Putin przysiągł Erdoganowi zemstę. Czym uderzy w Turcję?
Podczas czwartkowego orędzia przed Zgromadzeniem Federalnym, Władimir Putin ostrzegł Turcję, że odpowiedź Rosji na zestrzelenie bombowca Su-24 nie ograniczy się jedynie do sankcji ekonomicznych. Jak będzie wyglądał odwet? Putin ma tu całą paletę rozwiązań. Ale wiążą się one z ryzykiem dotkliwego rewanżu ze strony Turcji.
04.12.2015 | aktual.: 04.12.2015 16:56
Choć od czynu określonego przez Kreml jako "cios w plecy" i "zbrodnia wojenna", minęło już 10 dni, wydarzenie to nie spowodowało jak dotąd tak ostrych reakcji Rosji, jakich można by się było spodziewać po używanej przez przywódcę Rosji retoryce. Odpowiedź administracji Putina opierała się na dyplomatycznych gestach i ograniczonych sankcjach ekonomicznych, takich jak embargo na tureckie kurczaki, mandarynki czy pomidory. Co więcej, część z nich - jak zawieszenie zainicjowanego przez Rosję (choć skazanego na niepowodzenie) projektu gazociągu Turkish Stream, czy zawieszenie ruchu bezwizowego dla tureckich turystów - uderzała bardziej w Rosję niż w Turcję. W czwartek Putin zapowiedział jednak jasno, że na tych gestach się nie skończy. Choć dał też do zrozumienia, że nie będzie to gwałtowna zemsta. - Nie będziemy potrząsać szabelką. Ale jeśli ktoś myśli, że można popełnić nikczemną zbrodnię wojenną, zabić naszych ludzi i uniknąć konsekwencji poza zakazem importu pomidorów, to się grubo myli. Przypomnimy im, co
zrobili i to nie jeden raz. Pożałują tego. Wiemy co robić - przestrzegał rosyjski prezydent podczas corocznego orędzia przed połączonymi izbami rosyjskiego parlamentu.
Co Putin mógł mieć na myśli? Zdaniem Roberta Chedy, analityka Fundacji Pułaskiego i byłego oficera Agencji Wywiadu, można się spodziewać, że rewanż będzie opierać się na zasadzie "oko za oko".
- Jestem przekonany, że na Kremlu istnieją już plany, by w podobnych okolicznościach doprowadzić do zestrzelenia tureckiego samolotu bądź śmigłowca. Jednak by nie było to jako bezpośredni odwet, zostanie to po prostu odsunięte w czasie - mówi ekspert.
Arsenał środków, jakich mogłaby użyć Rosja, by uprzykrzyć życie Ankarze, jest jednak dużo szerszy. Oba państwa, które łączy wielowiekowa rywalizacja i między którymi dopiero w ostatnim czasie doszło do zbliżenia, zaangażowane są w pośrednią wojnę na wielu frontach: od konfliktu o Górski Karabach między Azerbejdżanem (sojusznikiem Turcji) a Armenią (sojusznikiem Rosji), przez Kaukaz po Syrię, gdzie interwencja Rosji przekreśliła niemal wszystkie cele tureckiej polityki, a na dodatek zaczęła bezlitosne bombardowanie etnicznych Turków w Syrii. Na każdej z tych aren Moskwa może prowadzić swoją ukrytą wojnę, uderzając w tureckie interesy. Zresztą już dzień po strąceniu Su-24 nad turecko-syryjskim pograniczem Rosja, korzystając z osłony myśliwców i rakietowego systemu przeciwlotniczego S-400, znacznie zintensyfikowała swoje naloty na ziemie Turkmenów.
Jeszcze bardziej bolesny cios Ankarze mogą Rosjanie zadać wewnątrz Turcji, gdzie sytuacja polityczna jest najgorętsza od wielu lat. Najbardziej oczywistym celem byłoby wykorzystanie rozgorzałej na nowo wojny z kurdyjską partyzantką Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Odwołująca się do marksizmu PKK była już wcześniej sporadycznie wspierana przez Moskwę jeszcze za czasów sowieckich, więc odnowienie tej współpracy może być dla niej stosunkowo łatwym sposobem rewanżu. Tym bardziej, że Rosja wyraziła już gotowość do wsparcia także syryjskich Kurdów, których Turcja podejrzewa o wspieranie i ścisłe związki z PKK.
- Moskwa nie musi wcale wysyłać uzbrojenia dla grupy by wzmóc presję na Turcji. Wystarczy, że wesprze ich finansowo lub umożliwi PKK pranie pieniędzy, a spowoduje to, że możliwości Ankary co do kontrolowania kurdyjskiego ruchu politycznego będą znacznie ograniczone - twierdzi prof. Mark Galeotti, znawca rosyjskich służb specjalnych z Uniwersytetu Nowojorskiego. Jego zdaniem, PKK nie jest zresztą jedyną grupą, którą Moskwa może użyć do zaburzenia sytuacji w Turcji. Równie "użytecznymi" narzędziami w tym względzie mogą być mające związki z rosyjskimi służbami grupy przestępcze, a także komunistyczna grupa terrorystyczna DHKP-C (Rewolucyjna Ludowo Wyzwoleńcza Partia-Front), która tylko w tym roku dokonała co najmniej czterech zamachów w Stambule i Ankarze.
Także Cheda przewiduje, że Putin może starać się to wykorzystać, by destabilizować sytuację w Turcji. - Sytuacja w Turcji jest napięta, bo rządzący islamiści skonfliktowali się nie tylko z całym świeckim establishmentem politycznym, ale i z armią, która jest strażnikiem świeckości i w większości nie popiera islamizacyjnych działań prezydenta Erdogana. Można się więc spodziewać, że Kreml będzie dążył do uwypuklania tych różnic, do ujawniania podejrzanych związków w otoczeniu i rodzinie Erdogana, by dać pretekst do podsycania wewnętrznych konfliktów politycznych - mówi analityk.
Jakakolwiek zemsta na Turcji może mieć dla Rosji wysoką cenę. Po pierwsze dlatego, że takie działania wobec państwa NATO - nawet jeśli państwa Sojuszu nie są chętne do wstawienia się za Turcją - są obarczone ryzykiem wywołania szerszego konfliktu i zniweczeniem rosyjskiej misji ocieplenia stosunków z Zachodem. Po drugie, także i Ankara ma narzędzia, by w odpowiedzi mocno pokrzyżować rosyjskie plany. Ostatecznym argumentem dla Turcji jest zamknięcie dla rosyjskiej floty cieśnin (Dardanel i Bosforu) łączących Morze Śródziemne z Morzem Czarnym, co bardzo utrudniłoby zaopatrywanie rosyjskiego kontyngentu wojskowego w Syrii.
- W epoce pośrednich i ukrytych konfliktów, Rosja ma szerokie opcje by "ukarać" Turcję. Ale tylko jeśli jest gotowa zaakceptować ryzyko konsekwencji takich działań - mówi Galeotti.