ŚwiatPrzedmieścia i więzienia - europejskie inkubatory terroryzmu

Przedmieścia i więzienia - europejskie inkubatory terroryzmu

Przedmieścia i więzienia - europejskie inkubatory terroryzmu
Źródło zdjęć: © AFP | Eric Feferberg
Aneta Wawrzyńczak
20.11.2015 11:59, aktualizacja: 20.11.2015 14:05

Drugie pokolenie imigrantów - część z nich jest młoda, nierzadko dobrze wykształcona i na pierwszy rzut oka w pełni zintegrowana z krajem, w którym się urodziła. Inni, mniej pokorni, lądują na ulicy, a gdy trafią do więzienia, z drobnych przestępców pod wpływem "nauk" współwięźniów przeistaczają się w niebezpiecznych dżihadystów. A gdy połowa z osadzonych, jak w przypadku Francji, wyznaje lub przechodzi na islam w jego najsurowszych odmianach, problem staje się poważny.

Można powiedzieć o nich: w czepku urodzeni. W końcu nie doświadczyli wojny, śmierci i zniszczenia. Ominęły ich dyktatorskie rządy, żelazne uściski tyranów, nie dosięgły ich wszędobylskie macki tajnych służb. Nie musieli walczyć o wolność, o chleb zresztą też nieszczególnie, bo ciężar ucieczki z krajów Trzeciego Świata wzięli na siebie ich ojcowie albo dziadkowie: to oni przecierali po drugiej wojnie światowej szlak do Europy, ojczyzny wolności, demokracji, praw człowieka.

Gdy więc tzw. drugie pokolenie imigrantów przychodziło na świat we Francji, w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Holandii czy Hiszpanii, na dzień dobry otrzymywało to, o czym wielu ich rówieśników na całym świecie nawet nie mogło pomarzyć: obywatelstwo któregoś z krajów współczesnej ziemi obiecanej - Unii Europejskiej. Im tylko pozostało wymościć sobie wygodne miejsce w gniazdach wyściełanych krwią albo potem ich rodziców.

Dlaczego więc niektórzy z nich swoim de facto ojczyznom i rodakom wbijają nóż w plecy - zaciągają się do armii dżihadystów i przeprowadzają (albo chociaż planują) ataki terrorystyczne, nierzadko samobójcze?

Terroryści z "własnego ogródka"

W antologii współczesnego terroryzmu nie brakuje dossier adeptów dżihadu, które można by sprowadzić do ogólnego wzoru: Mohammad Ali, 20-letni Francuz z pochodzenia, dajmy na to, algierskiego, z wykształceniem średnim, w trakcie studiów, doskonale zasymilowany, z rodziny wierzącej, ale nieszczególnie praktykującej. - Wszyscy są zintegrowani, zwesternizowani i wykształceni. Nie ma żadnych szczególnych powodów, które by wyjaśniały ich radykalizację, jak bieda czy wykluczenie - uważa francuski filozof i orientalista Olivier Roy, którego w książce "The Myth of the Muslim Tide" cytuje Doug Saunders.

Wpasowałby się w ten wzór na przykład morderca filmowca Theo van Gogha, Mohammad Bouyeri - wychowany na proletariackich przedmieściach Amsterdamu syn imigrantów zarobkowych z lat 70. (którzy nota bene nigdy nie nauczyli się holenderskiego), absolwent najlepszej szkoły średniej w okolicy i wzorowy student. Albo Omar Khyam, student informatyki i kapitan drużyny piłkarskiej z Sussex, który został zatrzymany z ośmioma kompanami i pół tony materiałów wybuchowych w przededniu planowanego przez nich ataku terrorystycznego w Londynie.

Przed im podobnymi homegrown terrorists, czyli terrorystami z "własnego ogródka", ostrzegał już 10 lat temu na łamach "Foreign Affairs" Robert S. Leiken, amerykański historyk i politolog. "Radykalny islam rozprzestrzenia się w Europie wśród potomków muzułmańskich imigrantów. Pozbawieni praw i rozczarowani niepowodzeniem integracji, niektórzy europejscy muzułmanie wstępują na ścieżkę dżihadu przeciwko Zachodowi. Są niebezpieczni i zdeterminowani - i mogą wjechać do Stanów Zjednoczonych bez wizy", pisał.

I to właśnie na drugim pokoleniu imigrantów miała skoncentrować swe wysiłki po zamachach 11 września Al-Kaida, a obecnie rekrutację wśród nich - na uniwersytetach, w kampusach uczelnianych, w kawiarniach i meczetach - prowadzą również inne terrorystyczne twory, z Daesz (Państwem Islamskim) na czele.

Jest jednak jeszcze jedno szczególne miejsce, przez które przebiega dróżka na skróty do dżihadu: więzienie.

