Premier Tusk rezygnuje z rządowego samolotu
Lecąc z wizytą do Brukseli, premier Donald Tusk zostawi rządowy samolot i stawi się na Okęciu o 7 rano na zwykły rejsowy lot - informuje "Dziennik".
30.11.2007 | aktual.: 30.11.2007 06:31
Kolejna awaria rządowego samolotu? Nic podobnego. Wybór samego szefa rządu. I - według jego współpracowników - nie ostatni. Tusk chce pokazać, że tanie państwo będzie i że jego władza przywilejów nie lubi - pisze gazeta.
Premier wszędzie, gdzie będzie to możliwe, chce korzystać z rejsowych lotów - mówi rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka. Dlaczego? Nasz park lotniczy jest zdekompletowany. Ale przede wszystkim chodzi o zdrowy rozsądek, żeby było najtaniej - tłumaczy minister Paweł Graś.
Czy rzeczywiście można coś zaoszczędzić? To prawda, że całkowity koszt lotu rządowym TU-154 M mały nie jest: 36 tys. 415 zł za godzinę lotu. Bilet na rejsowy samolot to wydatek znacznie mniejszy. Ale z premierem zwykle leci delegacja, biletów potrzeba więc kilka, kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt - zauważa "Dziennik".
Były premier Leszek Miller twierdzi, że na lotach zaoszczędzić się nie da, a rezygnacja z rządowego samolotu to tylko problemy. Na początku swojej kadencji Miller wyczarterował wraz z delegacją samolot do Londynu. Potem okazało się, że trzeba było zapłacić więcej, niż wyniósłby koszt lotu samolotu rządowego i prób zaprzestaliśmy - opowiada Miller.
Rzecznik sił powietrznych podpułkownik Wiesław Grzegorzewski zwraca uwagę, że za nieużywany rządowy samolot i tak trzeba płacić. Samoloty 36. Pułku i tak muszą wylatać zaplanowaną rocznie liczbę godzin - zrobić tzw. naloty - bez względu na to, czy VIP-y latają nimi, czy nie - mówi. A względy bezpieczeństwa? Minister Graś uważa, że BOR nie będzie musiał dodatkowo sprawdzać samolotu, na pokładzie którego znajdzie się premier. Szczególnie po 11 września procedury lotniskowe w kwestiach bezpieczeństwa są bardzo rygorystyczne.
Były szef BOR Mirosław Gawor mówi, że latanie rejsowym samolotem może sprawiać trudności i stwarzać niezręczne sytuacje. Czasami premier musi nagle wracać do kraju. Co wtedy? Czarterować dodatkowy lot? - zastanawia się Gawor. Sytuacja niezręczna to wizyta oficjalna, czerwony dywan i delegacja witająca na lotnisku. Przecież nie podkołuje się do nich rejsowym lotem, pasażerowie nie będą czekać, aż skończy się przywitanie - kręci głową Gawor.
Ale nie zawsze loty VIP-ów ze zwykłymi ludźmi muszą stwarzać problemy. Przekonała się o tym dziennikarka "Dziennika", która znalazła się w samolocie z Brukseli do Warszawy z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem. Siedział w czwartym rzędzie, bez ochrony, z dwoma współpracownikami. Pasażerowie chętnie się z nim witali. Jedyny przywilej - wyszedł 2 minuty przed wszystkimi, wsiadając do rządowego samochodu.
Ale premier to co innego - zdaje się sugerować Miller. Przez jego kolegów z Europy będzie to przyjmowane jako dziwactwo. Premier będący na ważnej konferencji nie może być uzależniony od rozkładu lotów, bo to jest śmieszne - twierdzi były premier.
Rząd Tuska nie jest pionierem w demonstrowaniu oszczędności przez korzystanie z rejsowych lotów. Z rządowych samolotów, również Tu-154, zrezygnował też premier Słowacji Robert Fico. Jego biuro prasowe po każdej zagranicznej podróży przesyłało dziennikarzom szczegółowe wyliczenie, ile dzięki temu zaoszczędzono. Po wizycie w Chinach, dla których elit luksus bardzo się liczy, prasa słowacka narzekała, że szef ich rządu przedstawił Słowaków jako biedaków.
Przed wyborami rezygnację z rządowych samolotów obiecali socjaliści na Węgrzech. W postanowieniu nie wytrzymali długo. Zaczęły się problemy, bo na przykład przylatywali na konferencję międzynarodową, która zamiast o 16 kończyła się o 19, a o 17 odlatywał samolot rejsowy, i dali sobie spokój. Sądzę, że z panem Tuskiem też tak wyjdzie - kwituje Miller w rozmowie z "Dziennikiem". To gra pod publiczkę - komentuje Jan Dziedziczak, były rzecznik premiera Jarosława Kaczyńskiego. (PAP)