Pułkownik Miodowicz - autor prowokacji?

Kulisy ataku na Cimoszewicza

22.08.2005 | aktual.: 23.08.2005 13:38

Kto zmontował aferę z Anną Jarucką? Kto za nią stoi? Ślady prowadzą do płk. Konstantego Miodowicza, posła Platformy Obywatelskiej, współpracownika Donalda Tuska. Wszystko wskazuje na to, że po raz kolejny ćwiczymy ten sam mechanizm: mamy przesilenie polityczne, wielką aferę, która lada chwila okaże się prowokacją, w sprawę zamieszani są ludzie ze środowiska służb specjalnych, ciągle ci sami, i towarzyszący im tygodnik „Wprost”. To się powtarza od lat.

Tym razem główne role grają Anna Jarucka, płk Konstanty Miodowicz, który przyprowadził ją do Komisji ds. Orlenu, i kserokopia rzekomego upoważnienia do zmiany oświadczenia majątkowego, która miała pogrążyć Cimoszewicza, a która staje się dowodem na jego niewinność. Nasi reporterzy wzięli pod lupę całą sprawę. Sprawdziliśmy, kim jest Anna Jarucka i jakie mogą być motywy jej postępowania. Ustaliliśmy, że architektem całej afery jest płk Miodowicz i, być może, ekipa oficerów służb specjalnych, która z nim współpracuje. Przypominamy również, że w zdecydowanej większości afer z udziałem służb specjalnych czynny udział brali ludzie związani dziś z płk. Miodowiczem, przypominamy te afery i ich bohaterów. A chcielibyśmy zacząć od opisu dnia, który jak na dłoni pokazał, że w tej aferze gra toczy się znaczonymi kartami.

Fałszywka

To był wtorek, 16 sierpnia. Najpierw Anna Jarucka zeznawała przed Komisją Śledczą ds. Orlenu. Nagle w świat poszła informacja, że Jarucka przyniosła komisji dokument, z którego jednoznacznie wynika, że Cimoszewicz polecił jej zmienić swoje oświadczenie majątkowe. Miało to być upoważnienie napisane przez nią, ale podpisane przez niego. Posłowie z Komisji ds. Orlenu wychodzą z zadowolonymi minami do dziennikarzy. Zbigniew Wassermann z PiS, prokurator z zawodu, mówi, że jest to kserokopia upoważnienia i że jest to decydujący dowód. Widzi sceptyczne miny dziennikarzy. „Czy nie uważacie, że ksero może być dowodem?”, pyta. „Nie!!!”, słyszy odpowiedź tłumu. Więc czym prędzej się wycofuje. Bardziej pewny siebie jest płk Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu. Z rozpromienioną miną macha przed dziennikarzami kartką. „Niemożliwe stało się faktem!”, woła. Dla niego kserokopia jest decydującym dowodem. O godzinie 18.00 mamy całkowite odwrócenie sytuacji. Cimoszewicz na konferencji prasowej udowadnia, że kserokopia,
którą dała komisji Jarucka, jest fałszerstwem:

  1. Widnieje na niej nie podpis, ale faksymile (czyli pieczątka podpisu). Cimoszewicz pokazał dziennikarzom kilka kartek tym faksymile podbitych.
  1. Nie jest to faksymile używane przez Cimoszewicza w MSZ.
  1. Jest to faksymile używane przez Cimoszewicza, gdy był szefem Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. To faksymile zostało przesłane do MSZ w czerwcu 2002 r. Jak wynika z dokumentów MSZ, trafiło ono do rąk Anny Jaruckiej, wówczas zastępcy dyrektora departamentu.
  1. Pismo, które przedstawiła Jarucka komisji, nosi datę 20 kwietnia 2002 r.
  1. Ale faksymile z PKPS trafiło do MSZ dopiero w czerwcu, można więc w stu procentach założyć, że pismo, które pokazywała Jarucka, zostało „sporządzone” nie w kwietniu 2002, ale później.
  1. 20 kwietnia 2002 r. była sobota i MSZ nie pracowało.
  1. Cimoszewicz swoje oświadczenie majątkowe złożył w Sejmie 24 kwietnia 2002 r. Nie mógł więc dawać pełnomocnictwa zamiany oświadczenia jeszcze przed jego złożeniem.

Dziennikarze wracają do redakcji. Katarzyna Piekarska, szefowa sztabu wyborczego Cimoszewicza, po raz pierwszy od wielu godzin się uśmiecha: „Chyba sprawa wyjaśniona jest do końca, prawda?”, pyta jednego z dziennikarzy. To był nieuzasadniony optymizm. Już godzinę później „Fakty” TVN, relacjonując sprawę, wiele minut poświęcają Jaruckiej i jej zeznaniom, konferencję marszałka kwitując krótko: zdaniem Włodzimierza Cimoszewicza, dokument Jaruckiej jest sfałszowany. Mamy więc wyłożoną kawę na ławę – dla wielu mediów prawda, fakty to rzeczy niepotrzebne. Jest czysta gra.

Pułkownik Miodowicz

Jeżeli płk Konstanty Miodowicz oglądał relację z konferencji Cimoszewicza, to raczej stracił dobry humor. Odzyskał go pewnie później, patrząc, jak cała sprawa jest relacjonowana przez największe media. Ale chyba przedwcześnie – bo wszystkie ślady związane z aferą Jaruckiej prowadzą do niego. Płk Miodowicz w czasach Andrzeja Milczanowskiego był szefem kontrwywiadu UOP. Potem, gdy prezydentem został Kwaśniewski, odszedł ze służby i oficjalnie wszedł do wielkiej polityki. Najpierw był posłem AWS, teraz jest w Platformie Obywatelskiej, zasiada w Komisji ds. Służb Specjalnych i w Komisji ds. Orlenu.

Miodowicz przez cały ten czas pilnował, by zachować wpływy w środowisku oficerów służb specjalnych. Do dziś utrzymuje kontakty z byłymi podwładnymi, jeden z nich, Maciej Hunia, jest dziś szefem kontrwywiadu, drugi – Marek Szczur-Sadowski, szefem kadr. Równie ważne jest jego przełożenie na bezpieczniaków, którzy są dziś poza służbą. W Komisji ds. Orlenu w gronie ekspertów znaleźli się płk Zbigniew Nowek, szef UOP w czasach Buzka, i gen. Bogdan Libera, szef wywiadu w czasach Andrzeja Milczanowskiego, uczestnik afery Józefa Oleksego, za udział w której został nagrodzony przez Wałęsę generalskimi lampasami. I Libera, i Nowek mają zorganizowane własne zaplecze, obaj też uczestniczyli w bezpieczniackich aferach i włos z tego powodu z głowy im nie spadł. Miodowicz przyznał, że to on przyprowadził Jarucką do komisji, zresztą i tak by się to wydało. Jak opowiadał, Jarucka najpierw opowiedziała o „przestępstwach” Cimoszewicza swojemu znajomemu, który okazał się jego znajomym. Ale ani on, ani ona nie podali nazwiska
tego pośrednika. Kto nim był? Czy był to funkcjonariusz służb specjalnych? Czy to Jarucka przyszła do Miodowicza, czy może on dotarł do niej? Czy wynosiła dokumenty Cimoszewicza z własnej inicjatywy, czy też na czyjeś polecenie? Czyje? Na te pytania nie mamy odpowiedzi. A jeżeli chcemy poznać mechanizm całej afery, musimy je otrzymać. Innym wątkiem, który trzeba rozwikłać, jest odpowiedź na pytanie, w jaki sposób Miodowicz weryfikował prawdomówność Jaruckiej. Jako poseł wielokrotnie składał oświadczenia majątkowe, więc wie, że nie można ich zmienić. Wie też, do kogo zadzwonić, by to dokładnie sprawdzić. Jako wieloletni szef kontrwywiadu wie też, jaką wartość mają kserokopie. „Ja sobie zadaję pytanie i publicznie zadaję pytanie panu Miodowiczowi, jak to jest możliwe, że dokument sfałszowany tak nieudolnie, że fałszerstwo tego dokumentu powinien odkryć student pierwszego roku historii, ten dokument nie jest zdemaskowany przez byłego pułkownika służb specjalnych, szefa kontrwywiadu, płk. Miodowicza (...)”,
szydził z niego w radiowej Trójce Tomasz Nałęcz. Pozostaje tylko jedna odpowiedź – Miodowicz wiedział dobrze, kim jest Jarucka i jaką wartość mają jej zeznania. I świadomie rzucił je w Polskę. Czy była to forma podziękowań za to, że Donald Tusk umieścił go na pierwszym miejscu listy PO w Świętokrzyskiem? Od tygodni mówi się w Platformie, że układanie list wyborczych Donald Tusk wykorzystał jako najlepszy moment na osłabienie wpływów Jana Rokity. Ludzie Rokity, pisała o tym prasa, byli spychani na dalekie miejsca na listach, na ich czele Tusk plasował swoich zaufanych. Tej partyjnej rzezi wymknął się Miodowicz, człowiek ewidentnie związany z Rokitą, jeszcze z czasów działalności w krakowskiej organizacji Wolność i Pokój. Czym się zasłużył dla Tuska? Co przyniósł mu w wianie? Znając odpowiedź na to pytanie, bylibyśmy bliżsi wyjaśnienia afery Jaruckiej.

