PolskaProces ws. akcji w Magdalence

Proces ws. akcji w Magdalence

Rozpoczął się precedensowy proces
trojga policjantów oskarżonych o nieprawidłowości podczas akcji w
podwarszawskiej Magdalence w 2003 r. Podczas próby zatrzymania
bandytów zginęło wtedy dwóch funkcjonariuszy, było 16 rannych.
Oskarżonym, który odpierają zarzuty, grozi do 8 lat więzienia.

Proces ws. akcji w Magdalence
Źródło zdjęć: © PAP

05.10.2005 | aktual.: 05.10.2005 16:20

Obraz

Na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Warszawie zasiedli: b. wiceszef stołecznej policji Jan P., b. naczelnik wydziału do walki z terrorem kryminalnym stołecznej policji Grażyna Biskupska i b. dowódca pododdziału antyterrorystów Jakub Jałoszyński. W śledztwie nie przyznali się do zarzutów. Wszyscy odpowiadają z wolnej stopy.

Obraz

W odczytanym przed sądem akcie oskarżenia prok. Andrzej Ołdakowski zarzucił im nieumyślne spowodowanie zagrożenia dla życia i zdrowia policjantów, nieumyślne spowodowanie uszczerbku na zdrowiu oraz niedopełnienie obowiązków w trakcie przygotowania i przeprowadzenia akcji.

49-letniej Biskupskiej, która obecnie pracuje jako doradca w Komendzie Głównej Policji, zarzucono m.in., że nie wykorzystała dokumentacji terenu, nie zadbała o właściwy przepływ informacji, nie przygotowała wariantów akcji, odpowiedniej łączności, punktu medycznego oraz dróg ewakuacji ewentualnych rannych.

45-letni Jałoszyński, obecnie policyjny emeryt, jest oskarżony o brak nadzoru nad przygotowaniem zespołów szturmowych, co miało polegać m.in. na niezaplanowaniu konieczności użycia broni długiej, nieprzejęciu dowodzenia na miejscu oraz nieopanowaniu chaosu po fiasku pierwszego szturmu.

51-letni Jan P., także na policyjnej emeryturze, odpowiada za to, że odstąpił od przygotowania pisemnego planu zatrzymania bandytów i wydał polecenie rozpoczęcia akcji w sytuacji braku pełnej informacji oraz że nie przejął dowodzenia na miejscu.

Jako pierwsza wyjaśnienia składała Biskupska, która nie przyznała się do stawianego jej zarzutu. Sąd utajnił jej wyjaśnienia, gdyż dotyczyły spraw objętych tajemnicą służbową. Wyjaśnienia składała cały dzień. W czwartek uczynią to pozostali dwaj oskarżeni - także za zamkniętymi drzwiami.

Obrońca Jana P. mec. Piotr Dewiński zarzucał prokuraturze liczne błędy, np. nieprzesłuchanie wielu świadków. Podkreślał, że sprawa jego klienta powinna zostać umorzona w fazie śledztwa, gdyż "nie ma dowodów". Sąd oddalił jednak jego wniosek o zwrot sprawy do uzupełnienia prokuraturze. Obrońca Jałoszyńskiego mec. Ryszard Kuciński podkreślał zdeterminowanie bandytów, co było ważniejsze dla przebiegu akcji niż ewentualne uchybienia policji. Obrońca Biskupskiej mec. Jacek Gutkowski przyznał tylko, że będzie to trudny proces.

Oskarżeni oraz prokurator nie wypowiadają się dla prasy. Mam nadzieję, że ktoś w końcu oczy otworzy, inaczej w polskiej policji wytworzy się "syndrom Magdalenki" - ludzie będą bali się wydawać rozkazy - mówiła Biskupska kilka miesięcy temu.

Jako oskarżyciele posiłkowi w procesie uczestniczą członkowie rodzin policjantów, którzy ponieśli śmierć w akcji. Podkreślają, że śmierć ich bliskich to wina bandytów, a oni chcą tylko sprawiedliwości. Aktowi oskarżenia towarzyszy też cywilny pozew rodzin poszkodowanych z żądaniem odszkodowania od oskarżonych.

Jeden z policjantów rannych w akcji powiedział sądowi, że nie chce być oskarżycielem posiłkowym. Dziennikarzom wyjaśnił, że idąc do policji, godził się z tym, że może odnieść rany.

Sąd postanowił prowadzić proces jawnie, będzie jednak utajniał te jego fragmenty, które chronione są tajemnicą. O utajnienie całości procesu, powołując się na "pewne sprawy" objęte tajemnicą, wnosiła prokuratura. Pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych byli za częściowym utajnieniem. Podobne stanowisko zajęli obrońcy oskarżonych; podzielił je sąd.

Biskupska i Jałoszyński zgodzili się, by media podawały ich pełne dane; Jan P. - nie, dlatego sąd zakazał tego reporterom.

W nocy z 5 na 6 marca 2003 r. policjanci mieli zatrzymać w podwarszawskiej Magdalence Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, zamieszanych w zabójstwo policjanta w podwarszawskich Parolach w 2002 r. Na terenie posesji, gdzie ukrywali się bandyci, były rozmieszczone miny, które wybuchły w pobliżu policjantów. Nie było jak, pod ogniem bandytów, wynieść rannych. Jeden z funkcjonariuszy zginął w wyniku wybuchu miny, inny zmarł od ran w szpitalu. W rezultacie wymiany ognia budynek częściowo spłonął; przestępcy zaczadzieli. Akcja policji wywołała krytykę; opozycja żądała dymisji ówczesnego szefa MSWiA Krzysztofa Janika.

Specjalna komisja MSWiA uznała, że podczas akcji doszło do uchybień, nie było wariantów akcji oraz właściwego zabezpieczenia medycznego. W raporcie napisano m.in., że "na etapie przygotowania akcji (...) nie wykonano wszystkich możliwych czynności i ustaleń, które mogły być istotne przy opracowywaniu strategii działania pododdziałów terrorystycznych". Nie posiadano żadnych informacji operacyjnych nt. rozmieszczenia min. Realizację akcji oceniono pozytywnie, a nieprawidłowości, które wystąpiły, uznano za skutki błędów popełnionych na etapie przygotowania (np. nie rozpoznano dokładnie terenu).

Śledztwo wszczęto od razu po akcji, a w kwietniu 2003 r. przekazano je do Prokuratury Okręgowej w Ostrołęce. Prokuratura latem 2004 r. postawiła zarzuty. Jako świadków przesłuchano ponad 100 osób - policjantów biorących udział w szturmie oraz tych, którzy wchodzili w skład komisji sporządzającej raport w sprawie, a ponadto grupę ekspertów i załogi karetek pogotowia. Śledztwo przedłużano siedem razy. Prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia w lutym tego roku.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)