Prezydent zdradza, dlaczego nazywają go Budyń
Paweł Adamowicz rządzi Gdańskiem od 12 lat i według sondaży będzie sprawował urząd przez następne cztery. Wirtualna Polska zapytała kandydata Platformy m.in. o to, dlaczego nazywany jest Budyniem, jaki ma stosunek do grupy anarchistów, którzy są jego największymi "fanami" oraz czy wzorował się na Grzegorzu Napieralskim rekrutując swoje "Aniołki".
WP:
Joanna Stanisławska: Obędzie się bez drugiej tury?
Paweł Adamowicz: - Są duże szanse na to, by oszczędzić gdańszczanom chodzenia po raz drugi na wybory. Tak wskazują różne sondaże i również moja intuicja mi tak podpowiada.
WP:
Jaki wynik pan sobie wymarzył?
- Każdy wynik powyżej 50% będzie dobry.
WP: Jak pan sądzi skąd się bierze tak wysokie poparcie dla pana, bo przecież po 12 latach rządów jest pan różnie oceniany, ale wciąż tyle osób deklaruje w sondażach, że na pana zagłosuje. Nie ma lepszego kandydata?
- Gdańsk jest miastem trudnym do zarządzania, to miasto o ogromnych problemach i wyzwaniach. Większość z tych problemów nie da się rozwiązać nawet w ciągu paru kadencji, bo przygotowywanie inwestycji często zajmuje wiele lat, taki jest np. przypadek przebudowy ulicy Słowackiego. Są mieszkańcy, którzy ufają, że tę budowę doprowadzę do końca, ale są też tacy, którzy nawet jak słyszą, że gotowy jest projekt budowlany, grunty są wykupione, a budynki wyburzane pod poszerzenie trasy, dalej nie wierzą, że to zostanie zrobione. Liczę, że mimo wszystko przedłużą mi kredyt zaufania.
WP:
Co zatem przemawia za panem?
- Uważam, że przemawia za mną skuteczne pozyskiwanie środków unijnych, ale też np. wywalczenie dla Gdańska finałów Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej - Euro 2012. Dziś jesteśmy do tej perspektywy przyzwyczajeni, ale jeszcze kilka lat temu mało kto wierzył, że Polska, a co dopiero Gdańsk, będzie współgospodarzem. Mieszkańcy po jakimś czasie przyzwyczają się do zwycięstwa i zapominają o autorze tego sukcesu. To naturalny proces psychologiczny, że zapomina się o osiągnięciach, za to pamięta o opóźnieniach i porażkach.
WP: Gdańszczanie zarzucają panu, że jednym z nie rozwiązanych przez pana problemów miasta jest brak zagospodarowania Wyspy Spichrzów. Przez te 12 lat niewiele w tej kwestii udało się zrobić.
- Zapomina się, że dzięki moim staraniom w ostatnich latach trzy czwarte północnej części Wyspy Spichrzów zostało przebadane archeologicznie, jest więc gotowa do zabudowy. Po drugie, udało mi się, mimo ogromnych oporów ministra skarbu, doprowadzić do przejęcia przez Gdańsk ostatnich cennych gruntów na wyspie od państwowej firmy, czyli Przedsiębiorstwa Konserwacji Zabytków. Wreszcie, odbyły się dwa konkursy na pozyskanie partnera prywatnego, jeden niestety nieudany, drugi zakończył się sukcesem. W roku ubiegłym podpisałem umowę na powołanie partnerstwa publiczno-prywatnego z firmą Polnord S.A., a jeszcze w tym roku - 31 grudnia, mam nadzieję, podpiszę umowę spółki. Wyspa nie została fizycznie zabudowana, zgadzam się, ale najtrudniejsze już za nami. Plan zagospodarowania przestrzennego północnej części Wyspy Spichrzów został uchwalony miesiąc temu. Owszem, nie ma jeszcze tam dźwigów, ale udało się osiągnąć pół sukcesu.
WP: Pański główny konkurent, poseł Andrzej Jaworski z PiS zarzuca panu, że owszem wymienia pan tory tramwajowe, ale nie są to wspólne pasy dla tramwajów, autobusów, straży miejskiej i policji. A takie rozwiązania stosuje się na Zachodzie.