Kampania

Bo choć to, co ona mówi i przedstawia, nie ma wartości dowodowej, ma wartość polityczną. Eksperci od politycznego PR mówią jednym głosem: atmosfera, którą Jarucka wywołała, paraliżuje Cimoszewicza. Najtrafniej oddaje to cytat z „Newsweeka”: „Nawet jeśli stawiane mu (Cimoszewiczowi) zarzuty o fałszowanie dokumentów nie okażą się prawdziwe, to i tak nie będzie tym politykiem, od którego gotowi bylibyśmy kupić używany samochód”. I o to chodzi. Adam Łaszyn z agencji PR Alert media mówi wyraźnie: „Najważniejszy jest efekt medialny, bo to do ludzi dociera. A widzimy, że atmosfera wokół sprawy jest coraz bardziej negatywna. To musi ludzi odrzucać, bo nie lubią konfliktów. A Cimoszewicz zdaje się nurkować coraz głębiej. Przekaz jest taki: sprawa jest na tyle niejasna, że jakieś matactwa musiały być”. Ataki na Cimoszewicza pogrążają go więc coraz mocniej. Co cieszy jego konkurentów. Którzy tylko pilnują, by ich z tą akcją nie wiązano. Dlatego też dla płk. Miodowicza, który Jarucką przyprowadził do orlenowskiej
komisji, wygodne było, że jej rewelacje nagłośnił ktoś inny, np. Roman Giertych.

Z punktu widzenia szefa Miodowicza, Donalda Tuska, zeznania Jaruckiej są darem niebios. Uderzają w groźnego rywala, jeszcze niedawno lidera prezydenckich rankingów, niszczą jego wiarygodność. Dodajmy, rywala, który pozyskiwał część jego elektoratu. On sam, gdy Włodzimierz Cimoszewicz zaapelował do sztabów wyborczych rywali o wyjaśnienie sprawy Jaruckiej, odparł: „Mogę obiecać panu Cimoszewiczowi, że nie będę na niego zrzucał odpowiedzialności za działania moich asystentów, współpracowników czy mojej rodziny”. A czy wytłumaczy się z roli, jaką w aferze odegrał jego współpracownik, płk Miodowicz?

Robert Walenciak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)