Publicznie przeciążeni, prywatnie zapraszają
Niemal połowa ciąż w Polsce prowadzona jest w prywatnych gabinetach, wynika z szacunkowych danych zebranych przez Instytut Matki i Dziecka, na które powołuje się "Dziennik Gazeta Prawna".
27.05.2014 | aktual.: 27.05.2014 04:55
Przyszli rodzice płacą za brak kolejek, spokój i gwarantowany poród u wybranego ginekologa. Z ostrożnych szacunków wynika, że rynek prywatnych wizyt wart jest 167 mln zł rocznie. Spotkanie z ginekologiem kosztuje od 100 do 280 zł.
Odległe terminy wizyt to jedna z najczęstszych przyczyn, dla których kobiety decydują się na prywatną opiekę medyczną w czasie ciąży. Zwłaszcza, że pierwsza wizyta u ginekologa musi odbyć się najpóźniej w 10. tygodniu - inaczej nie ma szans na to, by po narodzinach otrzymać becikowe.
Najtrudniej dostać się do znanych medyków. - Lekarze "z marką" przyjmują głównie odpłatnie, potwierdza Leokadia Jędrzejewska, krajowy konsultant w dziedzinie pielęgniarstwa ginekologicznego i położniczego. Przykłady: ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego z podkarpackiej placówki pracuje oprócz tego w trzech innych gabinetach prywatnych. Dyrektor znanego szpitala za dodatkową opłatą przyjmuje w trzech poradniach. Jednocześnie nie sposób zapisać się do niego "publicznie" - ciąży nie prowadzi nawet we własnej placówce, choć oczywiście porody tam przyjmuje.
Jędrzejewska przekonuje, że prywatnie nie znaczy lepiej. - Z analiz które prowadzimy wynika, że często ginekolodzy, którzy przyjmują odpłatnie nie przygotowują planów porodu ani planu opieki prenatalnej. A powinni. Nie prowadzą też odpowiedniej edukacji związanej z przygotowaniem do porodu.