Prof. Zbigniew Lew‑Starowicz: chcą mieć w łóżku gwiazdy porno
Pornograficzny styl sztuki miłosnej to bajka, nie oddaje rzeczywistości. A przyuczony do niego facet takie zachowania uznaje za standard. Odtwarza w łóżku wzorce znane z pornografii - oczekuje od partnerki zachowań gwiazdy porno, właściwie głównie ginekologii, ekspresyjnych zachowań, jęków rozkoszy. Zajmowania się głównie jego osobą, bez zwracania uwagi na pani potrzeby - tak o skutkach przyzwyczajenia do obrazu seksu znanego z pornografii mówi w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog i konsultant krajowy w tej dziedzinie, prezes Polskiego Towarzystwa Seksuologicznego i Polskiego Towarzystwa Medycyny Seksualnej.
23.12.2013 | aktual.: 05.06.2018 15:56
WP: Joanna Stanisławska: Podkreśla pan, że seks służy zdrowiu i długowieczności, jednak mógł pan przez niego stracić życie.
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz: To było jeszcze za czasów PRL-u, tuż przed zmianą systemu. Któregoś dnia, gdy szedłem do samochodu, ktoś do mnie strzelał. Musiałem ukryć się za autem. Diabli wiedzą, kim był sprawca, nigdy go nie wykryto. Przez dwa tygodnie do pracy eskortowała mnie milicja. Innym razem strzelano do mnie z mostu Śląsko-Dąbrowskiego.
WP:
Nawet wtedy pan nie żałował, że został "panem od seksu"?
- Gdybym rozpoczynał życie od nowa, poszedłbym tą samą drogą. Na starcie mojej kariery zawodowej, o życiu seksualnym człowieka czy potrzebach związanych z seksem niewiele można było się dowiedzieć na studiach psychologicznych, seksuologii nie było też na studiach medycznych. Luka była ogromna, bo przecież ludzie borykali się z tymi samymi problemami. Seks był tabu. Uznałem, że tak istotna sfera życia nie może była aż tak tajemnicza. Kształcenie musiałem sobie organizować na własną rękę, dziś lekarze mają wyśmienite warunki, żeby się doskonalić w tym kierunku - specjalne ośrodki, wiele naukowych publikacji. Seksuolog stał się takim samym specjalistą jak okulista czy laryngolog.
WP:
Po kolei odkrywał pan tajemnice seksu. Czy dziś coś jeszcze pana szokuje?
- Widziałem już wszystko, także przy okazji pracy biegłego sądowego, od zoofilii po gerontofilię, ze wszystkim się "oswoiłem". Niekonwencjonalnych przypadków na początku trafiało mi się tyle, że w latach 80. zebrałem je w osobnej książce pt. "Seks nietypowy". Ostatnio żaden pacjent nie wprawił mnie w osłupienie. Na szczęście nauka ma to do siebie, że wciąż pojawiają się nowe odkrycia. Fascynują mnie ostatnie badania nad feromonami, jak wpływają na to, że łączymy się w pary, cała ta chemia seksu w mózgu.
WP: Jako naczelny polski seksuolog obrywa pan z różnych stron - ostatnio najmocniej okładają pana ruchy feministyczne, które określają pana jako "katoseksuologa".
- Przyzwyczaiłem się, że za każdy pogląd trzeba płacić. Zawsze tak było i będzie. Za propagowanie antykoncepcji bił we mnie Kościół i partie prawicowe, feministyczne ruchy chcą mi przypiąć łatkę katolickiego seksuologa. Zawsze podkreślałem, że nikim takim nie jestem! Czy w tym kraju zawsze trzeba być zaszufladkowanym?
WP:
Czy dla Polaków zostały dziś jeszcze jakieś tematy tabu?
- Właściwie nie. W internecie można wymieniać uwagi na każdy interesujący nas temat. Drzwi zostały bardzo szeroko uchylone. Pamiętajmy jednak, że wyzbycie się wstydu i pewnego rodzaju otwartość na seks to nie to samo, co wiedza.
WP: Stykamy się z seksem na co dzień, mogłoby się więc wydawać, że także nasza wiedza na ten temat jest większa.