- Jestem prawnikiem, podczas, gdy pan Jaworski – etnografem i w przeciwieństwie do niego, nie wypowiadam się jak inżynier. Wymianę torów tramwajowych i związane z tym remonty dróg przeprowadzają fachowcy, znawcy przedmiotu. Nie będę udawał, że się na wszystkim znam, tak jak pan etnograf znał się na zarządzaniu przemysłem stoczniowym, a teraz na wymianie torów tramwajowych.
WP:
Co uważa pan za swój największy sukces w czasie 12-letniej prezydentury?
- Zacznę osiągnięć mniej spektakularnych, jak uporządkowanie całej gospodarki wodno-ściekowej - Gdańsk jest dziś jednym z nielicznych dużych miast, który ma nowoczesną oczyszczalnię ścieków; 99% gospodarstw domowych zostało podłączonych do kanalizacji sanitarnej i wodociągowej. Po raz pierwszy od stu lat mieszkańcy Świętego Wojciecha, Olszynki i Oruni Dolnej mogą się cieszyć sanitariatami. Jako wielki sukces poczytuję sobie także zbudowanie sieci nowoczesnych tras rowerowych, wymianę taboru autobusowego i tramwajowego – po Gdańsku jeżdżą najnowocześniejsze pojazdy w Polsce.
Sukcesem jest też to, że zbudowaliśmy halę widowisko-sportową i stadion na Euro 2012. Poza tym znaleźliśmy się w finale starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Dużym osiągnięciem jest także niskie bezrobocie w Gdańsku oraz wysoki przyrost liczby zarejestrowanych firm na 10 tys. mieszkańców. Za swój sukces uważam też otwarcie głębokowodnego terminalu kontenerowego w Porcie Północnym i bezpośredniego połączenia Gdańska z Szanghajem. Obecnie gdański port jest pierwszym portem pod względem przeładunku kontenerów. I tak dalej, i tak dalej. Nasze miasto zyskało przewagę konkurencyjną względem innych miast w bardzo wielu dziedzinach. WP: Według badań przeprowadzonych przez socjologów z Uniwersytetu Gdańskiego, mieszkańcy oceniają pana prezydenturę na trójkę z dużym plusem. Zarzucają panu przede wszystkim brak poważniejszych inwestycji dających nowe miejsca pracy. Co pan na to?
- W odpowiedziach ankietowanych kłania się trochę myślenie z dawnej epoki. Obecnie gospodarka nie opiera się na wielkich firmach zatrudniających po 5 tys. pracowników, jak w realnym socjalizmie, ale na małych i średnich firmach. A takich powstała u nas w ostatnich latach ogromna ilość, szczególnie silny jest w Gdańsku klaster firm IT i BPO, czyli Business Process Outsourcing, które zatrudniają kilkanaście tysięcy osób, głównie absolwentów Politechniki Gdańskiej i Uniwersytetu Gdańskiego. Oczywiście tych inwestycji nie widać, bo to są firmy, które zatrudniają 100-300 osób i rzadko o nich się pisze. Co innego, gdyby tutaj powstała fabryka traktorów to by się przebiło do świadomości, tyle, że w Gdańsku nigdy nie będzie hut, ani fabryk lodówek, bo nie o to nam chodzi. Stawiamy na wysokospecjalistyczne usługi, które dają wysokopłatne miejsca pracy. To nasz cel.
WP: Mieszkańcy wskazują jako główny, nierozwiązany przez pana kłopot, także problemy komunikacyjne.
- Korki niestety nie znikną, ale może ich być mniej, jeśli uda nam się zrealizować program inwestycji drogowych zaplanowanych do 2014 r. Do tego czasu przebudujemy ulicę Słowackiego, wybudujemy Trasę Sucharskiego, zostanie też ukończona południowa obwodnica Gdańska. Co drugi mieszkaniec miasta ma samochód, w sumie jest więc 290 tys. pojazdów, a do tego codziennie do Gdańska wjeżdża 150 tys. aut z okolicznych miast. To wyzwanie, przed którym stoimy. Żadne miasto nie upora się z takim problemem nawet w przeciągu kilkunastu lat. To proces. Mamy przygotowany program budowy dróg dla Gdańska Południa, wiem o wielkich problemach drogowych w tej części Gdańska. Przedstawimy go nowo wybranej Radzie Miasta i jeśli zyska jej aprobatę, będzie realizowany.
WP: Większość z tego, co pan proponuje w swoim programie, to kontynuacja dotychczasowej działalności. Jakie nowe elementy się pojawią, czym ta kadencja będzie się różnić od poprzednich?
