ŚwiatProf. Jerzy Sułek: prawa Polaków w Niemczech padły ofiarą wielkiej polityki

Prof. Jerzy Sułek: prawa Polaków w Niemczech padły ofiarą wielkiej polityki

W Polsce Niemcy cieszą się pełnią przywilejów mniejszościowych, tymczasem sytuacja grupy polskiej w Niemczech uległa poprawie w niewystarczającym stopniu. To całkowita asymetria - mówi w wywiadzie dla Deutsche Welle prof. Jerzy Sułek, który 25 lat temu negocjował polsko-niemiecki traktat o dobrym sąsiedztwie.

Prof. Jerzy Sułek: prawa Polaków w Niemczech padły ofiarą wielkiej polityki
Źródło zdjęć: © picture-alliance/dpa/P. Pleul

17.06.2016 | aktual.: 18.06.2016 08:24

Jak wyznał były polski dyplomata, Niemcy postawili nam wtedy ultimatum: albo odpuścimy walkę o nadanie Polakom statusu mniejszości, albo traktatu nie będzie wcale. - Przyjęliśmy, że działamy w imię wyższych interesów i zgodziliśmy się na kompromis. Zrezygnowaliśmy z dalszego podnoszenia kwestii statusu mniejszości w imię nadrzędnego interesu: ułatwienia rozmów o wejściu Polski do NATO i do struktur europejskich - przyznaje prof. Sułek.

Deutsche Welle: 1989 był rokiem przełomu dla Polaków i Niemców. Czy Niemcom, podobnie jak Polakom, również tak bardzo zależało na uregulowaniu relacji z Polską?

Prof. Jerzy Sułek*: - W obydwu krajach - po utworzeniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, a nawet wcześniej - istniała świadomość, że w nowej rzeczywistości trzeba na nowo uregulować wzajemne relacje. Gdy Helmut Kohl był w Polsce w listopadzie 1989 roku, berlińczycy zaczęli burzyć mur. Kohl przerwał wizytę, pojechał do Berlina, ale wrócił, by dokończyć przerwaną wizytę i wówczas wraz z premierem Mazowieckim podpisali wspólne oświadczenie. Można by je nazwać brudnopisem późniejszego traktatu dobrosąsiedzkiego, swoistym rozkładem jazdy. Wytyczyło ono kierunek rozwoju współpracy polsko-niemieckiej, wprowadziło do niej wiele nowatorskich rozwiązań opartych na europejskich standardach, zapowiadało zawarcie umów i powołanie wielu nowych instytucji polsko-niemieckich.

Ale w kwestii granic Kohl, uważający się za przyjaciela Polski, rozczarował wiele osób, zwłaszcza ludzi Solidarności, bo nie wyszedł w swoich deklaracjach poza traktat graniczny z grudnia 1970 roku.

Reprezentował pan potem Polskę przy rozmowach wielkich mocarstw i dwóch państw niemieckich "2 plus 4". Czy tam sprawy polskie miały szansę się przebić?

- Minister Krzysztof Skubiszewski robił wszystko, by polskie sprawy zaistniały na arenie międzynarodowej, walczył o włączenie Polski do obrad "2+4" w sprawie zjednoczenia Niemiec. Kohl był niechętny, lawirował, bo obawiał się, że dyskutowanie polskiej kwestii w tym gronie przeciągnie rozmowy, a tym samym odwlecze zjednoczenie Niemiec. A przecież on za wszelką cenę chciał nosić miano "kanclerza zjednoczenia".

Wreszcie Skubiszewski, przy wstawiennictwie Wielkiej Brytanii, załatwił zgodę szefa amerykańskiej dyplomacji Jamesa Bakera. Dzięki temu mogliśmy uczestniczyć w tych rozmowach, które były poświęcone Polsce. Zależało nam na podpisaniu jednego traktatu, który uznawałby granice, a jednocześnie regulował nasze relacje. Niemcy nie byli na to gotowi. Więc żeby popchnąć sprawę do przodu, zaproponowałem rozdzielenie rozmów na te o granicach i te o traktacie dobrosąsiedzkim, żeby nie negocjować wszystkiego jednocześnie. Decyzja zapadła w lipcu 1990 roku w Paryżu, pod wpływem wielkich mocarstw, i to był przełom. Jeszcze łatwiej poszło po zjednoczeniu Niemiec w październiku.

I już w listopadzie tego samego roku zjednoczone Niemcy uznały w traktacie naszą zachodnią granicę, a pół roku później, w czerwcu 1991 roku, kanclerz Helmut Kohl i premier Jan Krzysztof Bielecki podpisali traktat o dobrym sąsiedztwie. Co się udało, a czego nie udało się załatwić wówczas polskiej stronie?

- Udało się ukierunkować stosunki polsko-niemieckie na pojednanie, porozumienie i współpracę, a ponadto uzyskaliśmy wsparcie Niemiec w staraniach o przyjęcie do wspólnot europejskich. Lista naszych spraw była bardzo długa, ale żeby nadać tempo negocjacjom, wyprowadziliśmy szereg punktów poza oficjalny stół rozmów. Zdaliśmy też sobie sprawę, że paru spraw nie da się załatwić. Sukcesem negocjacji była decyzja Niemiec o przeznaczeniu 500 mln marek dla ofiar nazizmu. Ale na przykład restytucja dóbr kultury trafić musiała do dyplomatycznej lodówki, w której nadal spoczywa - już 25 lat. Chodzi o zwrot zagrabionych dóbr kultury i restytucję zniszczonych, a mowa jest o kilkudziesięciu tysiącach dzieł sztuki, które trafiły z Polski do Niemiec. W Krakowie natomiast, w zbiorach Uniwersytetu Jagiellońskiego, nadal znajduje się Biblioteka Pruska, tzw. Berlinka.

Po dziś dzień kontrowersje budzą regulacje dotyczące praw Polaków w Niemczech i Niemców w Polsce. O ile Polacy mają zastrzeżenia, to Niemcom udało się chyba przeforsować wszystkie swoje postulaty w tej sprawie?

- W sprawach Niemców mieszkających w Polsce i Polaków w Niemczech rzeczywiście mocno wyszliśmy na przeciw stronie niemieckiej. Artykuły 20-22 traktatu zagwarantowały mniejszości niemieckiej w Polsce wszelkie prawa. Mimo to Niemcy i tak mieli niedosyt. Zabrakło im prawa do swobodnego osiedlania się niemieckich obywateli w Polsce i zgody na umieszczenie dwujęzycznych tablic topograficznych na terenach zamieszkałych przez mniejszość niemiecką.

Ale nie udało się przywrócić przedwojennego statusu mniejszości narodowej, który przysługiwał wówczas Polakom mieszkającym w Niemczech.

- Właśnie. A mniejszość polska została tego pozbawiona na mocy rozporządzenia Hermanna Goeringa z 1940 roku. Kohl jednak podkreślał, że będziemy budować standardy mniejszościowe na zasadzie wzajemności i symetrii. W rezultacie traktat przyznaje jednak obu grupom - Polakom w Niemczech i Niemcom w Polsce - prawa do pielęgnacji języka i kultury, zaś do określenia narodowej przynależności wystarczy indywidualna deklaracja.

Chcieliśmy wprowadzić do traktatu nazewnictwo, które oddawałoby stan rzeczy: "grupy i członkowie mniejszości" - chcieliśmy zaznaczyć zróżnicowanie społeczności Niemców w Polsce i Polaków w Niemczech, bo według niemieckiej definicji mniejszości, jest nią jedynie grupa etniczna zakorzeniona w Niemczech od pokoleń. A sformułowanie "grupy i członkowie mniejszości" odnosiłoby się także do nowej emigracji, np. tej solidarnościowej.

Dlaczego polska strona w końcu zgodziła się na ustępstwa?

- Niemcy postawili ultimatum: albo odpuścimy walkę o nadanie Polakom statusu mniejszości, przyjmując barokową formułę artykułu 20 traktatu, albo do traktatu nie dojdzie. Przyjęliśmy, że działamy w imię wyższych interesów i zgodziliśmy się na kompromis. Zrezygnowaliśmy z dalszego podnoszenia kwestii statusu mniejszości w imię nadrzędnego interesu: ułatwienia rozmów o wejściu Polski do NATO i do struktur europejskich.

Teoretycznie rzeczywiście tak to wygląda. Ale jak to się ma do realiów?

- Panuje całkowita asymetria. W Polsce Niemcy cieszą się pełnią przywilejów mniejszościowych, są reprezentowani w samorządach i parlamencie, dostają wsparcie finansowe na działalność kulturalną, w tym na naukę niemieckiego jako języka ojczystego. Ale sytuacja grupy polskiej w Niemczech uległa poprawie w niewystarczającym stopniu. Chodzi więc o przywrócenie statusu mniejszości, o większe finansowanie organizacji polonijnych przez władze centralne i landowe, w tym zwłaszcza na naukę polskiego jako języka ojczystego, o wsparcie dla umacniania polskiej tożsamości. Dziś, po 25 latach, należałoby zawrzeć dodatkowe porozumienie, na podstawie którego Niemcy zobowiązałyby się do zniesienia tych deficytów. Między innymi dlatego rząd Jarosława Kaczyńskiego 10 lat temu chciał renegocjacji traktatu i powracał do kwestii reparacji wojennych z Niemiec.

I słusznie?

- Do renegocjacji prawdopodobnie nie dojdzie, bo dziś obowiązuje coś, co określiłbym mianem "dyplomacji megafonowej", zorientowanej na efekciarstwo, a nie na rezultaty. Ale jest dziś takie modne słowo "audyt". Można więc przeprowadzić coś w rodzaju audytu traktatu. Jest tam nawet art. 38 o możliwości wypowiedzenia traktatu. Na razie - dzięki Bogu - nie ma o tym mowy, bo jest on powszechnie chwalony. Prezydent Andrzej Duda słusznie uważa go za fundament polityki porozumienia i pojednania.

Czyli jednak, pomimo mankamentów, traktat odegrał swoją pozytywną rolę?

- Tu dochodzimy do sedna: losy traktatu stoją w ścisłej korelacji z aktualnym stanem stosunków między Polską a Niemcami. A te są rozpięte pomiędzy dwoma biegunami: kooperacją i konfrontacją. Dziś w wielu punktach nasze interesy stają się niestety coraz bardziej rozbieżne. Wystarczy tu wymienić budowę gazociągu Nord Stream 2, sprawę Centrum Wypędzeń, pakiet ekologiczny UE, zasiłki socjalne dla polskich migrantów mieszkających w Niemczech czy stawki godzinowe dla Polaków pracujących po drugiej stronie Odry.

Zatem jak Pan widzi przyszłość relacji Polska-Niemcy, a tym samym przyszłość traktatu?

- Obawiam się, że nasze relacje mogą zmierzać w kierunku konfrontacji, a nie kooperacji. Oficjalnie traktat z pewnością nie będzie renegocjowany, ale jako jego "akuszerka" boję się, by nie stał się martwą literą.

Rozmawiała Monika Sieradzka, Deutsche Welle

*Prof. dr hab. Jerzy Sułek – stypendysta Fundacji im. Alexandra von Humboldta, wykładowca na uniwersytetach w Bonn i Kolonii, prezes Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Za rządów Tadeusza Mazowieckiego, aż do 2005 r. prof. Sułek współtworzył nową politykę zagraniczną Polski w relacjach z Niemcami. Przewodniczył m.in. polskiej delegacji w rozmowach wielostronnych „2+4” o zjednoczeniu Niemiec i w negocjacjach traktatu granicznego z 1990 roku oraz traktatu dobrosąsiedzkiego z 1991 roku, jak również w sprawie wycofania wojsk radzieckich z Polski i traktatu polsko-rosyjskiego. Obecnie jest wykładowcą na Uczelni Techniczno-Handlowej w Warszawie.

Źródło artykułu:Deutsche Welle
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (418)