Rafał Woś: PiS pogłębia największą patologię III RP
To, jak PiS zabiera się do wielu swoich reform, coraz wyraźniej pokazuje, że nie jest partią propracowniczą. I zamiast naprawiać największą patologię III RP, jeszcze ją pogłębia - pisze Rafał Woś dla WP. Publicysta zwraca uwagę na pomijany aspekt zwolnień w mediach publicznych. - Obóz pisofobów się oczywiście oburza, ale nie dlatego, że robotę straciło trzech pracowników. Tylko dlatego, że zostały zwolnione w wyniku awantury o relację z demonstracji KOD - twierdzi Woś.
18.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:39
Odstawmy na chwilę emocję związane z Trybunałem czy prokuraturą. Zapomnijmy na moment o tematach zastępczych takich jak Smoleńsk, fale elektromagnetyczne czy teczki SB. I przypomnijmy sobie, co jest największą patologią społeczną III RP. Oczywiście praca. Kto chce wiedzieć dlaczego, odsyłam go tu albo tu.
Niedobra zmiana
Jeśli czytacie Państwo moje teksty, to wiecie, że nie jestem ortodoksyjnym pisofobem (co da się łatwo udowodnić). Nie mam więc zamiaru dowodzić, że w trzy miesiące po wyborach wszystkie sprawy powinny być już naprawione. Wiem, że tak się nie da. Bardziej mnie interesuje, czy w dotychczasowych posunięciach partii Kaczyńskiego da się przynajmniej wyczuć właściwy i pożądany kierunek zmian. Z pozoru tak. Są bowiem takie projekty tego rządu, gdzie widać zarówno słuszną diagnozę, jak i właściwy zestaw środków zaradczych. Jest plan 12-złotowej minimalnej stawki godzinowej, która może rozwiązać problem kompletnie zapomnianego polskiego lumpenproletariatu, który pracuje za 3-4 złote na godzinę. A do tego projekt zwiększenia uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy. Żeby nie było tak, jak dziś, że inspektor musi najpierw ostrzec pracodawcę (uwaga, przygotuj się, będą cię kontrolował), a potem przyjść i uznać, że wszystko jest ok. Do tego trzeba dodać parę propracowniczych deklaracji zawartych w slajdach do planu
Morawieckiego.
Tylko czy jest coś jeszcze? Niestety... nie za bardzo. Gorzej nawet. Przy robieniu wielu reform na innych polach, PiS zachowuje się tak, jakby perspektywę pracowniczą miał głęboko w nosie. Co sprawia, że partia Kaczyńskiego nie tylko nie sprząta po PO-PSL-u, ale jeszcze bije (i tak wyśrubowane) antypracownicze rekordy poprzedników.
Weźmy choćby rewolucję kadrową w mediach publicznych. Jak pamiętamy PiS szedł do wyborów z hasłem ich naprawy. To znaczy zbudowania takiego modelu finansowania, który sprawi, że zwłaszcza TVP będzie wreszcie wolna od dyktatu rynku reklamowego i będzie się mogła skoncentrować na wypełnianiu swojej opiniotwórczej misji. Ten postulat był w sumie bardzo nowoczesny i obliczony na to, byśmy z naszymi mediami publicznymi zaczęli się wreszcie zbliżać do standardów panujących w Europie Zachodniej. Ale celem odbudowy mediów publicznych miała być nie tylko jakość przekazu. Miały się też poprawić warunki pracy w TVP. Zwłaszcza po latach brutalnej restrukturyzacji z czasów prezesury nominata PO Juliusza Brauna, której szczytowym punktem był outsourcing olbrzymiej części szeregowych pracowników do firm zewnętrznych. Zaowocowało to totalnym rozjazdem płac i statusu pracowników wewnątrz organizacji. Z jednej strony mieliśmy więc sowicie (nie gorzej niż w komercyjnej konkurencji) wynagradzane gwiazdy. Z drugiej
sprekaryzowane, pozbawione kodeksowych praw i traktowane jako balast "doły", z którymi nikt się nie liczył. Nie muszę dodawać, że taka telewizja zupełnie nie licowała z "misją" przedsiębiorstwa państwowego, które właśnie po to jest państwowe, żeby wyznaczać pewne standardy na rynku. W tym również standardy zatrudnienia.
Na dodatek taka sytuacja bardzo ułatwiała faktyczne upolitycznienie. Nie od dziś wiadomo przecież, że pracownik słaby jest bardziej podatny na manipulacje przełożonych. Jeśli ktoś domaga się przykładów, odsyłam go do wydanej w ubiegłym roku książki "Wielkie pranie mózgów" byłego pracownika TVP, a obecnie doradcy OPZZ Piotra Szumlewicza.
Diaboliczny pracodawca
Czy PiS to zmienił? Problem polega właśnie na tym, że nie! PiS przyszedł i zaczął od zwolnień okraszonych zapowiedzią, że wkrótce rozwiąże umowy ze wszystkimi i zatrudni tylko wybranych. Prawicy udało się tym samym dokonać rzeczy niemożliwej i przebić antypracowicze pozycje koalicji PO-PSL. I zastąpić złego pracodawcę - tłumaczącego wszystkie swoje zbrodnie wymogami - pracodawcą równie złym. A może nawet diabolicznym, bo składającym pracownikowi taką o to obrzydliwą propozycję: "okaż mi swą wierność, ucałuj w pierścień, a (może) cię nagrodzę". I tak zadowolony z siebie neoliberalizm Platformy i ludowców został w TVP zastąpiony pisowskim paternalizmem najgorszego sortu.
Niestety opinia publiczna nie umie tego podchwycić. Widać to dobrze po reakcjach na ostatnie zwolnienia trzech dziennikarek TVP. Obóz pisofobów (a przynajmniej jego większość) się oczywiście oburza, ale nie dlatego, że robotę straciło trzech pracowników. Tylko dlatego, że zostały zwolnione w wyniku awantury o relację z demonstracji KOD. Pisofile odpowiadają na to butnie, że mogą zwalniać kogo im się podoba. I że poprzednicy też tak robili. Od początku wiadomo, że spór przebiegnie według dobrze znanych schematów i nic z niego nie wyniknie. I będzie to lustrzane odbicie wydarzeń sprzed czterech lat, gdy rząd PO-PSL sprzedał "Rzeczpospolitą" biznesmenowi Grzegorzowi Hajdarowiczowi, który w krótkim czasie rozpędził ówczesny trzon redakcji, składający się wówczas z dziennikarzy rządowi Tuska nieprzychylnych. Wtedy oburzała się prawica twierdząc, że to czystka. A liberalne media pytały: "O co właściwie chodzi? Przecież Hajdarowicz może sobie dobierać takich współpracowników, jakich chce!".
Z tego błędnego koła mogłoby nas wyprowadzić tylko radykalnie propracownicze podejście. To znaczy wtłoczenie elitom biznesowym i opiniotwórczym do głów przekonania, że pracodawca nie może pracownika traktować jak mebel. Wymusić to może nie tylko lepsze ustawodawstwo, ale przede wszystkich pilnowanie tego prawa. A nie ma w demokracji lepszych strażników interesów pracowniczych niż związki zawodowe. I to je trzeba w Polsce wzmacniać. Inaczej zawsze będziemy mieli paternalizm, czyli (wracając do przykładu z TVP) liczenie, że nowy szef telewizji czy radia okaże się dobrym panem, który oszczędzi pluralizm i sam z siebie wzmocni pracownika. Znając historię takich instytucji jak TVP, są to niestety nadzieje płonne.
Historia pisowskiego przejęcia TVP to tylko przykład. Właściwie równie dobrze można by z pozycji pracowniczych spojrzeć na planowaną reformę służby cywilnej. Wnioski byłyby pewnie bardzo podobne. Chyba więc czas na konfrontowanie PiS-u z niewygodnymi pytaniami. A zwłaszcza z jednym: co z pracownikami? Bo miała być "dobra zmiana", a jest raczej "niedostateczna kontynuacja".
Rafał Woś dla Wirtualnej Polski