Prof. Norbert Maliszewski: to nie jest dowód na sfałszowane wybory
Czy istnieje "dziwna zależność" między okręgami, w których było najwięcej głosów nieważnych a tymi, w których wygrała PO i PSL? Zdaniem prof. Norberta Maliszewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego taki związek ma charakter iluzoryczny. - Nie ulegajmy partyjnej propagandzie, zarówno Jarosława Kaczyńskiego, że wybory sfałszowano, jak i politykom m.in. PO, których narracja brzmi: "Polacy, nic się nie stało" - apeluje. Jego zdaniem rozkład głosów nieważnych nie jest dowodem na fałsz, ale można go racjonalnie wytłumaczyć, m.in. "efektem książeczki". Dlatego nie powinien to być powód do unieważniania wyborów, ale koniecznych zmian na przyszłość.
28.11.2014 | aktual.: 28.11.2014 16:32
Jak tłumaczy prof. Maliszewski, bez precyzyjnej analizy rezultatów, odsetka głosów pustych i wielu przekreśleń w tzw. książeczce nie można wyciągnąć ostatecznych wniosków. Natomiast można postawić hipotezy, dotyczące głosów nieważnych. Patrząc na mapkę, nasuwa się wniosek, że istnieje "dziwna zależność" między okręgami, w których było najwięcej głosów nieważnych a tymi, w których wygrała PO. Jest ona jednak, jak przekonuje ekspert, iluzją. - Nie ma dowodów fałszerstw, zaś taki układ wyników ma dość proste wyjaśnienia, które trudno dostrzec, gdy patrzy się przez partyjne okulary - podkreśla.
Skąd więc taki układ głosów nieważnych? Po pierwsze, wyborcy PSL prawdopodobnie popełniali mniej błędów, gdyż kandydaci tej partii znajdowali się na pierwszej stronie tzw. książeczki. - Na listach tej partii znajdowali się lokalni działacze, samorządowcy, znani wyborcom, np. Adam Jarubas (Świętokrzyskie), Adam Struzik (Mazowieckie). Na ścianie wschodniej, gdzie lepsze rezultaty miało PSL, jest mniej błędów - wskazuje ekspert ds. marketingu politycznego. Dr Sergiusz Trzeciak z Collegium Civitas widzi to trochę inaczej: pozycja PSL mogła sprawiać, że komisje, widząc krzyżyk na pierwszej stronie, miały tendencję do klasyfikowania go z góry jako głosu oddanego na PSL, nie przeglądając broszury dokładnie i nie weryfikując, czy gdzie indziej nie ma skreśleń. Jeżeli zaś na pierwszej stronie go nie było, komisja była bardziej skłonna, żeby przeglądać "książeczkę", co mogło powodować, że głos został uznany za nieważny.
Po drugie, największą liczbę głosów nieważnych odnotowano m.in. w takich regionach, jak: Wielkopolska, Zachodniopomorskie, Lubuskie. To województwa największych strat PO w porównaniu z 2010 r. (odpowiednio 6, 9 i 8 punktów procentowych). - Zależność jest zatem pozorna. Tam wygrała PO, ale partia rządząca traciła tam poparcie. Powodem jest demobilizacja PO, ale też część strat może wynikać z głosów nieważnych. Tylko nie wiadomo, czy wyborcy PO wrzucali puste "książeczki", czy źle rozumieli instrukcje - tłumaczy.
Po trzecie, takie same błędy popełniali także wyborcy innych partii - zwłaszcza z mniejszych miejscowości (co też widać na mapce). - Pierwszy i trzeci czynnik razem wzięte - to może być powód niedoszacowania w badaniach PSL i przeszacowania PiS - uważa ekspert ds. marketingu politycznego. Najwięcej błędów popełniali wyborcy na wsiach, a to elektorat PiS i PSL. - Tylko, że wyborcy PSL znajdowali swoich kandydatów na pierwszej stronie (mniejsza liczba błędów), zaś inni mieli z tym problem (co najbardziej wpłynęło na wyniki PiS) - dodaje. Zdaniem dr. Trzeciaka nie ma prostej zależności między odsetkiem nieważnych głosów a wykształceniem wyborców, wskazuje, że dużo głosów nieważnych było np. w Wielkopolsce.
Zdaniem rozmówcy WP.PL, "dziwna zależność" nie jest dowodem na sfałszowanie wyborów, ale ludzką tendencję do potwierdzania narzucających się tez, zgodnych z partyjnym, emocjonalnym myśleniem. - Szczegółowe zagłębienie się w te dane pokazuje, że te zależności mają rozumowe wyjaśnienia. Mapa nie jest dowodem na fałszowanie. Sugeruje zaś, że karty do głosowania mogły powodować błąd systemowy. To powinno być przeanalizowane w szczegółowych badaniach (odsetek głosów pustych i źle zakreślonych) i zmienione w przyszłości - konkluduje prof. Maliszewski.