Trwa ładowanie...
10-09-2011 16:12

Przegrywamy wojnę z terrorystami? Oto dlaczego

Kilka tygodni po zabiciu Osamy bin Ladena prezydent Barack Obama ogłosił, że wojna z terroryzmem zbliża się do końca. Nic bardziej mylnego! - pisze na łamach Wirtualnej Polski Jerzy T. Leszczyński. Walka trwa, a my jesteśmy w defensywie. Zachód przegrywa tę wojnę na własne życzenie. Jaki jest stan konfrontacji z globalnym islamskim terrorem 10 lat po zamachach 11 września?

Przegrywamy wojnę z terrorystami? Oto dlaczegoŹródło: AFP, fot: Preston Keres
dwi7b9p
dwi7b9p

Gdy 11 września 2001 r. pierwszy samolot uderzył w jedną z wież World Trade Center w Nowym Jorku, nikt nie przypuszczał, że właśnie zaczyna się najdłuższa kampania wojenna współczesnej Ameryki (a szerzej - także całego demokratycznego Zachodu). Tak rozpoczęła się wojna z islamskim ekstremizmem.

Wbrew czynionym dziesięć lat temu założeniom i planom, wojna ta nie okazała się ani łatwa, ani tym bardziej krótkotrwała. Zwłaszcza ten drugi aspekt ma swoją symboliczną wymowę - warto pamiętać, że z punktu widzenia Amerykanów, wojna z islamizmem trwa już ponad dwa razy dłużej niż II wojna światowa, i wciąż nie widać żadnych realnych perspektyw na jej rychłe zakończenie.

Osama bez znaczenia?

Co gorsza, pomimo upływu całej dekady nie udało się zrealizować praktycznie żadnego z zasadniczych celów strategicznych międzynarodowej wojny z dżihadem. Nie zniszczono całkowicie struktur Al-Kaidy, szczególnie w regionie afgańsko-pakistańskim, który stał się centrum światowego dżihadu spod znaku radykalnego sunnickiego wahhabizmu. Przez dziesięć lat Zachód nie był też w stanie wytropić i schwytać (lub wyeliminować) najważniejszych członków pierwotnego, ścisłego kierownictwa Al-Kaidy. Wyjątek w tym aspekcie stanowi zabicie w maju br. twórcy i przywódcy tej organizacji, Osamy bin Ladena. Eliminacja założyciela Al-Kaidy nastąpiła jednak tak późno, że nie ma już większego wpływu na działalność i dalszy rozwój całego ruchu islamistycznego, zwłaszcza, że inni dotychczasowi liderzy tej organizacji wciąż żyją i planują nowe operacje.

Dotychczasowy przebieg wojny z islamskim ekstremizmem wskazuje, że tak naprawdę udało się osiągnąć zaledwie jeden, choć z perspektywy Waszyngtonu niewątpliwie fundamentalny, cel: w ciągu 10 lat od pamiętnego września 2001 r. islamiści ani razu nie zdołali przeprowadzić udanego zamachu na terytorium Stanów Zjednoczonych. A próbowali, wiele razy i na różne sposoby. Ten amerykański sukces wojny z islamskim ekstremizmem nie jest jednak w stanie przesłonić faktu, że w ogólnym ujęciu strategicznym kampania ta rozwija się dla całego Zachodu niezbyt pomyślnie.

dwi7b9p

Choć trudno jeszcze mówić wprost o naszej porażce w tej wojnie, to nie sposób nie zauważyć, że wbrew oficjalnej propagandzie wielu rządów zachodnich, świat nie jest dziś bardziej bezpieczny - w kontekście zagrożenia ze strony islamskiego terroryzmu - niż był dziesięć lat temu. To właśnie wspomniany wcześniej brak sukcesów w zakresie likwidacji struktur i liderów Al-Kaidy sprawił, że nie udało się zapobiec żywiołowemu rozprzestrzenianiu się swoistego know-how i radykalnej ideologii tej organizacji.

"Śpiochy" dżihadu

W rezultacie, islamski sunnicki ekstremizm, w dużej części oparty o ideologiczno-religijną "bazę" Al-Kaidy oraz posługujący się terroryzmem jako swym podstawowym modus operandi, obecny jest dziś aż w 62 państwach muzułmańskich. Dla porównania, przed dekadą islamiści aktywni byli "zaledwie" w ok. 40 krajach islamskich. I nikomu wówczas nawet nie śniło się o terrorystach-samobójcach spod znaku dżihadu w takich państwach jak Nigeria, Bangladesz, Kazachstan czy nawet - o paradoksie! - Irak.

Jakby tego było mało, w ciągu minionej dekady dramatycznie zwiększyła się także aktywność muzułmańskich radykałów w państwach zachodnich. Obecnie nie ma już praktycznie na Zachodzie kraju, który byłby wolny od obecności - choćby biernej - islamistów. W większości przypadków ich aktywność, także w Polsce, sprowadza się na razie jedynie do szerzenia ideologii dżihadu, werbowania kolejnych członków i sympatyków (niekiedy również ochotników do walki z "niewiernymi" np. w Iraku czy Afganistanie) lub gromadzenia funduszy na wsparcie "sprawy islamu". Ale kilka udanych zamachów - w Madrycie (2004 r.), Londynie (2005 r.), Sztokholmie (2010 r.) - oraz dziesiątki udaremnionych przez służby bezpieczeństwa spisków islamistycznych w Europie (Dania, Niemcy, kraje Beneluksu) pokazują, że zagrożenie islamskim terroryzmem na Zachodzie nie tylko nie zmalało w ciągu minionej dekady, ale wręcz wzrosło.

Żywiołowy rozwój struktur i ugrupowań dżihadystycznych w takich rejonach świata, jak Azja Południowa i Środkowa, Afryka Wschodnia i Północna czy Bliski Wschód sprawia ponadto, że coraz więcej zwerbowanych na Zachodzie adeptów muzułmańskiej "świętej wojny" otrzymuje profesjonalne i wszechstronne przeszkolenie militarne i ideologiczne w obozach treningowych, prowadzonych przez islamistów w Pakistanie, Somalii, Mali, Nigrze, Jemenie lub Sudanie. Oprócz możliwości odbycia tych szkoleń, mają oni także okazję do bezpośredniego sprawdzenia świeżo nabytych umiejętności w Afganistanie, Iraku, Algierii i Jemenie. Wielu z nich wraca później do Europy lub USA, gdzie stanowią trzon lokalnych zakonspirowanych, uśpionych, struktur dżihadu.

dwi7b9p

Samotni strzelcy

Proceder ten dotyczy przy tym nie tylko żyjących na Zachodzie potomków (często już w drugim czy trzecim pokoleniu) emigrantów z krajów muzułmańskich, ale coraz częściej również rdzennych, białych Europejczyków lub Amerykanów, którzy przeszli na islam i szybko ulegli religijnej radykalizacji. Tylko w samych Niemczech takich zradykalizowanych muzułmańskich konwertytów liczy się już w setki. Innym coraz wyraźniejszym na Zachodzie trendem jest zjawisko tzw. samotnych strzelców - pojedynczych osób, działających bez związku z szerszymi strukturami islamistycznymi - którzy podejmują próby przeprowadzenia ataków terrorystycznych motywowanych ideologią dżihadu. Zachodowi coraz trudniej jest skutecznie bronić się przed tymi nowymi zagrożeniami.

W ujęciu strategicznym, nasza wojna z islamskim ekstremizmem jest więc wojną defensywną. Inicjatywa w tej batalii należy do islamistów. To oni wciąż wybierają cele i czas swych operacji, a Zachód działa reaktywnie.

Dlaczego przegrywamy?

Istnieją dwie zasadnicze przyczyny takiego stanu rzeczy. Pierwszą jest cały szereg błędnych decyzji politycznych i militarnych, podjętych w ciągu minionej dekady głównie przez USA, które skierowały tory konfliktu w niekorzystnym dla Zachodu kierunku. Bodaj najważniejszym z takich strategicznych błędów było zarzucenie - po zaledwie dwóch latach od momentu rozpoczęcia jesienią 2001 r. - wysiłków na rzecz pełnego rozbicia struktur Al-Kaidy w jej afgańskim mateczniku.

dwi7b9p

Owszem, udało się szybko (początek 2002 r.) obalić teokratyczny i ekstremistyczny reżim talibów, wspierających organizację Osamy bin Ladena, a także zlikwidować całą jej infrastrukturę szkoleniowo-logistyczną na terenie Afganistanu. Cóż z tego, skoro już w 2003 r. Amerykanie wplątali się w awanturniczą i, jak się wkrótce okazało, przewlekłą kampanię militarną w Iraku.

Operacja "Iracka Wolność" skutecznie - na całe lata - zepchnęła w cień kwestię afgańską, wymuszając na USA niemal zupełne zahamowanie działań u podnóża Hindukuszu. W efekcie afgańscy talibowie i niedobitki Al-Kaidy uzyskali możliwość odtworzenia swych struktur i sił, z której skwapliwie skorzystali. Islamiści w Azji Południowej zdołali w rezultacie umocnić się na tyle, że ponownie zagrażają dziś bezpieczeństwu całego regionu, rozszerzając zasięg swych działań na Pakistan, Bangladesz, Indie, a nawet na kraje postsowieckiej Azji Centralnej. Z drugiej strony, przemoc i chaos, jakie rozpętały się w Iraku po 2003 r. stanowiły idealną pożywkę dla kampanii propagandowej i ideologicznej islamskich radykałów, umacniając ich oddziaływania na muzułmańskie masy na całym świecie.

