Przerażający raport ws. śmierci Olewnika
Państwo poniosło klęskę ws. śmierci Krzysztofa Olewnika. Praca policji, prokuratorów i strażników więziennych to pasmo klęsk i zaniedbań. Do raportu komisji badającej sprawę Olewnika, którego projekt oficjalnie ma być ujawniony 10 maja, dotarł dziennik "Polska The Times". Wnioski z niego płynące są przerażające.
06.05.2011 | aktual.: 09.05.2011 11:27
Komisja posła Marka Biernackiego, byłego szefa MSWiA, pracowała dwa lata: solidnie i merytorycznie, bo chyba nikt z osób, które interesowały się sprawą porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, nie ma wątpliwości, że to najlepsza z komisji sejmowych w polskim parlamencie.
Oficjalnie Biernacki nie chce mówić o wnioskach, do jakich doszła komisja. - Ta sprawa jeszcze się toczy, wciąż prowadzone są czynności operacyjne, procesowe, które, mogą zmienić dotychczasowe ustalenia. Ale fakty są takie: Krzysztof Olewnik został porwany i zamordowany, a tego morderstwa doszło także z powodu nieudolności wymiaru sprawiedliwości. Sprawa Krzysztofa Olewnika pokazała fatalnie funkcjonujące instytucje państwa: policję, prokuraturę i bezradność jednostki, która styka się z taką sytuacją - mówi Biernacki, zastrzegając, że o ostatecznych wnioskach nie chce mówić, póki komisja raportu nie przyjmie.
Już prywatnie, nie jako przewodniczący komisji, ale jako Marek Biernacki obywatel, uważa, że są osoby, które powinny zostać pociągnięte do odpowiedzialności za to, co się stało. I choć część z nich uniknęła lub uniknie kary, bo sprawa się przedawniła, to istnieje jeszcze coś takiego jak odpowiedzialność moralna, a tej nie regulują prawo i czasowe ramy.
Z raportu komisji wynika, że pierwsze błędy popełniono już na samym początku.
Krzysztof Olewnik, syn Włodzimierza Olewnika - przedsiębiorcy branży mięsnej - został porwany w nocy z 26 na 27 października 2001 r., ze swojej willi w Świerczynku na przedmieściach Drobina. Wcześniej przez niemal pół nocy bawiło się u niego w domu 12 miejscowy policjantów. Kiedy rodzina zorientowała się, że stało się coś złego, zgłosiła sprawę porwania na policję.
27 października w domu Olewnika pojawili się śledczy. Dowodził nimi Bogdan Kuchta, ten, który jako ostatni widział Krzysztofa i który powinien być pierwszym podejrzanym. Policjanci zabezpieczyli ślady, ale ich nie badali. Odciski palców nie trafiły do badań w Centralnej Bazie Daktyloskopijnej. Nikt nie analizował składu zebranych z podłogi włosów, chociaż dzisiaj wiadomo, że jeden z nich należał do Sławomira Kościuka, jednego ze sprawców porwania. Żaden z policjantów nie przejmował się śladami biologicznymi.
Ale to nie koniec karygodnych błędów policji: Nikt nie podsłuchiwał rozmów, które porywacze już w pierwszych dniach po porwaniu prowadzą z rodziną Olewników. Portretów pamięciowych sporządzonych na podstawie relacji jednego ze świadków, który widział w noc porwania dwóch mężczyzn w zaparkowanym obok domu Olewnika samochodzie, nie miał żaden patrolujący miasto policjant. Sześć lat później tych dwóch mężczyzn zostanie oskarżonych o zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Anonim, w którym ktoś podaje pseudonim człowieka zamieszanego w porwanie Krzysztofa Olewnika, też nie wzbudził żadnego zainteresowania śledczych.
Rodzina pięć razy woziła okup w wyznaczone przez przestępców miejsce, ale nikt go nie podejmował. Policja nie obstawiała miejsc przekazania pieniędzy, chociaż normalnie w takich akcjach bierze udział około 50 funkcjonariuszy. Za to przestępcy doskonale wiedzieli, co dzieje się w domu Olewników.
W raporcie dostaje się także prokuraturze i strażnikom więziennym, którzy dopuścili, aby trzech porywaczy Krzysztofa Olewnika popełniło samobójstwo w celach.
- Ta historia to takie polskie Twin Peaks, tylko bez agenta Coopera - podsumowuje szef komisji Marek Biernacki. - Patologii, bardzo dziwnych zbiegów okoliczności jest w tej historii ogrom. Mamy w naszym raporcie przegląd tego, co działo się w policji, prokuraturze, więziennictwie, nawet w agencjach detektywistycznych, bo przecież detektywi też pojawiają się w tej sprawie - dodaje.