Premier: tych wyborów i tak byśmy nie wygrali
Lepiej było wysłuchać jeszcze parę razy od PO, że jestem tchórzem. Ale wyborów i tak byśmy nie wygrali. To, co maksymalnie mogliśmy osiągnąć, to mniej więcej remis z Platformą. Byłoby to dla dla nas rozwiązanie honorowe, ale władzy i tak byśmy nie utrzymali. Na to potrzebne było zdecydowane zwycięstwo nad PO. A to jak dziś już wiemy, było poza zasięgiem ze względu na słabość LiD i wielką kampanię mobilizacyjną przeciw nam - mówi odchodzący premier w rozmowie z Agnieszką Sopińską i Bernadetą Waszkielewicz w "Rzeczpospolitej".
25.10.2007 | aktual.: 26.10.2007 06:40
Nikogo nie wyrzucamy z PiS, ale nie mamy też zamiaru całować kogoś w rękę tylko po to, by z nami został. Niewykluczone, że jakiś poseł dostanie propozycję od PO i jego honor okaże się słabszy niż honorarium – mówi premier Jarosław Kaczyński.
Kto może odejść?
- Nie wiem, ale Maciej Płażyński wcześniej uczciwie nam powiedział, że nie wstąpi do naszego klubu. Wszyscy inni zobowiązali się na piśmie, że jeśli przestanie im się podobać u nas, to rezygnują z mandatu. To moralne zobowiązanie
W tej kampanii Pana partia okazała się sprawna?
— Zdobyliśmy o 2 mln głosów więcej niż dwa lata temu, czyli zwiększyliśmy poparcie o dwie trzecie.
Ale wielu polityków PiS jest niezadowolonych. Może trzeba było inaczej poprowadzić kampanię? Dobrać do niej tych samych ludzi, którzy doprowadzili do sukcesu PiS w 2005 r., a nie tylko dwóch z nich?
— Jacek Kurski zawsze uważał, że to on powinien prowadzić kampanię. Bez wątpienia ma talent ale obawiam się, że po jego kampanii mielibyśmy smętne miny.
Nie tylko Kurski narzeka.
— Zaczynaliśmy z poparciem około 20-procentowym, skończyliśmy na 32% i to przy tak wysokiej frekwencji, jakiej sobie nie wyobrażaliśmy. Jeszcze w czwartek w nocy, kładąc się spać, myślałem, że jeśli zdobędziemy 5 mln głosów, to wygramy. Zdobyliśmy więcej, a przegraliśmy. Nikt tego nie przewidział. Powodów było wiele. Po pierwsze moja wpadka w debacie z Tuskiem. Poszedłem na nią wymęczony, trochę chory i jednocześnie nieprzygotowany. I skończyło się źle. Druga sprawa, to że Aleksander Kwaśniewski swym zachowaniem odebrał LiD 3-4 procent poparcia i dorzucił je PO. Sądzę też, że zaszkodziła nam sprawa Beaty Sawickiej. Trzeba było dać sobie z tym spokój. Ale Mariusz Kamiński sądził, że jeśli ujawni kulisy akcji CBA już po wyborach, to nikt tego nie usłyszy. Był szczerze rozgniewany, bo oskarżano go o łajdacką robotę. A było, tak jak każdy mógł zobaczyć. To, że ta pani później odegrała swoją rolę ze łzami w oczach… Cóż, jest sporo pań, którym można zrobić krzywdę. Nie wydaje mi się jednak by pani Sawicka do nich
należała. To bardzo mocna osoba.
Nie dostrzega pan błędów w taktyce przygotowanej przez Adama Bielana i Michała Kamińskiego?
— Błędem była zgoda na debatę. Lepiej było wysłuchać jeszcze parę razy od PO, że jestem tchórzem. Ale wyborów i tak byśmy nie wygrali. To, co maksymalnie mogliśmy osiągnąć, to mniej więcej remis z Platformą. Byłoby to dla dla nas rozwiązanie honorowe, ale władzy i tak byśmy nie utrzymali. Na to potrzebne było zdecydowane zwycięstwo nad PO. A to jak dziś już wiemy, było poza zasięgiem ze względu na słabość LiD i wielką kampanię mobilizacyjną przeciw nam. Najbardziej spektakularnym elementem tej kampanii była akcja telewizyjna „Idź na wybory — zmień Polskę”, która trwała w TVP nawet podczas ciszy wyborczej.
— A jakie poważne siły polityczne poza tymi trzema istnieją w Polsce?