Psy rozszarpały Natalkę na podwórku. Inne nadal biegają po wsi
Nieopodal domu, przed którym we wtorek 7-letnia dziewczynka została zagryziona przez psy, na publicznej drodze otoczyło mnie małe stado. Zwierzęta warczały i szczekały, mimo że przecież nie wszedłem na ich teren. Mieszkający parę domów dalej sołtys na bramie ma tablicę z wizerunkiem psa, rewolwerem i napisem "Jeśli on cię nie zagryzie, to ja cię zastrzelę". Witajcie w Barku.
Starsza kobieta, trochę powyżej siedemdziesiątki, stoi na balkonie i kręci głową z niedowierzaniem.
- Tragedia, proszę pana. Tragedia. Ja to nie wiedziałam, co się dzieje. Jak przyleciał helikopter, to pomyślałam, że może komuś coś się stało. A potem ta policja, karetka... Nie wiem, kim była ta dziewczynka. Ona nie od nas. Ci ludzie, co mają te psy, to spokojni są. Może w wieku moich dzieci. Nigdy tam się nic złego nie działo.
- A te psy biegały czasem luzem? Uciekały z posesji?
- Nie, nigdy. U nas jest spokój. Widzi pan, ledwie parę gospodarstw, za dużo nas tu nie mieszka. Nigdy nikomu tu się nic złego nie stało, zwłaszcza dzieciom.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na pożegnanie seniorka zapewnia, że we wsi jest bezpiecznie.
Ale to nieprawda.
Leżąca niedaleko Olsztyna wieś, w której doszło do tragedii, nazywa się Bark. Jeśli ktoś zna angielski, może sobie przetłumaczyć tę nazwę jako "szczekanie".
Ze wsi widać sznur samochodów, które przemierzają krajową "szesnastkę". W ciągu dnia ruch jest spory. Wieś nie odczuwa jednak za bardzo hałasu, ponieważ od "krajówki" oddzielają ją pola.
Przy wjeździe widać tablicę z uprzejmą prośbą: "Zwolnij! Nie kurz". Nie ma jeszcze przy niej żadnego rewolweru.
Jednak szeroka, szutrowa droga kurzy się nawet przy wolnej jeździe. Mieszkańcy poodgradzali się od niej żywopłotami, sadami i ogrodzeniami. Przez to prawie się nie widują.
Sołtys nie chce komentować
Sołtys wsi nazywa się Wilczyński. Kiedy zatrzymuję samochód przed jego bramą, wita mnie tablica, na której widnieje rysunek z głową psa oraz symbol rewolweru. Obok znajduje się napis "Jeśli on cię nie zagryzie, to ja cię zastrzelę". Tablica niezbyt przystaje do ostatnich zdarzeń.
Na zamkniętej bramie nie ma dzwonka, wybieram więc numer telefonu sołtysa, pamiętając o tabliczce. Po jednym sygnale samorządowiec odrzuca połączenie.
Mam się zbierać, ale słyszę, że zaraz ktoś z jego posesji będzie wyjeżdżał. Faktycznie, wyłania się mężczyzna w średnim wieku na motorze. Okazuje się całkiem miły. Komentować sprawy jednak nie chce.
- A bramę zamykam, bo mi się tu ciągle kręcicie - narzeka na zainteresowanie mediów sprawą.
Spotkanie z buldogami
Teren, gdzie psy zagryzły dziewczynkę, również oznaczony jest tablicą ostrzegającą przed psami. Widać też skromny wybieg. Ogrodzenie jest solidne.
Do płotu podbiegają buldogi francuskie. Psy, które zainteresowały dziewczynkę i przez które otworzyła furtkę.
Próbują być groźne, nawet nieśmiało szczekają, ale uspokajają się już po parudziesięciu sekundach.
"Uwaga pies!"
Jakieś 20-30 metrów już tak miło nie jest. Z posesji w kierunku drogi wyskakuje średniej wielkości pies. Kieruje się w stronę drogi i szczeka. Za nim przybiegają kolejne, otaczają mnie i wystawiają zęby. Stoimy na publicznej drodze, jedynej prowadzącą przez Bark. Wygląda na to, że jeden nerwowy ruch i mogą się na mnie rzucić. Muszę wolno odejść dalej.
Odpuszczają, wracają do siebie, ale ten pierwszy zostaje na drodze i śledzi każdy mój krok.
Chcę zapytać kogokolwiek, czemu po takiej tragedii, kilkadziesiąt metrów od miejsca zagryzienia, można zostać pogryzionym przez kolejne psy za samo chodzenie po publicznej drodze. Ale wokół nie ma żadnego człowieka. Gdyby te psy się na kogoś rzuciły, to nie miałby kto pomóc.
Kieruję się więc na kolejną posesję. Tam też nikogo nie ma. A na ogrodzeniu wiszą kolejne tablice z psami: "Warning! Teren patrolowany przez Basenji Security" oraz "Uwaga pies! Wchodzisz na własną odpowiedzialność".
Śmierć dziewczynki, śledztwo w toku
Jak przekazał wczoraj Wirtualnej Polsce mł. asp. Jacek Wilczewski z Komendy Miejskiej Policji w Olsztynie, w jednej z wsi w gminie Barczewo znaleziono zwłoki 7-latki. Dziewczynka miała rany wskazujące na zagryzienie.
Na posesji prowadzona była hodowla dwóch ras psów: dogów niemieckich oraz buldogów francuskich. Dziewczynka przebywała tam wcześniej. - Nie była to sytuacja, że weszła tutaj z ulicy — mówi Wilczewski.
Jak podało RMF FM, dziewczynka była pod opieką koleżanki swojej mamy. Według informacji dziennikarzy 7-latka prawdopodobnie weszła do kojca i wypuściła psy, które ją zaatakowały.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi Prokuratura Rejonowa Olsztyn - Północ.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski