Przeżył zamach, bo telefon nie miał zasięgu
Już nigdy nie będę się złościł na słaby sygnał w telefonie komórkowym, bo w tym tygodniu kłopoty z połączeniem uratowały mi życie - mówi reporter brytyjskiej agencji Reutera Mustafa Mahmud. Szukając lepszego miejsca do zatelefonowania, uniknął śmierci w zamachu bombowym.
02.11.2006 | aktual.: 02.11.2006 12:54
Zamachowiec samobójca przeszedł obok reportera na dziedzińcu komisariatu policji w Kirkuku, 250 km na północ od Bagdadu, i kilka chwil później wysadził się w powietrze. Mahmud przeniósł się tymczasem za róg budynku, szukając lepszego miejsca na połączenie się z biurem Reutera w Bagdadzie.
Zginęli dwaj policjanci i czteroletnia dziewczynka, a ja wyszedłem bez szwanku i byłem świadkiem masakry - opowiada Mahmud.
Ten zamach doczekał się tylko wzmianki w relacjach z wydarzeń tego dnia, 30 października, kiedy gdzie indziej zginęły dziesiątki Irakijczyków, w tym 28 w wybuchu bomby w Bagdadzie. Jednak dla mnie był to dzień, którego nigdy nie zapomnę - opowiada.
Relacja Mustafy Mahmuda:
Dzień zaczął się zwyczajnie. Jako reporter Reutera w Kirkuku, moim rodzinnym mieście i naftowej stolicy północnego Iraku, zatrzymałem się przy jednym z głównych komisariatów policji, aby porozmawiać z jednym ze swoich źródeł.
Kirkuk jest niebezpiecznym miastem; Kurdowie, Arabowie i Turkmeni iraccy rywalizują tu o kontrolę nad okolicznymi polami naftowymi. Jednak za wysokimi betonowymi murami otaczającymi teren komisariatu czułem się dość bezpiecznie, jak w fortecy.
Gdy wyszedłem z budynku komendanta z komunikatem prasowym w ręku, zacząłem łączyć się z biurem w Bagdadzie, aby przekazać wiadomość. Na drugim końcu linii mój kolega Ahmed Raszid źle mnie słyszał. Betonowe mury zakłócały sygnał.
Rozejrzałem się za lepszym miejscem, z którego mógłbym połączyć się ponownie. Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale właśnie to uratowało mi życie.
Dookoła wszystko wyglądało bardzo zwyczajnie. Ludzie wchodzili do komisariatu, sprawdzani najpierw na posterunku kontrolnym, a inni wychodzili z budynku.
Pamiętam, że gdy kończyłem przekazywać wiadomość Ahmedowi, zobaczyłem policjanta idącego przez dziedziniec w stronę grupki innych policjantów. Spojrzałem w inną stronę - i wtedy świat się zawalił.
Usłyszałem potężną eksplozję i ziemia zatrzęsła się pod moimi stopami. Upadłem, a koło mnie roztrzaskiwało się szkło wypadające z okien. Usłyszałem jęki policjantów.
Gdy wstałem, wciąż oszołomiony, podszedłem bliżej i zobaczyłem szczątki ludzkie, chyba zamachowca. To były nogi i pół torsu – w mundurze policyjnym.
Poczułem zapach nadpalonego ciała i zrozumiałem, że zamachowcem był człowiek, który szedł przez dziedziniec i którego wziąłem za policjanta.
Wyglądał jak zwyczajny policjant. Był spokojny. Nie było w nim nic, co budziłoby podejrzenia. Przeszedł kontrolę na posterunku u wejścia i minął recepcję. Nie miał brody, jaką nosi wielu islamskich fundamentalistów.
Jakiś mężczyzna trzymał w rękach dziewczynkę, wołając karetkę pogotowia. Dziecko nie dawało znaku życia. Potem dowiedziałem się, że zmarło. Zginęli także dwaj policjanci.
W drodze do domu spotkałem kolegę dziennikarza. "Nie mogę uwierzyć, że żyjesz!" - zawołał.
Po tym, co się stało, ja też prawie w to nie wierzę - kończy swą relację Mustafa Mahmud.
Giną dziennikarze
Z zestawień organizacji Dziennikarze bez Granic (RSF) i Komitetu Obrony Dziennikarzy wynika, że od początku wojny irackiej w marcu 2003 roku zginęło 118 dziennikarzy i ich pomocników, czyli prawie dwa razy więcej niż w wojnie wietnamskiej (według różnych źródeł 63-66).
W tym roku zginęło w Iraku co najmniej 25 dziennikarzy, wobec 22 w zeszłym roku i 24 w roku 2004.