Radykalizacja zamiast resocjalizacji

Już w 2005 roku, w ujawnionej przez media nocie dyplomatycznej francuscy oficjele alarmowali, że biedne przedmieścia i więzienia to dwa główne ośrodki rekrutacji dla islamskich fundamentalistów. Cytowano też francuskie służby specjalne, które zradykalizowanych więźniów określiły jako "bomby z opóźnionym zapłonem". Z kolei brytyjskie Stowarzyszenie Oficerów Więziennych w połowie ubiegłego roku ogłosiło: zagrożenie radykalizacją więźniów to poważny problem, a jeden z cytowanych przez "The Time" ekspertów stwierdził wręcz, że brytyjskie więzienia zmieniają się w "finansowane przez państwo poletka, na których dojrzewa terroryzm".

W końcu, w styczniu 2015 roku, koordynator unijnego programu antyterrorystycznego Gelles de Kerchove przyznał oficjalnie: "więzienia są inkubatorami radykalizacji".

Na przykład Cherifowi Kouachi, jednemu z braci odpowiedzialnych za krwawy zamach na redakcję satyrycznego tygodnika "Charlie Hebdo", wystarczyło 20 miesięcy odsiadki, by z drobnego rzezimieszka stać się bezwzględnym dżihadystą (właśnie za kratkami skumał się z Amedym Coulibalym, współautorem ataku).

O wciąganie kolejnych duszyczek w odmęty dżihadu we francuskich więzieniach o tyle łatwo, że obecnie co drugi z prawie 70 tysięcy osadzonych jest muzułmaninem. I choć większość z nich za kratki trafiło jako tzw. niepraktykujący, a nawet wyznawcy innych religii, głównie chrześcijaństwa, gdzieś pomiędzy ciasną celą a spacerniakiem przechodzą drastyczną (a niekiedy wręcz dramatyczną) przemianę duchową.

Więzienia stanowią bowiem specyficzną, można by rzec, czasoprzestrzeń, w której czasu jest aż nadto, przestrzeni natomiast - nieproporcjonalnie mało. W warunkach ciasnoty z jednej strony, a nudy z drugiej, wyjątkowo łatwo o pranie mózgu. Choć powody, dla których osadzeni decydują się na konwersję albo duchowe odrodzenie (które, w skrajnych przypadkach, ewoluuje w radykalizm, dalej ekstremizm i finalnie - terroryzm) bywają skrajnie różne.

Dla jednych będzie to czysty oportunizm, dyktowany większymi przywilejami związanymi z religijnymi praktykami (specjalnymi, nierzadko lepszymi jakościowo, posiłkami, zwolnieniem z obowiązków na czas modlitwy etc). Dla innych - konformizm, płynięcie z prądem, albo i pragmatyzm, zapewniający większe poczucie bezpieczeństwa, niekiedy wręcz nietykalność ze strony innych więźniów. A dla pozostałych - idealna szansa na wypełnienie pustki w tożsamości, w której nie zdołały zapuścić korzeni ani kultura czy tradycje ich przodków, ani te zaoferowane przez ojczyznę, która dała im paszport i, przynajmniej elementarne, wykształcenie.

Wspólne dla wszystkich, zdaniem ekspertów, jest natomiast odcięcie od świata, potrzeba przynależności i poczucie niesprawiedliwości, jak wylicza Fundacja Tony’ego Blaira. - Wielu więźniów boryka się z depresją, nie mają żadnego celu, szukają swojej raison d’etre (racji bytu). Islam stał się dla nich bardzo popularną drogą do odrodzenia - stwierdza Miriam Benraad, badaczka z francuskiego instytutu nauk politycznych Science Po, w rozmowie z radiem NPR.

Jej zdaniem muzułmanów na tle osadzonych innych wyznań wyróżniają spokój, niezależność, determinacja. - Ludziom, dla których pobyt w więzieniu wiąże się z wewnętrznym kryzysem, islam może wydawać się ucieczką, co radykałom tylko ułatwia zadanie - dodaje.

Imamowie zamiast "misjonarzy"?

W historii wspomnianego już Cherifa Kouachi znamienne jest to, że na swojej więziennej ścieżce trafił na Djamela Beghala, "ambasadora" Osamy bin Ladena, oddelegowanego do Francji celem utworzenia tam lokalnej komórki Al-Kaidy. I wcale nie musiał spotykać go osobiście - choć Beghal był trzymany w ścisłej izolacji, spragnieni duchowego przewodnictwa w duchu ekstremistycznym więźniowie bez większego problemu znajdywali sposoby, by do niego dotrzeć.

Jeden z sędziów, Jean-Louis Bruguiere, w rozmowie z radiem NPR rozkłada ręce: - Kazaliśmy trzymać ich (radykałów) w izolacji, ale to jest niemożliwe. Więzienia są przepełnione. Osadzeni kontaktują się nielegalnie, przez wiadomości i telefony komórkowe.

Jego zdaniem jedynym rozsądnym i skutecznym rozwiązaniem jest utworzenie oddzielnej placówki, do której będą przenoszeni więzienni siewcy prozelityzmu, ku temu przychyla się zresztą francuska minister sprawiedliwości Christiane Taubira. Tych jednak wcale niełatwo wyłapać. W Wielkiej Brytanii, dla przykładu, tylko co setny z ok. 12 tysięcy muzułmanów za kratki trafił z paragrafów terrorystycznych, reszta to w większości opryszki, z wyrokami po kilka, kilkanaście miesięcy za handel narkotykami czy kradzież.

Te nadzieje rozwiewa jednak Farhad Khosrokhvar, francusko-irański socjolog i autor pierwszych badań dotyczących muzułmanów we francuskich więzieniach (z 2004 roku). - Całe podejście do radykalizacji jest już nieaktualne. Ci, którzy jej ulegają, nie pokazują tego. Obywa się to bez zewnętrznych znaków jak zapuszczanie brody - stwierdza w rozmowie z Reutersem.

Innym z proponowanych rozwiązań jest zwiększenie liczby imamów pracujących jako przewodnicy duchowi za kratami - jest ich jak na lekarstwo, bo tylko 160 (na ok. 30 tysięcy osadzonych), co skutkuje tym, że 80 proc. więźniów nigdy nie widzi żadnego na oczy. Zdaniem imama Abdelhaka Eddouk, który przez dziewięć lat pracował w więzieniu Fleury-Merogis, tę liczbę trzeba co najmniej potroić. Wtedy być może mieliby oni szansę stać się realną, racjonalną i bezpieczną przeciwwagą dla rekrutujących do armii dżihadystów "misjonarzy".

Za przykład podawana jest Wielka Brytania, gdzie zaledwie 12 tys. muzułmańskich więźniów (a więc trzykrotnie mniej niż we Francji) służy wsparciem duchowym ponad 200 imamów. Sęk w tym, że już w połowie ubiegłego roku eksperci ostrzegali: niektórzy z nich sami mają silne inklinacje ekstremistyczne, a wśród głoszonych przez nich prawd można usłyszeć m.in. że zamachy 11 września były autorstwa CIA lub Żydów, gejów zaś i cudzołożników trzeba zabijać.

Fathi, muzułmańska aktywistka pracująca z więźniami, w rozmowie z NPR podsumowuje: jakiekolwiek zmiany w systemie penitencjarnym to jedynie półśrodek. - Problem leży głębiej - mówi, wskazując na trzy, jej zdaniem, najważniejsze ścieżki, które wiodą młodych europejskich muzułmanów ku dżihadowi: biedę, niski poziom kształcenia w islamskich szkołach i brak poczucia bezpieczeństwa.

Drugie pokolenie - druga kategoria

Agnès Catherine Poirier, francuska publicystka, po ostatnim, największym w historii Francji zamachu terrorystycznym i ogłoszeniu przez prezydenta Hollande stanu wyjątkowego w całym kraju, oceniła: "skoro jesteśmy w stanie wojny, to oni są zdrajcami". I, czysto retorycznie, zapytała, czy w jej ojczyźnie zacznie się wreszcie nazywać rzeczy po imieniu, czy też wciąż domorośli dżihadyści będą traktowani niczym marnotrawni synowie, którzy po prostu w życiu trochę pobłądzili, a troskliwa ojczyzna-matka pochyli się nad ich dramatem z czułością.

Być może właśnie o kwestię ojczyzny rozbija się problem homegrown terrorists. Jak zauważa Gilles Kepel, francuski politolog specjalizujący się w krajach arabskich, "ani krew przelewana przez muzułmanów z Afryki Północnej, walczących w obu wojnach światowych we francuskich mundurach, ani pot przyjezdnych robotników, żyjących w warunkach wołających o pomstę do nieba, którzy odbudowywali Francję (i Europę) po 1945 roku, nie dały ich dzieciom pełnego obywatelstwa".

Ta nowa ojczyzna ma więc trochę na sumieniu. Choć bowiem tzw. imigranci w drugim pokoleniu mogą się pochwalić paszportem z dwunastoma gwiazdkami, swobodnie podróżować po strefie Schengen i bez wizy wjeżdżać do Stanów Zjednoczonych, kulturowo czy socjalnie odstają od reszty rodowitych Europejczyków. Wielu z nich nie zadowala siedzenie na najniższych szczeblach drabiny społecznej, na których pokornie, niemal z pocałowaniem w rękę, przycupnęli kilkanaście, kilkadziesiąt lat wcześniej ich rodzice. Wychowani w ubogich przedmieściach, naprędce budowanych, by pomieścić rosnące zastępy gastarbeiterów, wyedukowani w kiepskich szkołach, często przegrywają już na starcie w wyścigu chociażby o pracę.

Jak podała w 2013 roku francuska krajowa agencja statystyczna INSEE, wśród imigrantów bezrobocie wynosiło 17,3 proc., o prawie 80 proc. więcej niż wśród rodowitych Francuzów, a potomkowie imigrantów mieli "znaczące trudności w znalezieniu pracy". Co więcej badacze agencji oszacowali, że poziom wykształcenia i posiadane kwalifikacje wyjaśniają jedynie w 61 proc. różnicę pomiędzy wskaźnikami zatrudnienia Francuzów o afrykańskich korzeniach a tych z dziada pradziada. A co z pozostałymi 39 proc.?

Może właśnie chodzi o to, coraz bardziej pejoratywne, wciąż ciągnące się za młodymi ludźmi, mimo znajomości języka, mimo prób zintegrowania, określenie: drugie pokolenie imigrantów.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (143)
Zobacz także