- Uważam, że przeciętny poziom wiedzy o seksie systematycznie rośnie. To jednak wiedza wyrywkowa. Korzystając z internetu możemy wpisać konkretne hasło i dowiedzieć się np. o antykoncepcji, problem polega na tym, że nawet jeśli mamy wiedzę zaczerpniętą z internetu, nie oznacza to, że na randkach będziemy ze sobą rozmawiać jak seksuolodzy. Czasami ciężko nam przejść z tego "stylu internetowego" na język intymności, zażyłości, kiedy jesteśmy już parą. To powoduje, że niestety wiele związków nie rozmawia ze sobą otwarcie na temat seksu.
WP: W niedawnym wywiadzie stwierdził pan, że dzisiejsze czasy to "sodoma i gomora". Mamy do czynienia z upadkiem obyczajów i demoralizacją? Utrzymujący się stale na poziomie 18 lat wiek inicjacji seksualnej zdaje się temu przeczyć.
- Wiek inicjacji seksualnej koreluje z różnymi czynnikami. Przede wszystkim z wiekiem dojrzewania płciowego. Średnio w cztery lata od rozpoczęcia dojrzewania pojawiają się zachowania seksualne między partnerami. Czyli: im wcześniej młodzież dojrzewa, tym wcześniej inicjuje życie seksualne. Drugim czynnikiem jest miejsce zamieszkania, jeśli to duże miasto - ta inicjacja następuje wcześniej. Kolejnym ważnym czynnikiem jest aktywność zawodowa, która sprzyja rozpoczęciu życia seksualnego.
WP:
Młodzi zwariowali na punkcie seksu?
- Paradoksalnie młodzież mniej dziś szaleje na punkcie seksu niż starsze pokolenia, które miały do niego mniejszy dostęp, był dla nich owocem zakazanym. Więcej myślało się na ten temat niż teraz, kiedy seks jest wszędzie. Obyczajowość jest jednak bardziej zróżnicowana, młodzieży nie można ujednolicić, na jednym biegunie mamy młodych zaangażowanych w ruchach katolickich, duszpasterstwach akademickich, dziewice, które uroczyście ślubują zachowanie czystości do ślubu i noszą specjalne pierścionki, a na drugim - chłopaków i dziewczyny, którzy nagrywają domowe filmy porno i wysyłają je do internetu czy rozsyłają sobie nagie zdjęcia.
WP: Z najnowszych badań dot. seksualności młodzieży przeprowadzonych przez Szkołę Wyższa Psychologii Społecznej wynika, że więcej nastolatków (12 wobec 11 proc.) dowiaduje się o seksie z pornografii niż od rodziców. To alarmujące dane?
- Jestem zaskoczony, że tak mało, bo z badań prof. Zbigniewa Izdebskiego wynikało, że z pornografią w internecie miało kontakt 2/3 młodych ludzi. Myślę więc, że te dane są trochę zaniżone. Tak czy inaczej pornografia stała się jednym z głównych źródeł informacji. A to przekłamany obraz seksu, co może być szczególnie szkodliwe dla osoby, która inicjację seksualną ma jeszcze przed sobą.
WP:
Bo odrywa seksualność od uczuciowości?
- Na dłuższą metę może szkodzić nie tylko młodym, bo to nie jest styl seksu, o którym marzą kobiety. Czy pani by chciała, żeby pani partner odtwarzał z panią w łóżku wzorce znane z pornografii? Czyli że oczekiwałby zachowań gwiazdy porno, właściwie głównie ginekologii, ekspresyjnych zachowań, jęków rozkoszy. Zajmowania się głównie jego osobą, bez zwracania uwagi na pani potrzeby.
WP:
Powiedział pan wręcz, że współczuje młodym kobietom. To bardzo smutne wnioski.
- Tak, bo pornograficzny styl sztuki miłosnej to bajka, nie oddaje rzeczywistości. A przyuczony do niego facet takie zachowania uznaje za standard. U kobiet prowadzi to do zaburzenia poczucia własnej wartości, są sfrustrowane, bo czują się traktowane przedmiotowo. A faceci uciekają w fantazje podczas seksu z partnerką, coraz bardziej powszechnym modelem staje się podwójne życie seksualne. Jedno przy komputerze a drugie z partnerką. Bywa, że mężczyzna przedkłada masturbację przed komputerem nad kontakt fizyczny z partnerką.
WP:
Dlaczego tak się dzieje?
