Propagandowy zabieg
Rządowych deklaracji w rodzaju "Nicea albo
śmierć" nie należy odczytywać jako zwrotu w naszej miękkiej
polityce europejskiej - uważa publicystka "Naszego Dziennika" Małgorzata Goss.
Według Goss deklaracje te świadczą raczej o tym, że wytworzył się w gronie państw Unii układ, który sprawia, iż zachowanie postanowień traktatu nicejskiego jest niemal pewne. Wiadomo przecież, że w tej sprawie Prezydium Konwentu nie posłuchało większości, czyli nadużyło po prostu swego stanowiska.
Stawianie Nicei jako warunku sine qua non, bez którego nie przyjmiemy unijnej konstytucji, jest zatem zabiegiem czysto propagandowym. Pamiętamy, jak w Kopenhadze premier obwieścił rzekome zwycięstwo, podpierając się owym miliardem euro, które nam wcześniej zabrano, aby zwrócić w świetle jupiterów...
Dzięki temu udało się ukryć przed opinią publiczną serię dotkliwych porażek w innych spornych kwestiach. W Rzymie rząd zapewne zastosuje ten sam manewr - ogłosi triumfalnie, że "wygraliśmy Niceę", w nadziei, że blask tego "zwycięstwa" przyćmi np. brak odwołania do chrześcijańskich korzeni Europy... Ta gra jest po myśli lewicy, ale dla chrześcijańskiego Narodu stanowi nie lada zagrożenie - stwierdza Małogorzata Goss.