Prezydent Iraku przeciwny niepełnym wyborom
Prezydent Iraku Ghazi al-Jawer usilnie
przestrzega przed wyłączaniem opanowanych przez rebeliantów miast,
takich jak Faludża czy Bakuba, z planowanych na styczeń wyborów
parlamentarnych.
29.09.2004 | aktual.: 29.09.2004 11:31
Albo wszyscy Irakijczycy pójdą do wyborów, albo w ogóle nie będzie wyborów - oświadczył al-Jawer w wypowiedzi dla irackiej gazety "Al-Sabah".
Gdyby nie doszło do wyborów w tzw. sunnickim trójkącie (gdzie opór wobec sił Amerykańskich jest szczególnie zaciekły), tylko pogorszyłoby to sytuację - uważa prezydent.
Z koncepcją nieprzeprowadzania wyborów w miastach kontrolowanych w większym lub mniejszym stopniu przez powstańców i ekstremistów islamskich wystąpił tymczasowy premier Iraku Ijad Alawi. Szef rządu uważa, że irackie wybory muszą się odbyć w styczniu 2005 r.
Zdania na temat irackich wyborów są podzielone także wśród osobistości amerykańskich. Szef Centralnego Dowództwa wojsk USA gen. John Abizaid i sekretarz stanu Colin Powell przedstawili ostatnio nieco rozbieżne przewidywania odnośnie wyznaczonych na styczeń wyborów w Iraku.
Naszym celem jest, aby wybory odbyły się na przeważającej części Iraku. Sądzę, że odbędą się w większości kraju. Podobnie jak w Afganistanie, to też nie będą doskonałe wybory - mówił Abizaid w telewizji NBC, powtarzając ocenę ministra obrony Donalda Rumsfelda.
Powell uważa natomiast, że wybory muszą się odbyć w całym Iraku.
Przedwczesna jest ocena, że nie możemy mieć pełnych, wolnych wyborów w całym kraju. Myślę, że muszą się one odbyć w całym kraju. Muszą być postrzegane jako pełne, wolne i sprawiedliwe, aby miały ten rodzaj wiarygodności, jakiej chcemy - uważa szef dyplomacji USA.
Król Jordanii Abdullah II, jeden z najgorliwszych sprzymierzeńców USA na Bliskim Wschodzie, oświadczył na początku tygodnia, że nie wyobraża sobie wyborów powszechnych w ogarniętym walkami Iraku. Jego wypowiedź pojawiła się dzień po tym, gdy Colin Powell przyznał, że partyzanci iraccy atakują coraz gwałtowniej.