Prezes PiS będzie musztrował Ziobrę
- O wewnątrzpartyjnym kryzysie w PiS mówić raczej nie możemy. Mamy natomiast wewnętrzne tarcia, konflikt Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą. Wobec Ziobry nie zostaną jednak podjęte radykalne kroki, prezes zastosuje wobec niego musztrę korygującą. Będzie mu podcinał skrzydła - mówi Wirtualnej Polsce dr Piotr Forecki, politolog z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
16.06.2009 | aktual.: 16.06.2009 14:53
WP: Joanna Stanisławska:Jest w PiS kryzys czy go nie ma? To autentyczny rozłam czy tylko medialny twór?
Dr Piotr Forecki:- O wewnątrzpartyjnym kryzysie mówić raczej nie możemy. Mamy natomiast na pewno wewnętrzne tarcia. W moim przekonaniu te tarcia nie są jednak poważne, zwłaszcza, że posłów-opozycjonistów wobec tzw. zakonu Porozumienia Centrum możemy policzyć na palcach jednej ręki. Musimy pamiętać, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią o charakterze wodzowskim i definiowanie sytuacji należy do przywódcy, on też zajmuje się wykładnią ideologii. Ostatni przypadek skarcenia Zbigniewa Ziobry przez prezesa Kaczyńskiego na wspólnej konferencji prasowej najlepiej pokazuje, kto w PiS rozdaje karty. Jarosław Kaczyński wciąż twardą ręką trzyma swoją partię.
WP: Jak pan odebrał tę konferencję? Ziobro został przez prezesa spacyfikowany?
- Były minister sprawiedliwości wyszedł przed szereg i został skarcony niczym niesforny uczniak, a może nie tyle uczniak, co raczej dziecko Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Dziecko, które wypowiedziało się przed rodzicami, w dodatku w taki sposób, który wymagał korekty. I ta korekta bardzo szybko nastąpiła. Tak, to była pacyfikacja.
WP:
Komentatorzy tę konferencję nazwali hołdem lennym.
- To była deklaracja wiernopoddaństwa. Ziobro zapewnił prezesa partii o swoim pełnym zaangażowaniu i to na dwóch płaszczyznach – w działalność PiS i w ewentualną kampanię wyborczą, a także w kampanię wyborczą prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, która miała miejsce na tej konferencji. Otóż Ziobro znacząco wzmocnił przekaz Jarosława Kaczyńskiego, który mówił o spisku mediów, sprzysiężeniu prasy przeciwko jego partii. Ziobro stwierdził, że jego krytyczna wypowiedź dotycząca sposobu prowadzenia kampanii wyborczej do europarlamentu, była zmanipulowana, wyjęta z kontekstu. A tymczasem wiadomo dokładnie, o co chodziło. Krytyka padła z jego ust i wszyscy to słyszeli.
WP: Dlaczego Ziobro odważył się na taką otwartą krytykę? Poczuł się silny?
- Silny poczuł się już znacznie wcześniej. O tym świadczy cała jego mowa ciała, komunikacja niewerbalna i werbalna. To poczucie siły zostało dodatkowo wzmocnione doskonałym wynikiem wyborczym. Na tle innych kandydatów PiS ponad 330 tys. głosów, które uzyskał, to niebywałe osiągnięcie. On jest właściwie zwycięzcą tych wyborów. Na pewno poczuł wiatr w żaglach. Kolejnym wzmocnieniem był sondaż „Gazety Wyborczej”, według którego cieszy się on 39-procentowym poparciem wśród elektoratu PiS-u.
WP: Czy Ziobro stanowi zagrożenie dla Jarosława Kaczyńskiego? Jest groźny dla PiS?
- Myślę, że dla Prawa i Sprawiedliwości jest teraz groźny kto inny. To Ludwik Dorn. A to dlatego, że jest poza partią. Ci którzy w niej są, są pod całkowitą kontrolą Jarosława Kaczyńskiego. Ziobro dowiódł tego podczas wspomnianej konferencji prasowej.
WP: O tajnym spotkaniu Ludwika Dorna z Ziobrą było ostatnio głośno. O czym świadczy pojednanie tych polityków, którzy wcześniej raczej nie pałali do siebie sympatią?
- Myślę, że Ludwik Dorn, który był inicjatorem tego spotkania pomyślał, że wspólny wróg jednak jednoczy i dlatego dobrze mieć po swojej stronie kogoś takiego jak Ziobro. Zresztą Dorn zapowiadał już wcześniej, że jeśli PiS przegra kolejne wybory, to on włączy się w jakiś sposób do gry i to niniejszym czyni. Myślę, że pozycja Dorna, który swego czasu był określany „trzecim bliźniakiem” jest nadal dość silna. Dorn nigdy na swoją macierz partyjną nie podniósł ręki. Mówił o tym, o czym i teraz się mówi. Podjął dyskusję o sposobie komunikacji w partii, o sułtańskim sposobie sprawowania przywództwa. To temat w dalszym ciągu bardzo aktualny. WP: Ta dyskusja po wyborach powróciła jak bumerang. Jakie błędy popełnili w kampanii spin-doktorzy PiS-u?
- Tych błędów jest wiele, ale problemem jest przede wszystkim właśnie komunikacja, która zamiast łączyć, dzieli. Nastawienie na konflikt, używanie języka antagonizmów. Tyle, że ten konflikt jest pozorny, bo nie odbywa się na gruncie ideologii. Jarosław Kaczyński chce być twardym, autorytarnym zawiadowcą partii, a to jest możliwe, kiedy istnieje wiara w ideologię. W tej wierze widać jednak wyraźne rysy, mało kto w ideologię PiS-u dzisiaj wierzy, nikt nie mówi już o projekcie, jakim była IV RP. Na gruncie ideologicznym PiS stał się kościołem bez Boga i nawet bez ołtarza. Co prawda zakon PC pozostaje wierny Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale prezes dostaje prztyczki z różnych stron, m.in. ze strony Radia Maryja. A wsparcia o. Rydzyka nie należy bagatelizować, patrząc na wyniki wyborcze np. Przemysława Przybylskiego, który był kandydatem rozgłośni.
WP: Po wyborach PiS jest uboższe o jedną posłankę – zrezygnowała Mirosława Masłowska. Czy będą dalsze odejścia?
- Raczej będziemy mieli do czynienia ze zwieraniem szeregów. Przekaz będzie taki: partia jest monolitem, jednością, a to media i inni nieokreśleni wrogowie rozsiewają plotki o kryzysie. Ci, którzy będą podnosić głowy, będą stopniowo pacyfikowani. Być może ktoś jeszcze się poważy na to, by odejść, ale nie spodziewałbym się tego.
WP:
Będą rozliczenia winnych porażki wyborczej?
- To naturalne, że w przypadku porażki próbuje się ją racjonalizować, szukać winnych. W PiS jest grupa osób, która jako winnych wskazuje spin-doktorów i samego Jarosława Kaczyńskiego. Ból powodowany jest przede wszystkim dysproporcją pomiędzy wynikiem Platformy i PiS. Dla członków PiS ta porażka ma często charakter osobisty. Wielu wciąż broczy krwią, jako werbalne broczenie krwią można odczytywać niektóre wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Część z nich powinna być interpretowana przy użyciu narzędzi z zakresu psychoanalizy. Myślę jednak, że ani Adam Bielan, ani Michał Kamiński rozliczeni nie będą. Trzeba też dodać, że wynik tej kampanii obiektywnie porażką nie jest. PiS uzyskało całkiem przyzwoity wynik, zwiększyło swój stan posiadania.
WP: Jaka będzie przyszłość Zbigniewa Ziobry? Czy czeka go los Ludwika Dorna, Pawła Zalewskiego czy Marka Jurka, którzy za niesubordynację zostali wyrzuceni z partii?
- Wyrzucenie z partii w żadnym wypadku mu nie grozi, cieszy się zbyt dużym poparciem społecznym. Raczej to będzie rozłożona na różne akty musztra korygująca. Podcinanie skrzydeł. Radykalne kroki nie wchodzą w grę.
WP: Niektórzy komentatorzy wskazują, że Ziobro, będąc w Parlamencie Europejskim, przestanie się liczyć w Polsce. Według nich w kraju jako polityk będzie skończony.
- Wysłanie do PE można odebrać jako pewnego rodzaju zsyłkę. Wszystko jednak zależy od samego Ziobry. Myślę, że on w Polsce ciągle będzie się liczył, bo będzie tu często bywał. Ziobro jest zwierzęciem lokalnej, polskiej polityki, w PE może wręcz czuć się nieswojo. Być może więcej będziemy słyszeli o jego działalności w kraju niż w PE.
WP:
Czy sądzi pan, że wystartuje w wyborach prezydenckich w 2010 roku?
- Na razie podkreśla, że jego kandydatem jest Lech Kaczyński. Ale to nie są przecież ostatnie wybory, jeśli nie teraz, jestem przekonany, że Ziobro spróbuje później.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska