- Dziś możemy z całą pewnością potwierdzić, że próby izolowania Rosji przez Zachód skończyły się klęską – ogłosił w Moskwie szef rosyjskiego MSZ, Siergiej Ławrow. I choć zgoda na utworzenie rosyjskiej bazy w Sudanie jest sukcesem, to prawdopodobnie krótkotrwałym. To dlatego, że Kreml popełnia w Afryce ten sam błąd, co w Ukrainie.
Ławrow miał powody do umiarkowanego zadowolenia. Wrócił właśnie z podróży po kilku państwach Afryki, trzeciej w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy i drugiej w tym roku. Tylko w 2023 roku Ławrow odwiedził Mali, Mauretanię, Republikę Południowej Afryki, Eswatini, Angolę, Erytreę i Sudan.
Wszystkie te państwa, mimo wojny w Ukrainie, utrzymują bliskie stosunki z Rosją. Na przykład Erytrea była jednym z kilku państw na świecie, które głosowało przeciw rezolucji ONZ potępiającej rosyjską inwazję na Ukrainę.
Najwięcej Ławrowowi udało się jednak ugrać w sąsiednim Sudanie. Rosja po wielu miesiącach negocjacji podpisała z rządem w Chartumie umowę pozwalającą na utworzenie bazy rosyjskiej marynarki wojennej w Port Sudan nad Morzem Czerwonym. Od dawna było to ambicją Putina.
Porozumienie z Sudanem to kolejny sukces w ramach "afrykańskiego zwrotu" rosyjskiej polityki, jaki miał miejsce po 2014 roku. Przez pierwsze piętnaście lat swoich rządów Putin praktycznie ignorował Afrykę. Zmieniła to dopiero pierwsza wojna w Ukrainie i towarzysząca jej fala wymierzonych w Rosję sankcji.
Rosja, coraz bardziej izolowana na Zachodzie, przypomina sobie wtedy o Afryce, asertywnie wkraczając na kontynent z własną polityką, konkurencyjną wobec innych obecnych w Afryce mocarstw.
Surowce, rynki i prestiż
Po co Rosji Afryka? Czego szukał tam reżim Putina po aneksji Krymu? Mówiąc w największym skrócie, potrzebował trzech rzeczy: surowców, rynków i międzynarodowego prestiżu.
Rosja sama jest oczywiście mocarstwem surowcowym. Na terenie Afryki znajdują się jednak złoża surowców z różnych przyczyn atrakcyjnych czy to dla kluczowych rosyjskich instytucji, czy powiązanych z Kremlem oligarchów, którzy wcześniej nie załapali się na podział gazowego czy naftowego rosyjskiego tortu.
Jeśli przyjrzymy się państwom, w których w ostatnich ośmiu latach najwyraźniej wzrosła obecność Rosji, to bez trudu zauważymy, że łączą je właśnie zasoby surowcowe.
Kamerun, Czad i Nigeria dysponują bogatymi złożami ropy i gazu. W Mali i Burkina Faso są złoża złota. Niger ma trzecie w Afryce złoża uranu, którymi od dawna interesuje się Rosatom, rosyjska spółka zajmująca się wszystkim, co związane z produkcją energii atomowej.
Zwrot ku Afryce miał też przynajmniej częściowo zrekompensować Rosji straty gospodarcze, spowodowane przez pierwszą falę sankcji w 2014 roku. Tak jak mocarstwa kolonialne z XIX wieku, tak Rosja próbuje teraz zmienić Afrykę w rynek zbytu własnych produktów oraz w źródło importu tanich surowców, potrzebnych rosyjskiej gospodarce.
Gospodarcze relacje Rosji i Afryki opierają się głównie na broni. Nawet w okresie, gdy oficjalna polityka Kremla ignorowała Afrykę, rosyjski przemysł zbrojeniowy utrzymywał dominującą pozycję na kontynencie.
Po 2014 roku Moskwa starała się to wykorzystać, by jeszcze bardziej wzmocnić pozycję rosyjskich firm na afrykańskim rynku zbrojeniowym. Nie bez sukcesów. W latach 2015-19 eksport broni z Rosji odpowiadał za 37,6 proc. ogólnego eksportu broni do Afryki. Dla porównania Amerykanie kontrolowali w tym samym czasie tylko 16 proc. tego rynku, Francja 14 proc., a Chiny 6 proc.
Wreszcie, po trzecie, ekspansja dyplomatyczna i gospodarcza w Afryce miała pozwolić Rosji odgrywać rolę globalnego mocarstwa na światowej szachownicy, zdolnego do konkurencji nie tylko ze Stanami i dawnymi europejskimi mocarstwami kolonialnymi, ale także Chinami.
Po Ukrainie i Syrii to Afryka miała być kolejnym teatrem, w którym Rosjanie pokazują światu, że czasy Gorbaczowa i Jelcyna się skończyły, a Rosja znów jest tym, czym zawsze była i według Putina być musi: globalnym imperium.