Ale nienajlepsza dziś sytuacja strategiczna Zachodu w wojnie z islamistami ma także inne przyczyny. Wiele wskazuje na to, że winny jest tu także dominujący na Zachodzie prymat politycznej poprawności i wszechpotężnej tolerancji wobec wszelkich inności (w tym religijnych), powodujący, że już na samym początku obecnej wojny zapomnieliśmy, z kim i o co tak naprawdę walczymy.

dwi7b9p

Przestaliśmy nazywać wroga po imieniu, a zło określać złem. Brak precyzji i jasności w opisie obrazu dotyczy nawet warstwy werbalnej problemu - warto zwrócić uwagę na to, jak szybko zarzucono na Zachodzie podkreślanie, iż jest to wojna z ekstremizmem (terroryzmem) islamskim. W rezultacie otrzymano jakieś nic nie mówiące neologizmy, jak "globalna wojna z terrorem" czy "długa wojna". Ostatecznie, już za prezydentury Baracka Obamy, w USA zaprzestano już nawet stosowania w oficjalnej nomenklaturze samego słowa "wojna" w odniesieniu do walki z dżihadystami.

W rezultacie, zgodnie z oficjalnym językiem politycznie poprawnej nowomowy, obecnie nie walczymy już z "islamistami", ani tym bardziej - broń Boże! - z "radykalnymi muzułmanami" (wszak takich nie ma prawa być), lecz z Al-Kaidą, talibami lub ogólnie z bliżej nieokreślonymi terrorystami. Czy w tej sytuacji można się dziwić i oburzać, że w dziesiątą rocznicę zamachów na WTC w Nowym Jorku, w bezpośrednim sąsiedztwie "strefy zero", ma powstać islamskie centrum kulturalno-religijne?

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że przywódcy polityczni Zachodu już dawno zatracili poczucie sensu i celowości kontynuowania wysiłków na rzecz zwalczenia zagrożenia ze strony islamskiego ekstremizmu i terroryzmu. Uznano, że celem najważniejszym jest zapewnienie - za wszelką cenę - bezpieczeństwa obywateli państw zachodnich w ich własnych państwach, co przekształciło się w przyjęcie regulacji prawnych w bezprecedensowy sposób zawężających margines swobód obywatelskich i praw/wolności jednostki w większości krajów naszego kręgu kulturowo-cywilizacyjnego.

dwi7b9p

Osławionym symbolem tego stanu rzeczy stały się drobiazgowe kontrole na lotniskach, ze zdejmowaniem butów włącznie. Ale to także o wiele poważniejszy problem monitorowania i śledzenia rozmów telefonicznych, korespondencji elektronicznej i przemieszczania się obywateli przez służby specjalne wielu państw zachodnich - formalnie w imię bezpieczeństwa i zapobiegania atakom terrorystycznym. Władza, jaką po 11 września otrzymały tajne służby, przyśnić się mogła wcześniej chyba tylko Orwellowi...

To nie koniec wojny

Skoncentrowanie się przez Zachód na defensywnym podejściu do wojny z islamistycznym zagrożeniem sprawia jednakże, że tracimy z oczu rzeczywisty wymiar tego problemu. W maju br., w kilkanaście dni po zabiciu Osamy bin Ladena, prezydent USA Barack Obama ogłosił, że oto zbliża się koniec "wojny z Al-Kaidą". Nic bardziej mylnego! Wszystko wskazuje na to, że właśnie dopiero teraz ta wojna wejdzie w decydującą fazę. Po śmierci charyzmatycznego lidera do głosu w Al-Kaidzie doszło bowiem młodsze pokolenie liderów, takich jak Saif al-Adel czy Abu Yahya al-Libi - jeszcze bardziej (sic!) radykalnych i nieprzejednanych niż Osama bin Laden czy obecny, nowy szejk organizacji, Ajman az-Zawahiri.

Ludzi, którzy doskonale znają Zachód, jego mentalność, słabe strony i czułe miejsca; którzy świetnie potrafią posługiwać się najnowszymi zdobyczami najnowszej technologii i wykorzystywać je dla swych zbrodniczych celów. I którzy - w przeciwieństwie do nas - doskonale wiedzą (i głęboko wierzą), w co się angażują i o co walczą...

Jerzy T. Leszczyński dla Wirtualnej Polski

dwi7b9p
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dwi7b9p
Więcej tematów