- Bo mężczyźni są wzrokowcami, a porno dostarcza im wiele bodźców. Z partnerką trzeba stworzyć nastrój, potem ją rozbudzić, zastosować właściwe pieszczoty, by doprowadzić do orgazmu, potem też jeszcze być czułym. Mężczyzna traktuje to jako pracę dla niej, a oglądając pornografię jest skupiony wyłącznie na sobie i na tym, co widzi. WP: W którym momencie powinna zapalić się czerwona lampka? Jak zaczyna się uzależnienie od takich treści?
- Uzależnienie od pornografii to najczęstsza forma uzależnienia od seksu. Niepokój powinien się pojawić, gdy mężczyzna odczuwa przymus kontaktu z pornografią, nie może się od niej uwolnić, staje się ona rytuałem jego dnia codziennego, afrodyzjakiem. Jeśli dochodzi do zaburzeń erekcji w czasie seksu z partnerką, bo mężczyzna bez niej nie potrafi się podniecić.
WP:
Internet będzie dalej zmieniał nasze życie seksualne?
- Technika ubogaci jeszcze samowystarczalność seksualną. W przyszłości będziemy wchodzili w relacje na odległość, nie będzie nawet trzeba wychodzić z domu. W tej chwili to rosnące zjawisko w Japonii. Będziemy uprawiali głównie wirtualny seks. Wkrótce upowszechnią się specjalne czujniki, za pomocą których będzie można sobie przekazywać za pośrednictwem internetu bodźce. Rozwinie się trójwymiarowa wizualizacja.
WP: Ogromne kontrowersje wywołało pańskie wyznanie o tym, że leczył pan gejów prądem. Wolałby pan wymazać ten epizod ze swojego życiorysu?
- To nie było tak, że do czegoś ich zmuszałem. Sami do mnie przychodzi, prosząc o pomoc. Byli przekonani, że są chorzy. Leczyłem ich psychoterapią i właśnie prądem, ale to nie było tak, jak na filmach, że uderzenie prądem było połączone z utratą przytomności. Kiedy homoseksualista oglądał męską pornografię i widać było, że na nią reaguje, odczuwał krótkotrwałe, przykre doznanie. Takie po prostu były wtedy metody. Medycyna bardzo się od tamtego czasu zmieniła.
WP: Stosunek do homoseksualistów również. W pańskiej opinii homoseksualiści są wciąż dyskryminowani?
- Środowisko gejów i lesbijek żyje dziś znacznie bardziej spokojnie, ich sytuacja jest o niebo lepsza niż w latach 80., kiedy byli namierzani przez milicję, traktowani niemal jak przestępcy. Niektórzy wciąż próbują gejów leczyć. Trochę pozostało takiego podejścia. Niektórzy jeszcze nie zrozumieli, że homoseksualizm to nie choroba, że człowiek się taki rodzi i nie można go na siłę "zmienić". Orientacja seksualna u mężczyzn jest dana raz na zawsze, u kobiet granica nie jest już tak ostra. W ich wypadku ma ona charakter płynny - heteroseksualna kobieta może w pewnym okresie życia nagle zainteresować się kobietami albo odwrotnie, jednocześnie może też czuć pociąg do przedstawicieli obu płci.
WP:
To biseksualiści są dziś grupą napiętnowaną?
- Przeciwnie - nikt się ich nie czepia. Zwłaszcza, że osoby biseksualne na ogół nie informują otoczenia o swojej orientacji. Ciągną dwa równoległe związki - jeden oficjalny i drugi w ukryciu. Bywa tak, że mąż czy żona nie zorientuje się przez kilkadziesiąt lat, że żyje u boku osoby o orientacji biseksualnej. Geje bardziej się rzucają w oczy, lesbijki już nie, bo kiedy mieszkają razem czy w podróży śpią w jednym pokoju hotelowym, są brane za przyjaciółki. Osoby "bi" stanowią niecałe 3 proc. populacji - to więc niemała grupa, barwna i zmienna. Jednocześnie jest ona mało znana terapeutom, bo oni w zasadzie nie potrzebują żadnej pomocy.
WP:
Jak zmieniły się problemy, z jakimi pacjenci do pana przychodzą?
- Część problemów jest identyczna: problem z orgazmem u kobiet, bolesność w trakcie kontaktów, u mężczyzn przedwczesne wytryski czy zaburzenia erekcji. To podstawowa praca seksuologa. Nastąpiło tylko przesuniecie akcentów, np. kiedyś zaburzenia erekcji u młodych mężczyzn występowały tylko z powodów lękowych. Teraz doprowadza do nich siedzący tryb życia - młodzi nawet na uczelnię przyjeżdżają samochodami, w pracy siedzą przy komputerze, potem w domu przed telewizorem. W związku ze starzejącą się populacją, mam coraz więcej pacjentów w starszym wieku, którzy chcą być aktywni seksualnie. Nie mają już oporów, jak bywało dawniej, żeby przyjść do mnie i poprosić o pomoc.
WP: O polskich księżach oskarżonych o pedofilię na Dominikanie mówił cały świat. Czy pedofilia w naszym Kościele to poważny problem?
- To nie jest problem ilościowy, bo pedofilia w Kościele nie ma charakteru epidemii, duchownych, którzy mają takie skłonności jest niewielu. Kościół skompromitował się, bo źle zabrał się za rozwiązywanie tych spraw, próbował je ukrywać, zamiatać pod dywan. Jest szansa, że wraz z powołaniem przez papieża Franciszka komisji ds. walki z pedofilią w Kościele, te błędy zostaną naprawione.
WP: Pornografię, ale też promocję fałszywej, egoistycznej miłości miedzy ludźmi, a także rozwody jako przyczynę molestowania dzieci przez duchownych wymienił abp. Józef Michalik. Tymi słowami rozpętał burzę.
- W ten sposób próbował przerzucić odpowiedzialność na ofiary oraz ich rodziców. To skandaliczne słowa. Jak słyszę, że abp. Michalik znów coś powiedział, wyłączam się.
WP:
Dlaczego księża dopuszczają się takich czynów wobec dzieci?
- Większość ofiar księży to nastoletni chłopcy w okresie dojrzewania płciowego, a nie dzieci. To oni stanowią grupę zwiększonego ryzyka w Kościele. Powszechnie uważa się za pedofilię seks z osobą do 15. roku życia. Pedofil odczuwa pociąg do ciała dziecka, jeśli mamy do czynienia ze skłonnością do młodych mężczyzn to zjawisko określane jako efebofilia. Z kolei pociąg do młodych kobiet to nimfofilia. Jeśli 13-latka ma ciało dorosłej kobiety nie mamy do czynienia z pedofilią. Przy czym oba to czyny zabronione, które są zagrożone taką samą karą.
WP:
To skutek celibatu?
- To mit. Przyczyną jest niedojrzałość psychiczna i uczuciowa. Pedofilia nie jest rodzajem rekompensaty dla osób, które decydują się na wstrzemięźliwość seksualną. Wielu księży omija celibat i nie ma tego rodzaju problemów. Prof. Józef Baniak jest autorem badań, z których wynika, że prawie 60 proc. polskich księży utrzymuje kontakty seksualne z kobietami, 10-15 proc. ma dzieci z partnerkami.
WP:
Czy to prawda, że pedofilia księży ma wiele wspólnego z kazirodztwem?
- Jeśli relacja jest bliska, duchowny jest zaprzyjaźniony z dzieckiem, często się z nim spotyka, może być traktowany jako substytut ojca. Wtedy można dostrzec związki z kazirodztwem, ale z tym przypadkiem nie mamy do czynienia, kiedy ksiądz molestuje ministranta.
WP: Czy może być tak, że pedofile specjalnie wybierają ten zawód? Spotkałam się z taką zaskakującą tezą.
- Po pierwsze, chłopcy, którzy idą do seminarium mają po 18 lat, ich seksualność może się jeszcze wtedy kształtować. Po drugie, łatwiej pedofilowi realizować swoje zainteresowania poza stanem duchownym, bo jako ksiądz stale znajduje się na widoku. Zawsze może skorzystać z internetu, gdzie na ogromną skalę rozwija się prostytucja pedofilna. Tam może sobie "zamówić" 13-latka. Nie musi w tym celu specjalnie wybierać zawodu. Gdyby przyjąć tę logikę pedofile powinni garnąć się do szkół i przedszkoli, ale wśród nauczycieli też nie ma ich więcej niż w innych grupach zawodowych.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska