PolskaProces ws. wypadku na Sanie; zeznawali uczestnicy spływu

Proces ws. wypadku na Sanie; zeznawali uczestnicy spływu

Przed kieleckim sądem okręgowym, gdzie toczy się proces ws. wypadku na Sanie, zeznawali uczestnicy spływu, podczas którego utonęło pięć osób. Zdaniem świadków flisacy stracili kontrolę nad łodziami, woda była głęboka, a nurt bardzo silny.

21.09.2006 | aktual.: 21.09.2006 18:40

Do wypadku doszło 30 kwietniu 2005 roku na Podkarpaciu. W spływie Sanem uczestniczyło 27 nauczycieli i pracowników Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 w Kielcach, którzy czterema łodziami płynęli z Sanoka do Międzybrodzia. W Trepczy prawdopodobnie jedna z łodzi uderzyła w kłodę, a w nią kolejna łódź. Doszło do wywrócenia się łodzi, w wyniku czego utonęły cztery nauczycielki i flisak.

Na ławie oskarżonych zasiada dyspozytor spływu oraz inspektor nadzoru nad żeglugą z Urzędu Żeglugi Śródlądowej w Krakowie.

Jako pierwszy zeznawał nauczyciel, który był pomysłodawcą wycieczki w Bieszczady i jej współorganizatorem. Z jego zeznań wynika, że organizatorzy spływu nie poinstruowali uczestników jak mają się zachować, nikt im nie powiedział, co robić w sytuacji zagrożenia.

Nikt nie zaoferował nam kapoków. Nie widziałem w żadnej łodzi sprzętu ratowniczego. Po fakcie dowiedziałem się, że jedna z koleżanek, która obawiała się wody, zapytała o koło ratunkowe. Nie wiem, jaką odpowiedź uzyskała - powiedział świadek.

Według niego flisacy nie mieli ani kapoków, ani środków łączności. W łodzi nie było nic, za pomocą czego można by zasygnalizować, że dzieje się coś złego. Woda była głęboka, a nurt silny; flisacy zaczęli tracić kontrolę nad łodzią.

Jako drugi zeznawał młody nauczyciel, który płynął w trzeciej łodzi - tej, która się wywróciła. Potwierdził zeznania wcześniejszych świadków, że nikt nie proponował uczestnikom kapoków, nie pouczał, jak mają się zachowywać.

Mężczyzna zeznał, że za zakrętem nurt przyspieszył. On również powiedział, że w pewnym momencie flisacy zaczęli tracić kontrolę nad łodzią. Bosaki, które służyły do sterowania, nie sięgały dna. Łódź płynęła z nurtem. Zbliżała się do łodzi płynącej wcześniej, która zaklinowała się w konarach drzewa.

Według świadka flisacy powiedzieli uczestnikom, aby mocno się trzymali. Doszło do zderzenia łodzi. Mężczyzna w momencie zderzenia przeskoczył do drugiej łodzi, a pozostałe osoby wpadły do wody. Tylko jedna z kobiet wpadła obok zaklinowanej łodzi i flisak ją wyciągnął z wody. Pozostałe osoby płynęły z nurtem i zniknęły mężczyźnie z oczu.

Według Prokuratury Rejonowej w Sanoku (Podkarpacie) inspektor nadzoru Urzędu Żeglugi Śródlądowej Marian K. zezwolił na eksploatację łodzi, które były niekompletnie wyposażone, nie było w nich m.in. wystarczającej liczby kamizelek i kół ratunkowych. Ponadto prowadził szkolenia dla flisaków nie mając do tego uprawnień.

Natomiast dyspozytor spływu - zdaniem prokuratury - zezwolił na wypłynięcie niekompletnie wyposażonych łodzi w trudnych do żeglowania warunkach, jakie panowały feralnego dnia, oraz zezwolił na kierowanie łodziami osobom, nie mającym do tego odpowiednich kwalifikacji.

Oskarżeni nie przyznają się do winy.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)