Premier na wakacjach bez ochrony BOR
Na narty do Val di Fiemme we Włoszech premier Donald Tusk pojechał z żoną, córką, synem i dziewczyną syna. Na własne życzenie - bez obstawy Biura Ochrony Rządu - pisze "Gazeta Wyborcza".
Rodzina Tusków podróżuje osobowym prywatnym samochodem. Jak się dowiedział dziennik, szefa rządu na stoku oblegają rodacy, bo nie jeździ w kasku, więc łatwo go rozpoznać. I nie ma w pobliżu BOR-owców, którzy zwykle bronią do niego dostępu. Wycieczki Polaków ustawiają się, by zrobić sobie z Tuskiem zdjęcie, co budzi zdziwienie Włochów.
Według źródeł "Gazety Wyborczej" w BOR (które oficjalnie tego nie komentuje) pierwszy raz od 1990 r. szef rządu na czas urlopu rezygnuje z przysługującej mu ochrony.
Wyjeżdżając poprosił, żebyśmy odstąpili na ten czas - potwierdza rozmówca gazety z BOR. Ale dodaje: Chociaż rozumiemy, że premier chce zerwać z bizantyjskim stylem władzy, to uważam, że podjął zbyt duże ryzyko.
Podobnego zdania jest były wieloletni szef BOR gen. Mirosław Gawor: Rzeczywiście nie pamiętam takiej sytuacji. Premier zawsze miał ochronę, przynajmniej minimalną. Przydzielenie ochrony to nie jest wyrok i oczywiście każdy ma prawo z niej rezygnować, ale w przypadku szefa rządu to nie jest najrozsądniejsze. Mógłbym wyliczyć całą listę powodów, dla których ta ochrona powinna być. Współczuję szefowi BOR, na którym ciąży obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa premierowi, a panu Tuskowi życzę szczęścia - mówi Gawor.
Tusk próbuje stworzyć odmienny od poprzedniej ekipy wizerunek rządu. Za rządów PiS BOR jeździł na wakacje nawet z wicepremierami, a premier Jarosław Kaczyński miewał po trzy auta ochrony.
Niechęć Donalda Tuska do korzystania z ochrony wywołuje spory w BOR, które nie chce zgodzić się na ograniczenie działań ochronnych wobec premiera i jego rodziny. (PAP)