Przeżył 158 godzin pod ziemią
Alojzy Piontek zasypany był, nic nie jadł,
nic nie pił, ale żył - śpiewali koledzy najsławniejszemu polskiemu
górnikowi, Alojzemu Piontkowi. Jego siła ducha, wola przetrwania
zachwyciła wszystkich. Stał się legendą - przypomina "Dziennik
Zachodni".
23.11.2006 00:10
Później jednak sława zaczęła mu ciążyć, ciężko chorował, prawie nie wychodził z domu. Zmarł 29 października 2005 roku. 35 lat temu 37-letni rębacz, Alojzy Piontek zjechał jak zwykle na pokład 508 kopalni "Rokitnica" w Zabrzu 23 marca nastąpiło potężne tąpnięcie; 19 górników utknęło na głębokości prawie 800 metrów pod ziemią.
Największa akcja ratunkowa w historii węgla kamiennego ocaliła zaraz po zawale ośmiu górników - tylko czterech trafiło do szpitala. O pozostałych 11 nic nie było wiadomo. Alojzy Piontek przeżył tąpnięcie, znalazł się jednak w pułapce. Spadały na niego kamienie, nie mógł się ruszyć, bo zablokowało go stylisko do łopaty. Blaszką od lampy zdołał przepiłować trzonek; wydostał się z potrzasku i znalazł bezpieczną szczelinę. Wczołgał się do jamy o długości metra i szerokości 70 cm. Tam przeczekał siedem dni bez jedzenia i picia.
Obok umierał jego kolega, Alfred Gabauer. Był ranny, bardzo krwawił. Prosił, żeby pożegnać od niego rodzinę. Niedaleko zginął też Alfred Halasek. Innych kolegów Piontek nie słyszał. W pobliżu trwały jakieś roboty, był przekonany, że reszta pracuje. Nie zdawał sobie sprawy z tego, co się naprawdę stało, że czas mija. 150 ratowników bezustannie przebijało się do zasypanych. To ich słyszał Piontek. Ale wciąż byli daleko.
Alojzy drzazgami ze styliska przebijał sobie dziąsła i pił krew, gdy bardzo zasychało mu w ustach. Zbierał też mocz do hełmu, moczył palce i zwilżał nim usta. Stracił poczucie czasu. Gdy zobaczył tuż nad swoją nogą młot pneumatyczny, mijała 158 godzina jego uwięzienia. Ratownicy nie liczyli już na nic. Po takim czasie, w takich warunkach nikt nie mógł przetrwać. Napotykali tylko ciała. Aż nagle usłyszeli czyjś głos dobiegający spod gruzu: To jo, Piątek, z drugij zmiany! Chopy, dobrze żeście przyszli, jo sam od wczoraj tu siedza!
Odkopany najpierw spytał o wynik meczu Górnika Zabrze z AS Roma, który chciał oglądać po swojej dniówce. Lekarze stwierdzili, że jego stan jest zadowalający, serce w porządku, nie ma obrażeń wewnętrznych. Wydawało się, że Piontek wyszedł z katastrofy bez żadnych urazów, ale tak nie było. Szok dał o sobie znać później, młody jeszcze mężczyzna nie chciał być górnikiem. Synowi Norbertowi też nie pozwolił pracować na dole. Kopalnię do końca życia nazywał "paszczą diabła". (PAP)