Radek Sikorski: w rozmowach z Amerykanami nie ma miejsca na dąsy
Trzeba umieć rozmawiać z Amerykanami, którzy są ludźmi nadzwyczaj praktycznymi. Tu nie ma miejsca na dąsy, nie ma miejsca na strojenie min. Tu naprawdę trzeba wiedzieć, czego się chce po pierwsze, no bo dobry wujek nie da, jak się nie powie, czego się po drugiej stronie oczekuje. I trzeba znajdywać wspólnoty interesów i trzeba domagać się takich rzeczy, które partnerowi jest łatwiej dać - powiedział Radek Sikorski, dyrektor wykonawczy Nowej Inicjatywy Atlantyckiej w Waszyngtonie, w "Sygnałach Dnia".
09.02.2005 09:22
Sygnały Dnia: A jak Polska postrzegana jest przez administrację waszyngtońską? Jako partner rangi jakiej? Regionalnej, niewielkiej, czy jako członek Unii Europejskiej, z którą to dopiero Stany Zjednoczone prowadzą rozmowy jak równy z równym?
Radek Sikorski: Jak równy z równym to jeszcze nie, niestety, może za wyjątkiem spraw handlowych. Natomiast, naturalnie, waga Polski wzrosła po wejściu do Unii Europejskiej, bo Unia Europejska decyduje o sprawach, które są dla amerykańskich firm i dla Stanów Zjednoczonych generalnie ważne. Jesteśmy ważnym partnerem regionalnym, który miał wyjątkową passę przez ostatnie dwa lata ze względu na to, że stosunki z Niemcami i z Francją były gorsze niż zwykle. Myślę, że teraz sprawy zaczną wracać do normy, ale Polska będzie już w tych relacjach na wyższym pułapie, czyli w dużym stopniu swoje pięć minut wykorzystaliśmy.
Sygnały Dnia: W dużym, ale nie do końca.
Radek Sikorski: Nie, nie do końca...
Sygnały Dnia: Dlaczego?
Radek Sikorski: Bo moim zdaniem pomocy wojskowej można było na początku operacji irackiej uzyskać więcej. Natomiast Ukraina jest wspólnym, ukraińsko- przede wszystkim, ale i polsko-europejsko-amerykańskim sukcesem. Polska pokazała kompetencję dyplomatyczną i pewną wizję, którą Ameryka popiera.
Sygnały Dnia: A ile tracimy z powodu, można tak powiedzieć, pewnej nieumiejętności rozmowy czy postępowania z administracją waszyngtońską?
Radek Sikorski: No, to trudno obliczyć, natomiast rzeczywiście trzeba umieć rozmawiać z Amerykanami, którzy są ludźmi nadzwyczaj praktycznymi. Tu nie ma miejsca na dąsy, nie ma miejsca na strojenie min. Tu naprawdę trzeba wiedzieć, czego się chce po pierwsze, no bo dobry wujek nie da, jak się nie powie, czego się po drugiej stronie oczekuje. I trzeba znajdywać wspólnoty interesów i trzeba domagać się takich rzeczy, które partnerowi jest łatwiej dać.
Sygnały Dnia: A do tego będzie chyba niezbędne, o czym pan zresztą wspomniał w wywiadzie dla sobotnio-niedzielnej „Rzeczpospolitej”, profesjonalny lobbing. Czy obserwuje pan coś takiego, że strona polska poszukuje możliwości dotarcia do tych, którzy decydują o amerykańskiej polityce, właśnie w ten sposób?
Radek Sikorski: Stany Zjednoczone są krajem, który ze względu na to, że jest krajem uchodźców i imigrantów, wyjątkowo łatwo poddają się lobbingowi etnicznemu i każda grupa etniczna ma w Waszyngtonie swoich przedstawicieli, swoich ludzi, którzy chodzą wokół jej spraw, właśnie wokół Białego Domu, ministerstw, a przede wszystkim w Kongresie. I nasza placówka, oczywiście, pracuje, ale, moim zdaniem, ma za małe środki na działanie. A po drugie są rzeczy, których ambasadzie nie wypada robić i wtedy lobbyści się przydają. I tak jak inne kraje działają bardzo energicznie, tak myślę, że my też powinniśmy.
Sygnały Dnia: A co z ową legendarną 10-milionową mniejszością polską w Stanach Zjednoczonych?
Radek Sikorski: Ja myślę, że ilość nie zawsze przechodzi w jakość w tym sensie, że trzeba jeszcze być dobrze zorganizowanym. No i z tym jest gorzej, no bo skoro nasza mniejszość ma sukcesy, na przykład to, że Polska stała się elementem kampanii wyborczej w wyborach prezydenckich ostatnio, to był duży sukces, ale to, że na przykład w Chicago nie ma polskiego burmistrza, no to niezbyt dobrze świadczy o stopniu naszego zorganizowania.