Rafał Woś: No i zrobili z nas eurosceptyków
- Myślicie, że kryzys grecki niczego nie zmienił? Przecież w końcu się „dogadali”, prawda? To zastanówcie się teraz, czy po tym wszystkim da się jeszcze być euroentuzjastą? Albo przynajmniej eurooptymistą? – pisze dla Wirtualnej Polski Rafał Woś.
Publicysta opisuje kulisy negocjacji UE z Grecją, cytuje fragmenty wywiadu z byłym greckim ministrem finansów oraz zastanawia się, co powinni sądzić o "greckiej tragedii" Polacy. Jak zmieniła ona nasz stosunek do Unii Europejskiej? Czy wpłynęła na podziały między nami?
Jestem świeżo po lekturze pierwszego wywiadu, jakiego po rezygnacji z urzędu były już grecki minister finansów Janis Warufakisudzielił „New Statesmanowi”. Pasjonujące czytadło.
Na przykład obrazek z pierwszego spotkania eurogrupy po dojściu do władzy Syrizy: „Nie będziemy negocjować nowych warunków programu pomocowego dla Grecji, bo ten program został już ustalony z waszymi poprzednikami. Jak będziemy negocjować z każdym nowym rządem to nigdy nic nie ustalimy” – mówi twardo niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble. „Ale nasz rząd właśnie dlatego wygrał demokratyczne wybory, że chcemy negocjować na nowo” – odpowiada Warufakis. Na to dostaje sugestię, że albo Grecja bierze to, co jest, albo wynocha ze strefy euro.
Warufakis pyta więc retorycznie: „no to może w takim razie zrezygnujemy z wyborów parlamentarnych w krajach zadłużonych?”. Ale zamiast zapewnień, że „tak, oczywiście szanujemy demokratycznych wyborców w kraju członkowskim” Warufakis trafia na ciszę. I uświadamia sobie, że zakaz wyborów w krajach zadłużonych – zdaniem jego rozmówców - faktycznie byłby dobrym pomysłem. Tylko jakoś nie wypada im tego powiedzieć głośno.
Mimo to próbują negocjować. Warufakis na kolejnych spotkaniach mówi, żeby się dogadać co do dwóch, trzech kluczowych reform, które będzie można szybko przeforsować. Eurogrupa tego nie chce. Ich zdaniem porozumienie musi być szerokie i obejmować wszystkie tematy. Mówią: „chcemy wszystkie informacje o waszych podatkach bezpośrednich”. Grecy dają im te informacje i przedstawiają propozycje reform. Eurogrupa je odrzuca, ale nie wychodzi z żadną kontrpropozycją. Zamiast tego domaga się danych na temat prywatyzacji. I historia się powtarza.
Grecy gromadzą dane i proponują, ale Europa to odrzuca. I żąda otwarcia kolejnego rozdziału. Warufakis zaczyna tracić wiarę w sens tych negocjacji. Żali się, że przedstawiane przez nich racjonalne argumenty ekonomiczne (jak choćby to, że głębokie oszczędności w czasie głębokiej recesji przynoszą efekt odwrotny do zamierzonego) trafiają w próżnię. „Równie dobrze mógłbym śpiewać szwedzki hymn narodowy. Efekt byłby taki sam” – mówi minister.
Albo jeszcze inny moment. Znużony oporem przewodniczący eurogrupy, Jerome Dissjelbloem, decyduje, że miarka się przebrała i trzeba wysłać jasny sygnał, że Grecja jest coraz bardziej izolowana. Podejmuje więc decyzję o wykluczeniu Warufakisa z posiedzenia. Ale Grek nie jest w ciemię bity i prosi o podstawę prawną takiej decyzji. Konsternacja. Nerwowe telefony. W końcu ktoś podaje mu telefon. Po drugiej stronie jest anonimowy ekspert, który mówi tak: „no cóż, z punktu widzenia prawa międzynarodowego eurogrupa właściwie nie istnieje, więc… nie ma takiego zakazu”.
Oczywiście Warufakis może w cytowanym wywiadzie zmyślać albo koloryzować. Choć właściwie, po co miałby to robić? W polityce jest tylko na chwilę i zaraz wróci na swój uniwersytet w Teksasie, gdzie zajmie się ekonomią gier komputerowych (to jego konik). Na dodatek jego relacja nie jest jedyna. Każdy, kto przez kilka ostatnich miesięcy bliżej przyglądał się kryzysowi greckiemu, wie, że ta opowieść dosyć dobrze oddaje relacje panujące obecnie w strefie euro. Aż po ostatni szczyt po którym nawet postronni obserwatorzy przyznali, że grecki premier Cipras został tam poddany „intensywnemu mentalnemu waterboardingowi”. A z demokratycznie wybranym rządem Syrizy od początku nikt nie zamierzał negocjować. Bo to przecież tylko ośmieliłoby podobne – domagające się gruntownej reformy w strefie euro - ruchy polityczne w takich krajach jak Hiszpania czy Włochy. A nie daj Boże i we Francji.
Co powinni o tym wszystkim sądzić Polacy? Wiele zależy od tego, do którego z dwóch wielkich obozów do tej pory, drogi czytelniku, należałeś. Jeśli od zawsze byłeś eurosceptykiem, zapewne triumfujesz, chichocząc pod nosem: „a nie mówiłem”. Ale co z wielkim obozem polskich euroentuzjastów, który – takie mam wrażenie – dominował jednak w polskiej przestrzeni publicznej przez ostatnią dekadę z okładem? W tym czasie eurooptymistom udała się przecież nie lada sztuka. Zdołali przekonać opinię publiczną, że eurosceptycyzm jest przejawem polskich kompleksów, irracjonalnych historycznych lęków oraz atawistycznej ksenofobii. I w tym sporze to my, euroentuzjaści, jesteśmy tymi racjonalnymi i twardo stąpającymi po ziemi.
A jak to wygląda po Grecji? Nie najlepiej. Bo po tym kryzysie mamy Europę, która w momencie próby wyrzekła się zasad, na których miała być budowana. Nie okazała się ani demokratyczna ani solidarna. Żeby potrafiła chociaż być dobrze naoliwioną i sprawną machiną. Ale i tu pudło. Przynajmniej patrząc na efekty dotychczasowej polityki antykryzysowej stosowanej wobec Grecji. Zamiast tego widzimy Unię, która podyktowała „porozumienie” leżące tylko w interesie najsilniejszych, i która jak ognia boi się zmian o regułach funkcjonowanie strefy euro, choć te reguły ewidentnie zawodzą.
Czy po czymś takim można być u nas jeszcze euroentuzjastą? Próbować można, ale to z kolei musi zakładać skopanie leżącego i obwinienie o całe zło greckiej lekkomyślności i ich „życia ponad stan”. Tylko, że jest to pozycja wprawdzie łatwa do wypowiedzenia, ale maksymalnie trudna do uczciwej obrony.
Jeśli więc ktoś chce dziś na trzeźwo poukładać swój stosunek do Europy to coraz częściej patrzy w lustro i się… dziwi. Bo mimowolnie zaczyna dostrzegać w nim tego straszliwego i barbarzyńskiego eurosceptyka. Nawet jeśli wcześniej z tym samym eurosceptycyzmem walczył i uważał go za niedzisiejszy. I to jest najważniejsza zmiana, którą przyniosła nam grecka tragedia. Jak dotąd. Bo z pewnością to jeszcze nie koniec.
Rafał Woś dla Wirtualnej Polski
Rafał Woś - publicysta „Dziennika Gazety Prawnej”, autor „Dziecięcej choroby liberalizmu”, laureat Nagrody Fikusa 2015.