Ptak w chińskiej klatce
Hongkong pozostaje modelową kulturą przedsiębiorczości z niskimi podatkami, ograniczoną rolą państwa i niskim poziomem regulacji. Liberalny sen Miltona Friedmana śni się w kraju rządzonym autorytarnie. Czy to początek reform całych Chin?
O północy 1 lipca 1997 roku w obecności niedawno mianowanego premiera Tony’ego Blaira brytyjscy żołnierze, po raz ostatni zdjęli Union Jacka, zamykając kolejny rozdział w długiej historii brytyjskiego kolonializmu. Jednak pieśń na odejście utraconego imperium w niczym nie przypominała scen dekolonizacji, które miały miejsce podczas poprzednich 50 lat.
Po raz pierwszy Wielka Brytania nie ofiarowywała suwerenności mieszkańcom małego terytorium, którym zarządzała przez 150 lat. Przekazywała je z całym dobrodziejstwem inwentarza w szeroko rozpostarte ramiona Chińskiej Republiki Ludowej – reżimu, który zaledwie osiem lat wcześniej zaszokował świat, masakrując w czerwcu 1989 roku tysiące studentów na placu Niebiańskiego Spokoju.
Fanfary na jubileusz
Wielka Brytania zrobiła co w jej mocy, by uzyskać od chińskich komunistów zapewnienie, że będą szanować polityczne i gospodarcze swobody, jakimi cieszył się Hongkong pod rządami brytyjskimi. Pekin podpisał traktat, w którym obiecał zachować charakter Hongkongu przez 50 lat, wdrażając tym samym słynną formułę Deng Xiaopinga o „jednym kraju, dwóch systemach”. Jednak zaufanie do Pekinu wśród mieszkańców Hongkongu – a wielu z nich uciekło wcześniej z komunistycznych Chin – nie było wysokie. Niewielka mniejszość, która miała brytyjskie, amerykańskie lub kanadyjskie paszporty, uciekła za granicę. Wiele spółek przeniosło swoje azjatyckie siedziby do Singapuru. Ci, którzy nie mieli dokąd uciec, przyczaili się w atmosferze strachu.
Gerard Baker
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".