- Na tym polega zarządzanie dużymi organizmami miejskimi, że nie ma „nowych otwarć”. Inwestycje przygotowuje się z dużym wyprzedzeniem i to, że pod koniec przyszłej kadencji, czyli między rokiem 2013-14 będzie się przecinać wstęgi na tych spektakularnych inwestycjach, to tylko dlatego, że zaczęliśmy je przygotować w kończącej się kadencji. Moi konkurenci potrafią tylko krytykować. Nie przedstawili żadnej alternatywy dla miasta, bo jej nie mają. Nawet jak wydaje im się, że proponują coś nowego, jak np. kandydat z SLD Krzysztof Andruszkiewicz wymyślił budowę przedszkoli, to zwracam uwagę, że my zaplanowaliśmy w tej kadencji pięć nowych przedszkoli do wybudowania w przyszłej. Jedno już się buduje.
WP: Czy uda się wreszcie wprowadzić wspólny bilet komunikacji miejskiej i SKM dla Gdańska, Gdyni, Sopotu i Wejherowa?
- Trudno przewidzieć, kiedy to nastąpi. Prawdopodobnie dopiero wówczas, kiedy samorządy w pełni przejmą udziały w spółce SKM, która teraz należy do PKP. Poszerzamy swoje wpływy w tej firmie i w przyszłości mamy nadzieję, że wspólny bilet będzie obowiązywał także na kolejkę.
WP: A czy uda się wybudować w Gdańsku aquapark? Andrzej Jaworski twierdzi, że może to zrobić w półtora roku, bo znalazł już prywatnego inwestora.
- Zorganizowaliśmy dwa konkursy ws. aquaparku, ale nie znalazł się inwestor, który chciałby wyłożyć na jego budowę 80 mln euro. Będziemy dalej szukać. Jestem przekonany, że tym razem się uda znaleźć partnera biznesowego i nasza konsekwencja, tak jak w przypadku Wyspy Spichrzów czy zabudowy Targu Siennego, się opłaci.
WP: Pańskie hasło wyborcze to „Konsekwentnie dla Gdańska”. Czy to konsekwencja jest pana najmocniejszą stroną?
- Tak, konsekwencja i determinacja. Jestem fachowcem, wiem, jak skutecznie pozyskiwać pieniądze dla Gdańska. W tej dziedzinie Gdańsk ma najlepsze wyniki na Pomorzu.
WP:
Dlaczego więc to Gdynia jest nazywana "trójmiejskim tygrysem"?
- To wyłącznie kwestia PR-u. Skutecznej promocji możemy się od Gdyni uczyć. Tyle, że tam na promocję wydaje się dwukrotnie więcej niż w dwa razy większym Gdańsku. Zawsze uważałem, że lepiej te pieniądze przeznaczyć na inwestycje. Ale być może w następnej kadencji będę musiał zmienić zdanie. WP:
Gdańszczanie przezwali pana Budyniem. Jak pan sądzi dlaczego?
- Trudno powiedzieć. Budyń bardzo lubię, od dziecka. To bardzo słodki, łagodny dla gardła i przełyku deser. Mówi się, że ten, kto ma najwięcej przezwisk, ma najwięcej wrogów, a to oznacza, że jest silny, ma coś do powiedzenia, coś znaczy. Nikt się nie interesuje ludźmi nijakimi. Ja widać wywołuję emocje, jestem wyrazisty. Mam swoje zdanie, nie chowam się po kątach. Na przykład, kiedy związkowcy wygwizdywali Bogdana Borusewicza czy Lecha Wałęsę, przeciwstawiłem się tłumowi w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Taki jestem, mam swoje zdanie, którego nie dostosowuję do trendów i mód. Może właśnie to irytuje niektórych, nie wiem.
WP: O tym, że wywołuje pan emocje świadczy szczególnie dzielność grupy anarchistów, którzy regularnie zakłócali sesje Rady Miasta. Nie dają panu odetchnąć także w czasie kampanii wyborczej, bo po nieudanej rejestracji Komitetu Wyborczego GUWNO (Gdańska Unia Wybitnie Normalnych Obywateli) zmienili nazwę i startują jako KORYTO, czyli Komitet Rywalizacji Totalnej. Jaki ma pan do nich stosunek?
- Znałem anarchistów w latach 80., którzy działali w Gdańsku pod nazwą Ruch Społeczeństwa Alternatywnego. To byli anarchiści bliscy memu sercu, bo choć różniliśmy się ideowo, to np. mieliśmy te same lektury, w szczególności Kropotkina. Grupa, która regularnie zakłóca posiedzenia Rady Miasta, znacząco różni się od tamtych anarchistów. Nie mogę się pogodzić z tym, że przedkładają formę protestu nad jego treść, która jest miałka i nijaka. Nie uciekam przed nimi, nawet wdaję się z nimi czasami w ostrą polemikę.
WP: Pańskie zwolenniczki występują na wiecach wyborczych w kusych bluzeczkach z pańskim nazwiskiem. Czy zainspirował pana Grzegorz Napieralski i jego "Aniołki"?
- To nie jest inspiracja. Mam kontrkandydata, który nosi to samo nazwisko, ale ponieważ ma na imię Dariusz na liście wyborczej znajdzie się nade mną. Musiałem się więc zastanowić, w jaki sposób się wyróżnić i jednocześnie utrwalić wśród wyborców moje imię. Sądzę, że ładny biust może pomóc w utrwaleniu imienia Paweł.
WP: Z Dariuszem Adamowiczem może mieć pan problem - gapowatych wyborców przecież nie brakuje. Myśli pan, że kontrkandydat o tym samym nazwisku odbierze panu wiele głosów?
- Kilka procent może mi odebrać. Dlatego ostatnie dni kampanii poświęciłem na to, by zwrócić wyborcom uwagę na to, że jest oryginalny Adamowicz i kopia. Mój przyjaciel aktor Igor Michalski wystąpił nawet w filmiku, który jest emitowany w telewizji oraz promowany na Facebooku. W zabawny sposób tłumaczy w nim kwestię imion.
WP: Ma pan w swoim komitecie wyborczym wiele znanych nazwisk, m.in. sportowców na przykład Mateusza Kusznierewicza. Opozycja zarzuca panu jednak, że są to osoby spoza Gdańska.
- Bardzo się cieszę z tego, że Gdańsk pozyskuje sojuszników spoza miasta. W przeszłości też w ten sposób potrafił adaptować, "usynawiać" osoby spoza miasta, uważam to za siłę, a nie słabość. Mateusz Kusznierewicz, który jest warszawiakiem, został przeze mnie zaproszony do współpracy i stał się ambasadorem spraw morskich Gdańska. Przeprowadziliśmy np. eksperymentalny w skali kraju projekt – 5 tys. uczniów pierwszych klas gimnazjów po raz pierwszy w życiu wsiadło do łódki i pływało po Zatoce Gdańskiej - w ten sposób promujemy wychowanie morskie.
WP: Dużem echem odbiła się ostatnio dymisja o. Macieja Zięby z funkcji szefa Europejskiego Centrum Solidarności. Pan był zwolennikiem tej kandydatury.
- To prawda. Sam wymyśliłem kandydaturę o. Zięby na dyrektora ETS, natomiast w trakcie wykonywania przez niego obowiązków okazało się, że po prostu sobie nie radzi. Dałem mu kilka szans, możliwości poprawy. Niestety nieudany koncert Roberta Wilsona, nie tylko skompromitował same obchody, ale też w oczach wielu Polaków i gdańszczan podważył ideę budowy ECS. A to uważam za znacznie większą stratę, niż 10 mln, które zostały wydane na kiepskie widowisko. Dlatego przyszedł czas na rozstanie. Jak jest się szefem trzeba też podejmować niepopularne decyzje, umieć żegnać się z osobami, które nie spełniły pokładanych w nich nadziei.
WP: Duże kontrowersje wzbudził swego czasu obraz gdańskiego malarza Macieja Świeszewskiego "Ostatnia wieczerza". Prof. ASP uwiecznił na nim ważne dla Gdańska osoby, m.in. marszałka Jana Kozłowskiego, pisarza Pawła Huelle, malarza Kiejstuta Bereźnickiego, czy ks. Krzysztofa Niedałtowskiego. Nie jest panu przykro, że nie znalazł się pan w tym gronie?
- Nie jestem zazdrosny czy zawistny. Nie znalazłem się na tym obrazie, ale pomogłem organizacyjnie i finansowo Maciejowi w zakończeniu nad nim prac. Jestem z tego bardzo zadowolony.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska