ŚwiatPrzez ukraiński konflikt Rosję czekają kosmiczne kłopoty

Przez ukraiński konflikt Rosję czekają kosmiczne kłopoty

W ostatnich latach Rosja uzyskała w obrębie przemysłu kosmicznego pozorną przewagę nad Zachodem. Lecz w rzeczywistości przez konflikt na Ukrainie czekają ją kosmiczne kłopoty - pisze Jarosław Marczuk dla Wirtualnej Polski.

Przez ukraiński konflikt Rosję czekają kosmiczne kłopoty
Źródło zdjęć: © AFP

29.07.2014 17:25

Rosyjsko-amerykańska współpraca przy podboju przestrzeni kosmicznej rozpoczęła się w połowie lat 70. ubiegłego wieku i trwa do dziś. Jej symbolem stała się Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS), na której pracują jednocześnie astronauci z obydwu krajów (a także innych państw uczestniczących w projekcie). Wojna na Ukrainie poważnie zagroziła kontynuowaniu tej współpracy w przyszłości, co może negatywnie odbić się na tempie eksploracji kosmosu przeprowadzanej przez Amerykanów i Europejczyków, ale także Rosjan.

Zależność od Rosji

Działanie ISS jest uzależnione od rosyjskich rakiet. Po tym, jak w 2011 r. Stany Zjednoczone zakończyły wysyłanie na orbitę wahadłowców zdolnych do przewożenia ludzi, a NASA nie zdołała w porę opracować ich zamienników, kosmonauci są przywożeni do stacji wyłącznie rosyjskimi pojazdami kosmicznymi Sojuz. Silniki manewrujące ISS też pochodzą od Rosjan, tak jak statki kosmiczne Progress, które dostarczają ładunki na pokład stacji.

"Po przeanalizowaniu sankcji przeciwko naszemu przemysłowi kosmicznemu sugeruję Stanom Zjednoczonym dostarczać swoich astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną przy pomocy trampoliny" - napisał na Twitterze Dmitrij Rogozin, wicepremier Rosji odpowiedzialny za przemysł obronny i kosmiczny po tym, jak sankcje Zachodu dotknęły również jego samego. W oficjalnym stanowisku Federacja Rosyjska zapowiedziała zakończenie współpracy w ramach ISS w 2020 r.

Kosmiczne interesy

Nie tylko NASA może mieć problemy przez sytuację na Ukrainie. Amerykańska armia używa rosyjskich silników RD-180 i NK-33 w pojazdach kosmicznych wynoszących satelity na orbitę. Także państwa Unii Europejskiej do wynoszenia własnych satelitów korzystają z usług Rosjan - chociażby z International Launch Services, spółki córki moskiewskiego Centrum Kosmicznego im. M. Chruniczewa. Firma wysyła w kosmos rakiety Proton i w ciągu ostatnich dziesięciu lat odpowiadała za blisko 30 proc. wszystkich wystrzeleń satelitów na świecie. Możliwość wstrzymania przez Rosjan sprzedaży silników, a także lotów dla zachodnich kontrahentów wywołała już niejeden nerwowy komentarz na Zachodzie. Na razie jednak Moskwa na ten krok się nie zdecydowała.

Kreml postanowił utrzeć nosa Amerykanom nie sankcjami, lecz zacieśnieniem współpracy z ich największym konkurentem - Chinami. W maju podpisał umowę o współpracy z Państwem Środka m.in. w zakresie przemysłu kosmicznego. Zdaniem Rogozina chodzi głównie o współpracę przy rozbudowie stacji kosmicznej Tiangong, aby mogła zastąpić ISS. Kraje mają rozwijać silniki rakietowe i technologie satelitarne, np. systemy nawigacyjne alternatywne wobec GPS - chiński Beidou i rosyjski Glonass. W sierpniu prawdopodobnie dojdzie także do wyłączenia nadajników GPS działających na terytorium Rosji.

Pozorna przewaga

Wydaje się więc, że w obrębie przemysłu kosmicznego Rosja uzyskała przewagę nad Zachodem i zyskała skuteczne narzędzie do odpowiedzi na sankcje, którego jednak nie wykorzystuje. Nad zakończeniem współpracy w ramach ISS w 2020 r. dyskutowała już przed ukraińskim kryzysem, a ogłoszenie terminu jej zawieszenia z sześcioletnim wyprzedzeniem trudno uznać za radykalny krok, zwłaszcza że w 2017 r. Stany Zjednoczone powinny mieć już własny pojazd kosmiczny zdolny do przetransportowania załogi na orbitę. Wcześniej ze współpracy w ISS Rosja raczej się nie wycofa, bo uczestnictwo w programie jest jednym z najważniejszych elementów wspierających modernizację jej przemysłu kosmicznego.

Podobnie z ewentualnym wstrzymaniem sprzedaży silników do rakiet i świadczenia usług lotów w kosmos. To by się Rosjanom po prostu nie opłacało. Na wszystkich usługach transportowych w przestrzeń kosmiczną kraj zarabia rocznie od 800 mln do 1 mld dolarów. Ich wstrzymanie byłoby prezentem dla coraz liczniejszej grupy prywatnych firm wysyłających ludzi i towary na orbitę.

Do tego Moskwa na razie zmuszona jest zamawiać znaczną partię satelitów, zwłaszcza telekomunikacyjnych, u zachodnich partnerów, a sojusz z Chinami raczej nie przyniesie jej przełomu technologicznego. Dotychczasowe programy kosmiczne Chińczyków opierały się bowiem na rozwiązaniach... rosyjskich.

Moskwa skazana na współpracę

Można zatem podejrzewać, że Pekinowi chodzi głównie o dalsze wykorzystywanie technologicznych zasobów Rosjan, a nie współpracę z korzyścią dla obu stron, jak to ma miejsce np. przy ISS. Kreml rzecz jasna o tym wie i jak na razie nie zrywa współpracy z Zachodem. Rogozin oznajmił nawet ostatnio, że Rosja zajmie w tej sferze stanowisko pragmatyczne i nadal będzie sprzedawać technologię Stanom Zjednoczonym.

Ten pragmatyzm częściowo może być dyktowany problemami rosyjskiego przemysłu kosmicznego, które pojawiły się po zerwaniu współpracy w tym obrębie z Ukrainą. Przykładowo elementy systemów kontrolnych używane w niektórych rakietach Sojuz, Proton a także na ISS produkowane są na Ukrainie. Podobnie wyposażenie rosyjskich satelitów.

Według raportów opublikowanego przez federalną agencję kosmiczną Roskosmos na zastąpienie ukraińskich elementów konstrukcyjnych rosyjski przemysł kosmiczny będzie potrzebował od roku do dwóch lat. Zastąpienie części elektronicznych to już kwestia minimum pięciu lat.

Jarosław Marczuk dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Funduszowe żłobki
Agnieszka Lewandowska
Komentarze (0)