Przesłuchania w śledztwie ws. śmierci 7‑latka w szpitalu
Prokuratura przesłuchała pierwszych świadków w śledztwie ws. nieumyślnego spowodowania śmierci 7-letniego Adasia, który zmarł w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Marii Konopnickiej w Łodzi. Sprawę bada także wewnątrzszpitalna komisja ds. oceny zgonów.
26.03.2014 | aktual.: 26.03.2014 19:51
Według ustaleń prokuratury dziecko zostało przyjęte do szpitala wieczorem 14 marca. Wcześniej, przez dwa dni, chłopiec gorączkował - temperatura sięgała 40 stopni C. Leczony był antybiotykiem. W nocy po przyjęciu do szpitala, gdy dziecko przebywało na szpitalnym oddziale ratunkowym, doszło do nagłego zatrzymania krążenia. Reanimacja pozwoliła na przywrócenie jego funkcji życiowych, ale ostatecznie w ubiegły poniedziałek dziecko zmarło.
W ramach śledztwa policja przesłuchała w środę prezes Fundacji, pod opieką której znajdował się chłopiec. W prokuraturze zeznania składał dyrektor ds. lecznictwa szpitala - powiedział rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania.
Z relacji prezes Fundacji wynika, że dziecko pierwszy raz nie poszło do przedszkola 12 marca. Chłopiec miał wysoką gorączką, ból głowy, wymiotował. Opiekunki wezwały lekarza na wizytę domową. Lekarka zdiagnozowała anginę i przepisała antybiotyk. Następnego dnia stan zdrowia chłopca nie poprawiał się, dziecko nadal gorączkowało.
W piątek, 14 marca nad ranem opiekunki stwierdziły, że chłopiec ma już 40 stopni gorączki. Ponownie wezwano lekarza rodzinnego. Lekarka zmieniła antybiotyk, jednak opiekunki nadal zaniepokojone stanem zdrowia dziecka późnym popołudniem wezwały karetkę pogotowia, która przewiozła dziecko do szpitala przy ul. Spornej.
Z relacji opiekunki wynika, że zaraz po przyjeździe do szpitala, gdy gorączka nadal wynosiła 40 stopni, chłopcu podano leki przeciwgorączkowe. Jednak - jak wynika z jej relacji - czekała prawie 1,5 godziny w kolejce z dzieckiem na zbadanie go przez lekarza. Dziecko zostało przyjęte, gdy zaniepokojona poprosiła o przyspieszenie badania.
Chłopiec został umieszczony na szpitalnym oddziale ratunkowym, gdzie podano mu leki przeciwgorączkowe, kroplówki i ten sam antybiotyk. Pobrano mocz i krew do badania. Gorączka spadła i nieznacznie przekraczała wówczas 37 stopni, a chłopiec usnął. Według prokuratury z relacji opiekunki wynika, że wychodząc ze szpitala około północy, spytała pielęgniarki, czy nie ma zagrożenia dla dziecka. Miała wówczas usłyszeć, że stan zdrowia chłopca prawdopodobnie się poprawił.
Z ustaleń prokuratury wynika, że około godz. 1.00 w nocy pielęgniarz sprawdzał, czy skończyła się kroplówka podawana dziecku. Wtedy - jak twierdzi - słyszał, że chłopiec oddycha normalnie. Pół godziny później miał stwierdzić, że oddech chłopca ustaje i serce przestaje bić. Po natychmiastowej reanimacji udało się przywrócić funkcje życiowe chłopca. Dziecko umieszczone zostało na OIOM-ie, niestety nie udało się go uratować i w poniedziałek po południu stwierdzono zgon.
Prokuratura w śledztwie ustala, czy w szpitalu dziecku została udzielona niezbędna pomoc. - Ustalamy, czy udałoby się uratować dziecko, gdyby wcześniej trafiło do szpitala, ale również czy pełne i prawidłowe było badanie lekarki, która jako pierwsza badała chłopca. Sprawdzamy, czy prawidłowo podjęto leczenie, i czy wtedy nie należało już zdecydować o przewiezieniu chłopca do szpitala - wyjaśnił Kopania.
Zgodnie z postawioną w szpitalu diagnozą chłopiec miał zapalenie płuc, posocznicę i obrzęk mózgu. Po przeprowadzeniu sekcji zwłok stwierdzono zmiany wskazujące na zapalenie płuc oraz cechy uszkodzenia, prawdopodobnie zapalenia, opon mózgowych i mózgu.
Prokuratura czeka obecnie na wyniki szczegółowych badań histopatologicznych; zabezpieczyła dokumentację medyczną z historią choroby dziecka.
- Zabezpieczamy raporty pielęgniarskie i zapis z kamer monitoringu, które rejestrowały z zewnątrz wejście do sali, w której przebywało dziecko. Będą przesłuchiwani kolejni świadkowie - zaznaczył Kopania. Dodał, że postępowanie w tej sprawie prowadzi także wewnątrzszpitalna komisja ds. oceny zgonów.
Za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności.