Przekop już tak nie przyciąga, czyli smutna historia białej łódki
Przekop Mierzei Wiślanej nie przyciąga już tylu turystów co kiedyś, ale to niekoniecznie zła wiadomość. Miłośnicy spokoju oraz malowniczych pejzaży mogą tam solidnie odpocząć.
28.07.2024 16:07
Artykuł jest częścią letniej edycji cyklu Wirtualnej Polski "Jedziemy w Polskę". Wszystkie reportaże publikowane w ramach akcji są dostępne na jedziemywpolske.wp.pl.
Lipcowy dzień w środku tygodnia. Niedawno lekko kropiło, więc można by pomyśleć, że to aura sprawiła, że ludzi jest tu dużo mniej niż dawniej.
Bo dawniej to były czasy. Masowe wycieczki zaczęły się tu już po wycięciu drzew pod budowę, jesienią 2019 r. Później, gdy prace ruszyły, każdego dnia w krzakach zostawiano samochody, z których ludzie wysiadali, by móc przez płot oglądać postęp robót. W końcu przyjezdnym udostępniono duży parking leśny, a następnie jeszcze większy, tuż przy przekopie. Zdarzało się, że ciężko było znaleźć na nich wolne miejsca.
Apogeum popularności to oczywiście otwarcie kanału w 2022 r., gdy przybyły tu tysiące ludzi. Ale jeszcze rok temu nie można było narzekać na brak zainteresowania.
Dopiero po rzuceniu okiem na oba te parkingi widać, że tu nie chodzi o pogodę. Teraz ten pierwszy służy gromadzeniu wyciętych drzew, a przed drugim znajduje się zakaz wjazdu, stoją na nim kontenery. Drogowcy uznali, że skoro zainteresowanie przekopem spadło, to osobówki spokojnie zmieszczą się w jednym miejscu.
Niewielki parking usadowiony naprzeciwko kapitanatu w pełni wystarcza dla kilkunastu stojących akurat samochodów. Zdarzają się tacy, którzy się zatrzymują, wchodzą schodami na punkt widokowy, rozejrzą się i schodzą z powrotem do auta. Łącznie zajmuje im to kilka minut.
- Tyle na to wydali, a nie ma tu nawet co zjeść - piekli się łysy turysta w swetrze, który dopiero co zszedł z góry, mocno trzaskając drzwiami swojego mercedesa.
Zagraniczni turyści
Od strony mierzei na wodzie znajduje się tylko jedna mała, biała łódeczka, skupiając na sobie wzrok wszystkich przyjezdnych.
Na brzegu od strony Krynicy nie słychać już wyłącznie języka polskiego, jak w minionych latach. Jest małżeństwo z Czech, z dzieckiem, które robi sporo zdjęć. Jest liczna rodzina posługująca się językiem hiszpańskim, a także starsza para z Niemiec.
- Kiedy będą mogły tędy pływać statki? - pytają ci ostatni.
- Już mogą. Ten kanał jest otwarty od dwóch lat - odpowiadam, wywołując zdziwienie na ich twarzach.
- A gdzie są te statki?
- Tam! - pokazuję palcem na białą łódkę, którą z tej odległości sam ledwo widzę.
Niektóre elementy nabrzeża już chwyta lekka rdza, gwałtowne deszcze sprzed paru dni delikatnie naruszyły nasyp, a miejscami - między kostką brukową - powschodziła trawa i chwasty.
Konstrukcja jednak trzyma się mocno, wszystko wciąż działa, tylko statki nadal nie pływają.
Wszyscy na to czekali
Na sygnalizatorze zapala się zielone światło, a to oznacza, że wszyscy znajdujący się na brzegach będą mogli zobaczyć rzadko spotykaną atrakcję - przepływający przez kanał jacht.
Biała łódka rusza. Oczy wszystkich kierują się na most południowy, który zaczyna się obracać. Niektórzy wchodzą pod niego, by móc zobaczyć, jak funkcjonują jego mechanizmy.
Na jezdni na górze zatrzymuje się przed nim samochód. Skonsternowany kierowca po kilku minutach wpada na pomysł, by udać się na drugi most, który otwiera się później, po zamknięciu pierwszego.
Dopiero po tych procedurach biała łódka może już swobodnie zmierzać w kierunku morza. I to by było na tyle dynamicznych atrakcji na kilka najbliższych godzin.
Ale o małej liczbie jachtów wie prawie każdy, kto śledzi sytuację na przekopie w prasie. Żegluga towarowa będzie tu funkcjonować dopiero, kiedy zostanie pogłębiony tor wodny w okolicy Elbląga. Albo w ogóle.
Najpewniej miną też lata, zanim na dobre rozwinie się tu turystyka wodna, bo to nie wydarzy się z dnia na dzień.
"Mały ruch coś"
Na punkcie widokowym chwilowo jestem sam, aż nagle podjeżdża autokar ze starszymi osobami. To grupa z Sieradza, która wczasuje w jednej z pobliskich miejscowości. W ciągu dwóch minut kilkadziesiąt osób przylega do barierki i zaczyna rzucać pojedyncze zdania.
- Gdzie jest morze, a gdzie zalew?
- Za szerokie to to nie jest.
- Mały ruch coś na tym kanale!
Po paru chwilach ktoś wpada na pomysł, że skoro stoję tu jak wół z nimi, to pewnie jestem jakimś przewodnikiem albo pracownikiem, który ma bawić turystów. Otacza mnie kilkanaście osób i zarzuca pytaniami: o mosty, sens przekopu, jego koszty i ile jednostek dziś przepłynęło.
Po wytłumaczeniu zasad działania mostów oraz zreferowaniu kosztorysu opowiadam więc smutną historię o samotnej, białej łódce, która dziś musiała dostarczać atrakcji, a potem rozpłynęła się między rozbujanymi chmurami i spokojnymi tego dnia morskimi falami.
Sieradz po chwili zbiera się i schodzi z powrotem do autobusu, który nawet nie próbował wjeżdżać na parking i stał na ulicy. Łączna wizyta na przekopie zajęła im kilkanaście minut.
Mają rozmach
Idąc w kierunku morza, na całym odcinku od strony Stegny nie spotykam ani jednej żywej duszy. Odcinek od strony Krynicy, gdzie umiejscowiono parking i wspomniany punkt widokowy, jest popularniejszy, o ile tak można nazwać kilometrowy deptak, na którym jest kilkanaście osób.
Dwie z nich to Rafał i Jacek z Częstochowy, koledzy od czasów podstawówki. Na Wybrzeże przyjechali samochodem, a mierzeję zwiedzają na rowerach. Ich zdaniem przekop to kawał zmarnowanej przyrody.
- Ale mieliśmy okazję podziwiać dziś dużą przeprawę morską - dworują z białej łódki. - Tamten rząd zapewniał, że kanał zostanie wykorzystany do celów gospodarczych, a my tu widzimy tylko atrakcję turystyczną, która przyciąga garstkę ludzi. To, co robi wrażenie, to na pewno rozmach tej inwestycji. Nie chcemy jednak przesądzać, że to się nie uda, bo słyszeliśmy, że dużo będzie zależało od tego, co się będzie działo w porcie w Elblągu.
Coś dla miłośników świętego spokoju
Gdyby się odciąć od myśli o gigantycznych kosztach, balonika pompowanego przez polityków i różnych społecznych oczekiwań, to na dobrą sprawę teraz, po dwóch latach, na przekopie dostaje się wreszcie to, po co przyjeżdża się na mierzeję - święty spokój, problemy z zasięgiem telefonicznym i kawał plaży niemal tylko dla siebie, po obu stronach falochronu.
Jeśli ktoś chce porządnie obejrzeć inwestycję z dosłownie każdej strony, zahaczając o ścieżki sosnowych lasów, to wychodzi z tego kilkukilometrowy spacer z wieloma malowniczymi widokami. Nadchodzi zatem czas, gdy będzie tu ściągał głównie taki typ turysty - wolno człapiący po chodnikach, który cieszy się, że parking nie jest zawalony, a przed nim nie stoi żadna budka z "tradycyjnym polskim kebabem" albo innymi smażonymi lodami, z dudniącym z głośników disco polo.
Ten spokój cenią sobie Barbara i Andrzej Włodarscy, którzy przyjechali tu ponad 600 km z Kłobucka trzydziestoletnim kamperem. Spacerując, długo spoglądają na horyzont, na drugi brzeg zalewu.
- Byliśmy wcześniej w Gdańsku, potem pojedziemy na Mazury, a tu na przekop sprowadziła nas ciekawość - nie ukrywają. - Według nas to jest super sprawa, bo statki już nie muszą prosić Rosjan o wejście na morze, nie muszą więc tego zgłaszać z wyprzedzeniem, przechodzić kontroli i płacić cła. Ja to bym Kaczyńskiemu pomnik za to postawił - mówi pan Andrzej.
Podczas rozmowy słychać, że małżeństwo z Kłobucka jest dobrze zorientowane w sytuacji przekopu i śledziło ją przez ostatnie lata. Mimo że mieszkają prawie na drugim krańcu Polski, dobrze wiedzą, że politycy kłócili się o kanał i o co konkretnie były te spory - m.in. o pogłębienie wejścia do portu w Elblągu, koszty oraz systematyczne pogłębianie toru wodnego na samym zalewie. Mają nadzieję, że nowy rząd dopilnuje, by wszystko funkcjonowało jak należy.
- Dziś przepłynęła tędy tylko jedna, biała żaglówka - słychać, że pan Andrzej jest tym lekko rozczarowany. - A jeżeli chodzi o całość, to obeszliśmy już wszystko dookoła i naprawdę jest super. Jestem budowlańcem i widzę, że to się świetnie trzyma. To kawał dobrej roboty. Widać, że trzeba było przerzucić sporo ziemi, natomiast sam falochron to maestria.
Krynica wcale na tym nie straciła
- Przekop w dalszym ciągu przyciąga, a my w Krynicy dalej mówimy, że to najdroższy deptak Europy - śmieje się Adrian Bogusłowicz, szef Lokalnej Organizacji Turystycznej w Krynicy Morskiej. - Oczywiście już jest mniejsza liczba osób, które przyjeżdżają na mierzeję specjalnie po to, aby zobaczyć przekop, ale ludzie dalej tu ściągają, mimo że funkcja żeglugowa dalej jest tam minimalna.
- Myśli pan, że to się zmieni, kiedy pogłębią tor wodny w okolicy Elbląga - dopytuję.
- Jestem sceptyczny - odpowiada.
- Czy pańskim zdaniem Krynica Morska na tym przekopie zyskała, czy straciła? - upewniam się.
- Zyskała o tyle, że dała się poznać turystom, którzy do niej zachowali przy okazji wycieczki na przekop. Dzięki temu mogli przekonać się, jak pięknym kurortem jest Krynica Morska - słyszę.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski