Prokuratura: można ustalić, z którego komputera skopiowano "listę Wildsteina"
Można z dużym prawdopodobieństwem ustalić, z którego komputera w Instytucie Pamięci Narodowej skopiowano "listę Wildsteina" - stwierdził biegły powołany przez warszawską prokuraturę, która teraz będzie to ustalać.
18.10.2005 | aktual.: 18.10.2005 19:29
Powołany biegły ocenił, że z dużym prawdopodobieństwem da się zindywidualizować komputer, z którego skopiowano listę - powiedział prok. Krzysztof Buk z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga (obecnie prowadząca to śledztwo, w którym nie postawiono jeszcze nikomu zarzutów). Dodał, że prokuratura zleci teraz biegłemu "odpowiednie ustalenia". Nie umiał określić, kiedy będą znane wyniki.
Pod koniec stycznia ujawniono, że Bronisław Wildstein (ówczesny publicysta "Rzeczpospolitej") udostępnił dziennikarzom pochodzącą z czytelni IPN jawną listę katalogową ponad 160 tys. nazwisk funkcjonariuszy i tajnych współpracowników służb specjalnych PRL oraz osób wytypowanych do współpracy (na liście były też osoby mogące być dziś pokrzywdzonymi w myśl ustawy o IPN).
Wkrótce potem lista - zwana w mediach "listą Wildsteina" - znalazła się w internecie. Wiele osób, których imiona i nazwiska były na liście, nie było pewnych, czy to o nie chodzi, dlatego składały wnioski o dostęp do akt IPN. W kwietniu weszła w życie tzw. mała nowelizacja ustawy o IPN, która upoważniła Instytut do wydawania zaświadczeń osobom zainteresowanym, czy to właśnie do nich odnoszą się zapisy z "listy Wildsteina". Większość dostała odpowiedź, że nie ich dane są na liście.
W lutym warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie "listy Wildsteina", mające ustalić, kto w IPN między listopadem 2004 r. a styczniem 2005 r. skopiował listę katalogową i udostępnił ją Wildsteinowi oraz kto w Instytucie odpowiada za brak zabezpieczenia jej przed takim skopiowaniem. Za oba czyny grozi do trzech lat więzienia.
Zaznaczył, że choć głównym wątkiem śledztwa jest sprawdzenie prawidłowości funkcjonowania IPN, to nie wyklucza zarazem - w zależności od ustaleń śledztwa - możliwości pociągnięcia Wildsteina do odpowiedzialności za ewentualne złamanie ustawy o ochronie danych osobowych. Przepis karny tej ustawy przewiduje karę do 2 lat więzienia wobec tego, kto przetwarza, a więc m.in. przechowuje lub udostępnia, zbiór danych osobowych bez uprawnienia. Według prokuratury, to że na liście jest tylko imię i nazwisko, wystarcza do przyjęcia, że są to dane identyfikacyjne osoby, a przez to - chronione prawem.
P.o. prezes IPN Leon Kieres przypominał wtedy, że to sam IPN zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu przestępstwa "nieuprawnionego skopiowania i przekazania bazy danych z archiwum IPN", bo Instytut nie był w stanie sam ustalić, kto w IPN dopuścił się tego przestępstwa.
Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych (GIODO) Ewa Kulesza skierowała w lutym do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Kieresa. Według GIODO, Kieres naruszył ustawę o ochronie danych osobowych, bo nie zgłosił zbiorów danych IPN do rejestracji GIODO oraz niedostatecznie zabezpieczył je przed skopiowaniem.
Zawiadomienie było efektem kontroli przeprowadzonej w IPN przez GIODO z urzędu w związku z "listą Wildsteina". Kulesza mówiła, że inspekcja wykazała "brak kontroli nad tym, kto, kiedy i jak wprowadza dane, i kto je kopiuje".
Gdy w lutym w Sejmie Kulesza zapowiedziała, że można stawiać IPN zarzut nieumyślnego niezabezpieczenia danych, Kieres odpowiedział, że ustawa o IPN jest nadrzędna wobec ustawy o ochronie danych osobowych. Dodał, że gdyby było tak, jak mówi Kulesza, IPN nie mógłby w ogóle działać. Kieres przeprosił wtedy w Sejmie wszystkich, którzy poczuli się dotknięci tym, że znaleźli się na "liście Wildsteina".