Putin już tam jest. Arktyczne wyzwanie NATO
Jest minus 10 stopni. Ciepło, jeśli się jest żołnierzem norweskiego batalionu z Finamarku. Oni w lodzie, śniegu i mrozie szkolą się od zawsze. Właśnie wrócił rój dronów. Wróg namierzony. Ze skraju zamarzniętego jeziora ruszają czołgi i wozy bojowe. Widzieliśmy Nordic Response, największe w historii arktyczne ćwiczenia NATO.
Alta. Daleka północ Norwegii. 1800 km od Oslo. Temperatury dochodzą tutaj do -34 st. C, do tego gruba pokrywa śnieżna. To tu, niecałe 400 km od granic Rosji mieści się centrum dowodzenia Nordic Response, największych w historii arktycznych ćwiczeń NATO.
Docieramy na miejsce 11 marca. Wita nas oślepiające słońce. To stąd ruszymy zobaczyć, jak żołnierze z kilkunastu krajów, m.in.: Norwegii, Szwecji, Finlandii, Włoch, Francji i Niemiec ćwiczą w arktycznych bezkresach.
Zmiany na Dalekiej Północy
W marcu tego roku - po ostatecznym dołączeniu Szwecji do NATO - Skandynawia stanowi jednolite terytorium Sojuszu. Przyjęte w 2022 roku strategiczne założenia NATO zakładały jedynie ogólne plany dla regionu. Teraz, gdy wojska Paktu wzmocniła Szwecja i Finlandia plany muszą uwzględniać mocniejszy nacisk na obronę tego terytorium.
Jest to ważne również z innego powodu - topniejące lody Oceanu Arktycznego otwierają dostęp złóż zalegających na dnie. Co kryje się pod zimnymi wodami Dalekiej Północy? Przede wszystkim są to złoża gazu ziemnego, ropy naftowej czy rud wielu metali, do których dotarcie wcześniej nie było możliwe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rosja, nie kryjąc aspiracji dotyczących Dalekiej Północy, od 2007 roku intensywnie rozwija swoje arktyczne możliwości. Zmiany klimatyczne umożliwiają otwarcie nowych szlaków komunikacyjnych i rozbudowę infrastruktury podwodnej.
W czasie rządów Władimira Putina Rosjanie wprowadzili np. do swojej floty kolejne lodołamacze atomowe - takimi jednostkami nie dysponują nawet kraje NATO. Moskwa założyła w polarnym regionie także kilka nowych baz wojskowych, z których większość zlokalizowała na Półwyspie Kolskim, graniczącym z Finlandią i Norwegią.
Manewry Nordic Response prowadzone na wodzie, lądzie i w powietrzu mają nauczyć żołnierzy NATO działań w warunkach, z jakimi - z wyjątkiem Skandynawów - jeszcze się nie mierzyli. Jednostki sojusznicze ćwiczą różnego rodzaju operacje - od desantowych, poprzez natarcia lądowe, po operacje lotnicze.
Na ćwiczenia zmobilizowano ponad 50 okrętów (w tym lotniskowiec atomowy "Prince of Wales"), ponad 100 samolotów różnego typu i śmigłowców, setki pojazdów wojskowych i ponad 20 tys. żołnierzy.
Laserowa bitwa
Do centrum dowodzenia ćwiczeniami docieramy wcześnie rano. To stąd dowództwo obserwuje "pole bitwy". Sam sztab wygląda nieco inaczej niż w wyobrażeniach cywilów. Trzy połączone ze sobą kontenery wypełnione są sprzętem elektronicznym, komputerami i monitorami. Obsługujący je sztabowcy bez reszty pochłonięci są wpatrywaniem się w przemieszczające się na monitorach czerwone i niebieskie punkty. Każdy punkt to żołnierz, którego ruch można zobaczyć w czasie rzeczywistym.
Nam wszystko tłumaczy norweski pułkownik Ken-Ture Eriksen.
- Dzięki laserowemu systemowi symulacji, na który żołnierze od nazwy producenta mówią po prostu Saab, możemy obserwować pole bitwy praktycznie na żywo. Przeszło 3,5 tys. żołnierzy wyposażonych jest w system czujników, z których dane przekazywane są tutaj - opisuje pułkownik.
- Dzięki temu wiemy, co aktualnie robią. Widzimy czy znajdują się pod ostrzałem, czy są ranni, czy zginęli. System pozwala symulować sytuację, która wystąpiłaby na prawdziwym polu bitwy. W czujniki wyposażone są również pojazdy bojowe, które również przesyłają w czasie rzeczywistym dane na temat swojego położenia i stanu.
Mimo wyjaśnień czerwone i niebieskie plamki to dla nas nadal tylko punkty -odpowiednio napastnicy i obrońcy. Nie ulega jednak wątpliwości, że Saab czyni ćwiczenia zdecydowanie bardziej efektywnymi. Pozwala także wyciągać niezbędne wnioski, jak przeżyć prawdziwą bitwę.
- Statystyki są nieubłagane. Bez systemu musielibyśmy ćwiczyć 17 razy częściej. To olbrzymia różnica - dodaje płk Eriksen.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Droga życia
Dwie godziny później jesteśmy na polu "bitwy", na które zawozi nas sierżant Alexander Hage, rzecznik norweskiej armii. To totalne lodowe pustkowie. Dookoła zaśnieżone szczyty, zamarznięte jeziora, nagie brzozy. Nad nami mroźne, błękitne niebo. Tylko w oddali majaczą stojące pojedynczo kolorowe domy, które i tak zimą stoją puste.
W regionie jest tylko jedna droga, która biegnie z północy - z Alty - na południe, aż do Finlandii. Teraz stanowi główną oś toczących się w regionie ćwiczeń. Wzdłuż ustawiono punkty kontrole i rozbito namioty. Na samej drodze ruch jak w ulu - co rusz mijamy wojskowe kolumny zmierzające w strefę "walki".
- Tylko tędy możemy dostarczyć niezbędne zaopatrzenie, czy transportować "rannych" - przypomina płk Gustaf Dufberg dowódca szwedzkiej brygady Norrbotten. - Działanie na tak dużą skalę pozwala nam na oddanie prawdziwej sytuacji.
Temperatura spadła poniżej - 10 st. C, czyli ciepło, oczywiście jak na lokalne warunki. Obserwujemy oddział przedzierający się przez ogromne zaspy. Żołnierze wchodzą w skład norweskiego batalionu z Finamarku, którym dowodzi płk Joern Qviller. Teraz prowadzi swoich żołnierzy do "boju".
Jednostka składa się składa się przede wszystkim z żołnierzy pochodzących z regionu, dzięki czemu zyskuje bezcenny wręcz atut - znajomość terenu. Dzięki temu "czerwoni" - bo takimi kropkami są na monitorach systemu Saab - są podwójnie groźni. Głównym zadaniem ludzi Qvillera jest powstrzymanie "niebieskich" przed sforsowaniem mostu na rzece Gievdonguoika. Zadanie ważne, bo to jedyna przeprawa w okolicy.
Jego oddział wie już, że przeciwnik jest blisko. - Żeby dokładnie zlokalizować wroga używamy będącego w fazie testów systemu dronów, które operują w roju - tłumaczy płk Qviller.
System powstał we współpracy z Norweskim Instytutem Badawczym. Do fazy testów trafił dopiero w tym roku. Pięć bezzałogowców prowadzi operator, który przydziela maszynom zadania. Drony działają niezależnie od siebie i lecą autonomicznie, co oznacza, że jeden operator "steruje" nimi wszystkimi na raz, jedynie kontrolując parametry lotu.
- W przyszłości drony mają mieć różne zadania. Na razie są to jedynie zadania rozpoznawcze. Zakładamy także, że w przyszłości w roju funkcjonować będzie większa liczba dronów - tłumaczy sierżant Alexander Jonassen.
O znaczeniu dronów na polu bitwy w XXI wieku nikt nikogo przekonywać nie musi. Zmieniły one zasady wojny, co dobitnie pokazał konflikt w Ukrainie, gdzie bezzałogowce wypełniają różne zadania - prowadzą rozpoznanie, atakują jednostki lądowe czy morskie. Drony są wykorzystywane są także do dostarczania zaopatrzenia, czy brania jeńców.
NATO także dostrzega zachodzące zmiany i reaguje na sytuację. Bezzałogowce stały się teraz oczami sił naziemnych, które mają przed sobą wyznaczone wcześniej cele.
Od wypuszczenia roju do jego powrotu mija raptem kilka minut. W tym czasie operator systemu zebrał niezbędne informacje i przekazał je do jednostki, która szykuje się już do ataku. Przeciwnik został namierzony i rozpoznany. Formacja pojazdów CV-90 i czołgu Leopard 2A4 szykuje się do zasadzki.
W związku z użyciem systemu Saab amunicję zastąpiono gumowymi pociskami, petardami i racami. Mają one symulować wystrzały i zwiększać realność ćwiczeń. Zmarznięta ziemia zaczyna drżeć pod naszymi stopami. Ryk pojazdów pancernych przerwał panującą ciszę. Pojazdy ruszyły ku pozycjom i zaczyna się kanonada. Z transporterów CV-90 wyskakuje desant piechoty, który zajmuje pozycje w śnieżnych zaspach. Ciężki sprzęt osłania działania piechoty, za wcześniej przygotowanych pozycji. Po krótkiej wymianie ognia przeciwnik jest unieszkodliwiony. "Czerwoni" płk. Qvillera zwyciężyli.
- To, co właśnie widzieliśmy, to tylko drobny odcinek prowadzonych w rejonie działań. Operacja rozciąga się na setkach kilometrów. Przestrzeń, w której operujemy jest de facto nawet trudna do określenia - podkreśla rzecznik Hage, który nie opuszcza nas ani na chwilę.
Szwecja w NATO
Kolejny dzień. Po godzinach spędzonych w busie i samolocie przemieszczamy jesteśmy w bazie lotniczej Kallax w Szwecji, która właśnie została 32. członkiem Sojuszu.
Chodź Sztokholm złożył niezbędne do dołączenia dokumenty równolegle z Finlandią, na dołączenie do NATO musiał czekać jeszcze niemal rok dłużej. Kandydatura Szwecji "utknęła" w Turcji i na Węgrzech, które zdecydowały się ją odblokować dopiero po ostatniej wizycie szwedzkiego premiera Ulfa Kristerssona w Budapeszcie.
- Nasze wejście wiele zmieniło w układzie sił na północy. Co prawda od dawna ściśle współpracujemy z naszymi nordyckimi sąsiadami, teraz jednak wejdzie to na zupełnie nowy poziom. Kraje Nordyckie są pierwszy raz zjednoczone pod jedną flagą od setek lat. To epokowa zmiana. Dzięki wejściu do NATO będziemy bezpieczniejsi. Mamy jednak także dużo do zaoferowania sojuszowi - mówi płk Gustaf Dufberg, dowódca 21. skrzydła szwedzkiego lotnictwa.
Przykład tego, co Szwecja może wnieść do Sojuszu widzimy właśnie w bazie lotniczej Kallax na północy kraju. Szwecja dysponuje ponad setką nowoczesnych myśliwców wielozadaniowych Grippen, które zostały stworzone do operowania w surowych warunkach Skandynawii.
- NATO jest zainteresowane szwedzką taktyka operacyjną. Zmiana w tym zakresie jest konieczna, co pokazała wojna w Ukrainie - tłumaczy płk Greberg. - Szwecja stawia na rozproszenie swoich sił, co jest kluczowe, jeśli zaatakowane zostaną bazy, w których na co dzień stacjonują samoloty. Rozproszenie sił pomaga zachować je w razie niespodziewanego ataku.
Podczas naszego pobytu w bazie doszło do historycznego wydarzenia - pierwszego lądowania amerykańskich F-35 w Szwecji. Razem z myśliwcami 5. generacji bazę odwiedza także dowódca generał Scott F. Benedict, dowódca Drugiego Skrzydła lotnictwa Marines z Karoliny Północnej.
- Jesteśmy dumni, że możemy stanąć ramię w ramię z naszymi partnerami w Szwecji - mówi witając się z gen. Tommym Peterssonem, wiceszefem szwedzkiego lotnictwa na płycie lotniska. - Nasze wspólne ćwiczenia oddalają od regionu wszelkie zagrożenie, które mogłoby się tu pojawić.
Tomasz Waleński, dziennikarz Wirtualnej Polski