień później opublikowano w Dzienniku Ustaw rozporządzenie poprawiające rozporządzenie, które poprawiało rozporządzenie, które zastąpiło rozporządzenie.

Na mocy tego samego rozporządzenia, którym zakazano wstępu na cmentarze, zabroniono również wchodzenia na trawniki.

Rządzący bowiem posłużyli się definicją "terenów zielonych", której nie rozumieli. Myśleli, że zamykają parki, ogrody i zieleńce. A przez brak wiedzy zakazali wstępu na nekropolie i trawniki.

Cmentarze zamykano także później - na Wszystkich Świętych. Zrobiono to w ostatniej chwili. Rząd postanowił, że odkupi kwiaty od handlarzy. Tyle że zapomniał o części legalnie sprzedających chryzantemy - pieniądze trafiły jedynie do tych bogatszych sprzedawców; biedniejszych (czyli osoby prowadzące tzw. działalność nierejestrową, innymi słowy dorabiające np. do renty lub emerytury) pominięto.

Miejsce 2: prawo pierwszego kielona

Prawo pierwszego kielona, czyli jeden z najciekawszych wykwitów polskiej legislacji XXI wieku, do ostatniej chwili walczyło o wygraną. Uległo zwycięzcy o włos.

Temat musiał być mocny, bo stanowił połączenie dwóch rozporządzeń: maseczkowego i weselnego.

Rządzący uznali, że wesela – jeśli już ktoś czuje niedopartą potrzebę – robić wolno, ale trzeba na nie przychodzić w maseczce. Maskę można było zdjąć dopiero po zajęciu miejsca przy stole. Wiadomo, trudno wychylić zdrowie państwa młodych z zasłoniętymi ustami. Ale zarazem prawodawca zachęcał, by picie rozpocząć szybko. Bo gdy ktoś już raz do stołu usiadł i gardło trunkiem przepłukał, to maseczki nie musiał zakładać aż do końca wesela.

Tym oto sposobem kluczowy w imprezie był pierwszy kieliszek. Do jego wypicia maskę trzeba było mieć. Po wypiciu – już nie.

Inna rzecz, że na pandemicznych weselach można było łatwo się upić. W tym samym rozporządzeniu, w którym usankcjonowano prawo pierwszego kielona, rząd zakazał domom weselnym organizowania tańców. Jeśli więc ktoś obostrzenia potraktował poważnie, to pierwszy kielon był z reguły szybko, ale o pierwszym tańcu młodych można było jedynie pomarzyć.

Miejsce 1: zamknięcie lasów

Złośliwi mówili, że to po to, aby przedsiębiorcy znajdujący się na skraju bankructwa nie powiesili się na gałęzi.

Rządowi eksperci przekonywali jednak, że w lasach łatwo się zarazić koronawirusem. I że lepiej siedzieć w domu niż iść na długi spacer.

Niegłupia wydaje się teoria, że zamknięcie lasów miało służyć przede wszystkim temu, by po krótkim czasie można było coś otworzyć. Tak bowiem było, że po kilku tygodniach premier, minister zdrowia oraz rzecznik rządu pękali z dumy, że otwierają lasy. Co ponoć miało być dowodem na to, że lepiej radzimy sobie z pandemią.

Do dziś jednak zamknięcie lasów uchodzi za najgłupsze obostrzenie wprowadzone w pandemii. Obecnie nikt nie potrafi wyjaśnić, czym się kierowano, uznając, że na dużym otwartym terenie będzie niebezpieczniej niż w zamkniętych pomieszczeniach.

Ale zamykano nie tylko lasy. Zamknięto także parki – żeby ludzi nie kusiło. W efekcie np. ludzie wyprowadzający psy gromadzili się tłumnie wokół parków. Ja z domu na przystanek autobusowy miałem przez park 5 minut. Chodziłem naokoło – zajmowało mi to 15 minut.

Zakazano wreszcie także wchodzenia na plażę. W kwietniu. W efekcie w nadmorskich miejscowościach lokalne służby musiały sprawnie działać. Przykładowo w Sopocie trzeba było zakleić taśmą 44 wejścia znajdujące się na odcinku 4,5 km.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (415)