Bez wątpienia porozumienie z Sudanem ma sygnalizować światu dokładnie ten przekaz. Choć baza będzie niewielka – pomieści 300 żołnierzy i 4 okręty – to liczy się symbol: Rosja, wbrew działaniom Zachodu, nie tylko nie staje się globalnie izolowanym pariasem, ale wkracza wojskowo na Morze Czerwone, akwen, przez który przepływa 30 proc. światowego handlu kontenerowego.
Po pełnoskalowej inwazji na Ukrainę do tych trzech powodów zwiększonej obecności Rosji w Afryce dochodzi jeszcze jeden: Rosja szuka partnerów w Afryce, by przełamać dyplomatyczną izolację Zachodu.
Ma to nie tylko czysto propagandowy wymiar. Dobre relacje z Afryką przekładają się np. na rozkład głosów w ONZ, gdzie aż 17 państw z Afryki wstrzymało się od głosu w sprawie rezolucji potępiającej rosyjską inwazję.
Po pierwsze, wagnerowcy
Ekspansja Rosji w Afryce po 2014 roku opiera się na trzech głównych filarach. Pierwszy to wagnerowcy. Nikomu, kto śledził doniesienia z Ukrainy, nie trzeba przedstawiać niesławnej grupy najemników, związanych z bliskim Putinowi oligarchą Jewgienijem Prigożinem. To Prigożinowi powierzono realizację nowej afrykańskiej polityki Rosji, w czym bardzo istotną rolę odegrała Grupa Wagnera.
Zaczyna się ona pojawiać w Afryce w drugiej połowie poprzedniej dekady, zwłaszcza w regionie Sahelu – pasie państw ciągnących się wzdłuż południowych brzegów Sahary od Atlantyku do wybrzeży Oceanu Indyjskiego. Schemat działania wagnerowców jest wszędzie bardzo podobny.
Pojawiają się w państwach, które mają problemy wewnętrzne. O takie w regionie nietrudno. Sahel jest regionem od ponad dekady zmagającym się z islamskim terroryzmem, obecne są tam takie grupy jak Państwo Islamskie Afryki Zachodniej czy Boko Haram. W innych państwach, gdzie obecni są wagnerowcy, takich jak Republika Środkowoafrykańska, trwają wojny domowe.
W walce z terrorem w takich miejscach jak Mali, Czad, Burkina Faso pomagała miejscowym rządom misja wojskowa pod przewodnictwem Francji – byłej potęgi kolonialnej w regionie. Jej obecność wywoływała jednak liczne napięcia, jak można zgadywać, zapewne podsycane przez Rosję.
W tej sytuacji zjawiała się Grupa Wagnera, oferując afrykańskim rządom ochronę. Wagnerowcy prowadzili agresywne akcje przeciw grupom podejrzanym o terroryzm czy wrogim partyzantkom, ochraniali kluczowe dla władz zasoby. W zamian oczekiwali cennych koncesji górniczych, np. dostępu do złóż złota.
Wagnerowcy, podobnie jak w Ukrainie, także w Afryce działają w sposób niezwykle brutalny. Ciążą na nich poważne oskarżenia o zbrodnie wojenne. W Mali rosyjscy najemnicy mieli być odpowiedzialni za masowe egzekucje i tortury. W RŚA oskarżani są o gwałty, zabójstwa przeciwników władzy, "zniknięcia" ludzi, którzy weszli z nimi w konflikt.
Eksperci przestrzegają, że współpraca z wagnerowcami przez władze afrykańskich państw tylko wzmacnia antyrządowe nastroje w społeczeństwie i popycha do tej pory pokojowe grupy do radykalnych działań z użyciem przemocy. Choć krótkoterminowo grupa Prigożina zwiększa bezpieczeństwo afrykańskich włodarzy, to na dłuższą metę obniża bezpieczeństwo w regionie, kładąc fundamenty pod przyszłe konflikty, być może jeszcze bardziej brutalne niż te obecne.
Dezinformacja i "dyplomacja pamięci"
Moskwa celowo obecna jest w Afryce za pośrednictwem prywatnej grupy najemników. Jest to dla niej bardzo wygodna formuła. Bo choć nikt nie ma wątpliwości, że najemnicy Prigożina realizują cele Kremla, to formalnie nie jest to rosyjskie wojsko. Dlatego Putin może umyć ręce i powiedzieć, że to przecież prywatna firma i on nie ponosi odpowiedzialności za jej działania.
Różne podmioty związane z Prigożinem zajmują się przy tym nie tylko działaniami wojennymi, ale także – jak pokazywały dokumenty na temat rosyjskiej taktyki w Afryce ujawnione w 2019 roku londyńskie Dossier Centre – dezinformacją.
Nie powinno to szczególnie dziwić. W 2018 roku prokurator specjalny Robert Mueller oficjalnie oskarżył Prigożina o to, że w trakcie wyborów prezydenckich w 2016 roku prowadził w Stanach farmę trolli, która miała ułatwić zwycięstwo Trumpowi.
W RŚA ludzie Prigożina założyć mieli gazetę i stację radiową, atakujące polityków uważanych za profrancuskich. Także na Madagaskarze największy na wyspie dziennik ma być kontrolowany przez Rosję.
Dezinformacja jest drugim kluczowym narzędziem Rosji w Afryce. Dziś skupia się ona na dwóch najważniejszych tematach: prezentowaniu punktu widzenia Kremla w kwestii wojny w Ukrainie oraz atakach na Zachód.
Przed inwazją w lutym zeszłego roku w Afryce ruszyła nowa sieć społecznościowa, Russosphère. Skupiała się ona na obronie Rosji, atakach na Francję oraz "nazistowską" i "satanistyczną" Ukrainę.
Jak wykazało śledztwo BBC i Logically, sieć stworzył Belg, Luc Michel. Zaczynał jako neonazista, potem był doradcą Kaddafiego, współpracował z putinowską organizacją młodzieżową Nasi. Pytany przez BBC, twierdzi, że za stworzenie strony zapłacili mu "prywatni sponsorzy" – byłoby jednak dziwne, znając Rosję, gdyby trop z pieniędzmi nie prowadził ostatecznie do któregoś z ludzi Putina.
Obok wulgarnej dezinformacji trzecim narzędziem rosyjskiej polityki w Afryce jest "dyplomacja pamięci".
Przemierzając Afrykę, Ławrow i inni rosyjscy politycy i dyplomaci, odwołują się do antykolonialnej pamięci kontynentu, do więzów, jakie w okresie dekolonizacji wiele afrykańskich stolic budowało z Moskwą w okresie dekolonizacji.
ZSRR wspierał wtedy ruchy narodowo-wyzwoleńcze w Afryce, aktywnie pomagał czarnym działaczom z RPA, walczącym z systemem apartheidu, kształcił afrykańskie elity, pomagał budować infrastrukturę świeżo powstałym państwom.
Wielu afrykańskich przywódców widziało w ZSRR bardziej atrakcyjny model rozwojowy niż ten zachodni – co nie kończyło się najlepiej dla państw modernizowanych w myśl wskazań radzieckich doradców.
Dziś Rosja stara się ożywić tamte więzi, przekonać Afrykę, że kontynent jedzie z Rosją na jednym wózku. W rosyjskiej narracji Rosja nie tylko nigdy nie była mocarstwem kolonialnym, ale też tak jak Afryka musi walczyć z próbującym ją skolonizować Zachodem – wojna z Ukrainą byłaby w tym ujęciu antykolonialną wojną przeciw zachodniemu imperializmowi.
Z naszego punktu widzenia taka narracja jest bezczelna w swoim zakłamaniu, ale do części afrykańskich elit trafia.
Co na dłuższą metę Rosja jest w stanie ugrać w Afryce?
Zwrot Rosji ku Afryce w ostatnich 9 latach przyniósł szereg mniejszych sukcesów. A jednocześnie trudno jest uwierzyć, by w dłuższej perspektywie Rosja mogła zrealizować swoje cele w Afryce, wytrzymać konkurencję z Zachodem i z Chinami. I to nawet jeśli wojna w Ukrainie nie skończy się klęską Rosji, tylko jakimś zamrażającym konflikt remisem.
Poza eksportem broni, z prób ożywienia wzajemnych stosunków gospodarczych po 2014 roku wyszło niewiele. Pod koniec 2021 roku tylko 3,7 proc. rosyjskiego eksportu trafiało do Afryki, a import z Afryki stanowił zaledwie 1,1 proc. ogólnego importu Rosji.
Dyplomacja pamięci może działać na dzisiejszych przywódców, ale jednocześnie, według szacunków Afrobarometru – ośrodka badania opinii publicznej w krajach Afryki Subsaharyjskiej – tylko 0,0005 proc. (!) Afrykańczyków uważa, że Rosja jest najlepszym modelem rozwoju dla ich ojczyzny.
Afrykańczycy, zwłaszcza liczne młode pokolenie, które zdefiniuje przyszłość kontynentu, widzą, że Rosja Putina poza bronią i ochroną dla lokalnych dyktatorów ma bardzo niewiele do zaoferowania.
Eksperci zwracają uwagę na jeszcze jedno: Rosja w Afryce zachowuje się podobnie jak w Ukrainie. Ignoruje afrykańskie społeczeństwa i ich ambicje. Cały jej wysiłek skupia się na budowaniu relacji z rządami – jak brutalne i oparte na przemocy by nie były – nie ze społeczeństwami.
Społeczeństwa są tymczasem trwalsze od rządów. Kiedyś więc Rosjanom taktyka wspierania dyktatorów może wyjść bokiem.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski