Priorytet - nie kradnij!
Oficjalnie na poczcie nie ma kradzieży przesyłek, są "zaginięcia". Nie ma też fali złodziejstwa, jest "narastanie zjawisk negatywnych".
Najciekawsze "zjawisko negatywne" odnotowano w łódzkim oddziale Poczty Polskiej przy ulicy Włókniarzy 227. Czarne charaktery to - niczym w dobrym kryminale - dzieci zasłużonych pocztowców, które zeszły na złą drogę, oraz fałszywy listonosz. Z drugiej strony: domorosły porucznik Colombo i wąsaty policjant. Scenariusz rodem z polskiego kina. Czwórka bohaterów w wieku od 21 do 26 lat pod wpływem braku funduszy na rozrywkę i solarium wchodzi na drogę przestępstwa. Początkowo kradną ostrożnie. Wybierają małe paczki, które łatwo wynieść z sortowni. Szczególnie takie, na których nierozsądni nadawcy sami kuszą deklaracjami: telefon komórkowy, odtwarzacz mp3, perfumy. Z czasem tradycyjne bebeszenie paczek przestaje ich bawić.
Jestem przedsiębiorczy i podejmuję nowe wyzwania*
- Poczta zwróciła się do nas, bo nie mogli rozwikłać, jak to jest, że listonosz doręcza paczkę, która została wcześniej ukradziona. A następnie znikają i listonosz, i pieniądze za pobranie przesyłki - tłumaczy wąsaty policjant, aspirant Krzysztof Cichowski z łódzkiej komendy. Sprawa nie była łatwa, bo wśród podejrzanych znalazło się kilka tysięcy pocztowców. - Między okienkiem pocztowym a odbiorcą przesyłki jest bezkresna czarna dziura. Poczta zupełnie nie kontroluje, kto odpowiada za daną paczkę, więc ukraść ją mógł właściwie każdy. A tutaj jeszcze te kradzione paczki były dostarczane do adresatów. Zupełny obłęd - dodaje aspirant Cichowski.
Czarne charaktery czują się pewnie. Dwaj trafili do pracy z poręczenia zatrudnionych na poczcie rodziców. Ale do akcji wkracza Jan Orłowski, dyrektor wydziału ekspedycyjno-rozdzielczego w Łodzi, o którym pocztowcy mówią teraz "nasz Colombo". Dyrektor Colombo podejrzewa, że najsłabszym ogniwem są pracownicy sortowni. Zasadzka z kamerą zakładową dostarcza żelaznych argumentów. Złodziei gubi pazerność i dwa przeciery pomidorowe. - Paczki kradli, zanim ostatecznie trafiły do sortowni. Przesyłki za pobraniem dostarczał ich kolega w przebraniu listonosza, który inkasował pieniądze - dodaje prowadzący sprawę Cichowski. Kwoty wcale nie były małe, zdarzało się, że za jednym zamachem zarabiali 10 tysięcy złotych. Niektóre przesyłki okradali podwójnie. Za dostarczenie aparatu cyfrowego pobrali dwa tysiące złotych. W przesyłce zamiast aparatu były dwa przeciery, książka i ścierka kuchenna. Odciski palców zdjęte z przecierów to jeden z koronnych dowodów w sprawie.
Chcę być coraz lepszy i dlatego stale się uczę
Szajka z Łodzi działała od stycznia do października 2005 roku. Kiedy złodziei aresztowano, okazało się, że byli w przededniu zakupu forda transita, który po przemalowaniu na pocztowe barwy miał im służyć do kradzieży setek, a nie jak dotąd dziesiątek paczek. - Mam nadzieję, że łódzka sortownia jest już wolna od złodziei. W całej tej historii cieszy to, że środowisko oczyściło się samo - podkreśla Krzysztof Piorunek, kierownik działu kontroli Centrum Usług Pocztowych.
Pani Edyta z Łodzi efektów oczyszczenia środowiska nie odczuła. W grudniu, kilka tygodni po aresztowaniu złodziei z sortowni, dostała paczkę, w której oprócz drogiej filiżanki miała znaleźć równie drogą bombonierkę. - Ukradli filiżankę i zjedli kilka czekoladek. Wolałabym już w ogóle nie dostać tej paczki - mówi. Zresztą i takie sytuacje już przeżyła. - Zginęły mi perfumy Pierre Cardin, zestaw witamin, zestaw kosmetyków, płyta CD, raz książka - wspomina. - Ale to chyba wypadek przy pracy, bo książek raczej nie kradną - dodaje.
W sortowni w Katowicach 36-latek z Tych wysyłał paczki - zamiast do adresatów - na swój adres. Katowicka policja ciągle próbuje ustalić, ile osób okradł. Biorąc pod uwagę, że na poczcie pracował rok, w dniu aresztowania przekleił kwity na dwóch paczkach, a w kieszeni miał jeszcze 15 naklejek, liczba może być imponująca. W tej sprawie trzeba jeszcze wytłumaczyć, skąd złodziej miał dostęp do pocztowego datownika, bez którego zmiana naklejek nic by mu nie dała. - To rzeczywiście trudne pytanie - przyznaje kierownik kontroli. Ale zapewnia, że i tym razem poczta sama się oczyściła, bo złodzieja zadenuncjował ktoś z załogi.
- To już nie przelewki. W Małopolsce mieliśmy przypadek zatrudnienia na fałszywe świadectwo maturalne. Ta osoba chciała pracować na poczcie tylko po to, żeby kraść - mówi Radosław Kazimierski, rzecznik prasowy.
Na forum portalu internetowego www.e-konkursy.com można przeczytać całą litanię problemów z pocztą. W jednym z warszawskich urzędów klient odebrał paczkę polaną tłuszczem. Dla pocztowców był to już pretekst do jej otworzenia. Niestety, nie cała zawartość dotarła do odbiorcy.
Jeśli paczka jest opisana, można podmienić zawartość na coś tańszego. Jednak najpewniejsze są metody proste. - Wysyłałam kosmetyki zapakowane w dwie koperty. Obydwie przecięli. Część rzeczy zabrali, a koperty zakleili taśmą z napisem "Poczta Polska". Dla mnie to szczyt bezczelności - mówi Joanna z Gdańska.
O Poczcie Polskiej mówię dobrze
Kradzieże to na poczcie temat tabu. W ostatnim numerze branżowego tygodnika "Poczta Polska" ukazał się artykuł o szajce z Łodzi. - To przełom. Poprzednia dyrekcja po prostu cenzurowała takie tematy i nie było mowy o ich upublicznianiu - mówi mój informator z poczty. Nowi szefowie wiedzą, że nie da się tego schować pod dywan i muszą się zmierzyć z problemem, bo zachodnie firmy kurierskie zmiotą Pocztę Polską z rynku. Tym bardziej że od stycznia tego roku poczta ma monopol już tylko na przesyłki poniżej 50 gramów.
- Poprawa jakości usług to nasz priorytet. Od początku stycznia przy przesyłce pobraniowej istnieje możliwość sprawdzenia zawartości przy pracowniku poczty - mówi Kazimierski. Ale najwidoczniej nie wszyscy z prawie stutysięcznej armii polskich pocztowców zrozumieli, że więcej kradzieży to mniej klientów. A mniej klientów to mniej pracowników na poczcie.
Tłumaczenia niektórych pocztowców, co stało się z zagubionymi albo częściowo okradzionymi przesyłkami, to materiał dla kilku kabaretów. Mieszkaniec Rudy Śląskiej i szczęśliwy posiadacz skrytki pocztowej zaniepokojony wykradzeniem z listu kilku euro dowiedział się, że "często w postępowaniach wyjaśniających okazuje się, że to na przykład dziecko osób, które występują z roszczeniem, otworzyło kopertę i wyciągnęło pieniądze".
Z listu do pana Piotra spod Rzeszowa wyjęto 100 euro. Ponieważ przesyłanie pieniędzy w listach jest zabronione, pan Piotr postanowił zaatakować pocztę za złamanie tajemnicy korespondencji. Helena Wanat z rzeszowskiej poczty z rozbrajającą szczerością skomentowała: - Szkody są niewspółmierne do kosztów procesu.
Z kolei wrocławscy pocztowcy zastanawiali się, czy 20 euro z listu ich klienta nie wyciągnęli czasem koledzy z Niemiec. Agnieszka Kowalska, dyrektor departamentu jakości z Dyrekcji Generalnej Poczty Polskiej, pisemnie zapewniała notorycznie okradaną mieszkankę Łodzi, że "na terenie naszego kraju systematycznie prowadzone są działania skutkujące zwiększeniem bezpieczeństwa przewozu, opracowywania i doręczania poczty, w tym czynności kontrolne, wprowadzenie nowych technologii, np. zainstalowanie kamer w centrach ekspedycyjno-rozdzielczych". To fragment pisma z 28 grudnia 2004 roku. Rok później dyrektor łódzkiej sortowni wyznaje w branżowej prasie: "Tak naprawdę nie mamy sprzętu. Od lat się o niego staramy. Mamy trzydzieści kilka kamer, które nie do końca spełniają swoje funkcje".
To nie jest problem tej jednej sortowni. Policjanci, którzy przyglądali się pracy na poczcie, łapią się za głowę. - To cud, że cokolwiek dochodzi. W zdecydowanej większości na poczcie muszą pracować uczciwi ludzie, bo warunki do kradzieży są niemal idealne - mówi aspirant Cichowski.
Celem mojej pracy jest satysfakcja klienta
Ci, którzy mieli pecha i podjęli się boksowania z Pocztą Polską o zwrot pieniędzy za ukradzione przesyłki, wiedzą, że przypomina to kopanie się z koniem. - Wygrywają choćby psychologicznie. Rozumiem, że jak coś nazywa się priorytetem, to tak też jest traktowane przez pocztę. Nic bardziej złudnego - mówi Alicja Żyleń ze Szczecina. Telefon komórkowy wart 1200 złotych, który jej syn wysłał priorytetem za pobraniem do Białegostoku, nigdy tam nie dotarł. - Syn nadał paczkę zgodnie ze wskazówkami pani z okienka. Kiedy wpisywał w rubrykę pobrania 1200 złotych, był przekonany, że w razie problemów taka kwota zostanie mu zwrócona - opowiada. Po spisaniu pisma wywiadowczego i kilku tygodniach oczekiwania reklamacja została przyjęta. Poczta chciała wypłacić 72 złote odszkodowania. I to w majestacie prawa. Artykuł 58 punkt 2 prawa pocztowego mówi, że odszkodowanie przysługuje "za utratę paczki pocztowej - w wysokości żądanej przez nadawcę, nie wyższej jednak niż 10-krotność opłaty pobranej za jej nadanie". Pani Alicja
próbowała walczyć. Po lekturze ustawy, na którą powołała się poczta, doszła do wniosku, że skorzysta z zapisanej tam możliwości skierowania sprawy do sądu polubownego przy prezesie Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty. - Okazało się, że sądy te jeszcze wtedy nie działały. Pomyślałam, że to jakiś cyrk - mówi pani Alicja.
Od ponad pół roku sądy polubowne działają, ale nie trafiła tam ani jedna sprawa związana z kradzieżami na poczcie. - Sama nie polecam tej drogi załatwiania spraw. Aby doszło do mediacji, poczta musi wyrazić wolę poddania się jej. Na razie tej woli nie widać - mówi Anna Streżyńska, wiceminister do spraw łączności. Zdaniem minister Streżyńskiej najlepszą formą nacisku na pocztę jest kierowanie skarg do Urzędu Komunikacji Elektronicznej (dawny Urząd Regulacji Telekomunikacji i Poczty).
Pani Alicja ma inny pomysł. - Poczta pisze, że moja przesyłka zaginęła. Ja się upieram, że została skradziona, a skoro tak, to sprawa dla prokuratury - mówi. Jeśli jej tokiem rozumowania pójdą inni pokrzywdzeni, to pocztę czekają spore kłopoty, bo co innego mieć pracowników, którym zdarza się coś zagubić, a co innego zatrudniać osoby, którym zdarza się coś ukraść.
Juliusz Ćwieluch
*Śródtytuły pochodzą z kodeksu pracownika Poczty Polskiej