Precz z modą na przyzwalanie

O uczniach terroryzujących kolegów i o przyszłości gimnazjów ze Stanisławem Sławińskim rozmawia Przemysław Kucharczyk

Precz z modą na przyzwalanie
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Przemysław Kucharczak

02.09.2005 | aktual.: 02.09.2005 15:45

Przemysław Kucharczak: – Nauczyciele skarżą się na bezradność wobec agresywnych uczniów, którzy terroryzują w szkole spokojną młodzież. Mówią, że to narasta. Co się dzieje?

Stanisław Sławiński: – Uczniów jest coraz mniej, dlatego szkoły muszą o nich zabiegać. W Warszawie w szkołach co roku jest o kilka tysięcy dzieci mniej... Szkoły niechętnie pozbywają się nawet bardzo trudnych uczniów, stąd niektórzy młodzi ludzie zorientowali się, że mogą narzucać w szkole swoje warunki. Jednak dotyczy to stosunkowo niedużej grupy młodzieży.

Może i niewielkiej, ale ich przykład zaraża innych. W szkołach na wielkich osiedlach zdarzają się uczniowie, którzy bezkarnie kpią na lekcjach z nauczycieli, a na przerwach wymuszają kieszonkowe od kolegów i spłukują im głowy w ustępach. I kto im coś zrobi?

– „Zaraża” to za mocno powiedziane. Ten przykład oddziałuje i niektórych pociąga. Jednak dla większości uczniów obecność kogoś takiego w klasie to nie wzór, ale po prostu udręka!

Jest na to rada?

– Nic nie może zastąpić dialogu nauczyciela z uczniem. Nauczyciel przede wszystkim ma mieć kontakt osobowy z uczniami, a nie być funkcjonariuszem systemu, który egzekwuje surowe przepisy. Zasada dialogu nauczyciela z uczniem to podstawa! Oczywiście trzeba jakiejś reakcji dyscyplinującej, jeżeli uczeń w czasie fizyki zamiast liczyć zadania głośno śpiewa albo kiedy wkłada nauczycielowi kosz na głowę lub zagraża innym uczniom. Dzisiaj państwo odbiera nauczycielom nawet dotychczasowe prawa. Rzecznicy praw ucznia, którzy kiedyś byli potrzebni, teraz rozpętali swoją walkę aż do absurdu. Zdarzają się wizytatorzy, którzy zabraniają nauczycielom nawet zwrócenia uwagi rozbrykanemu uczniowi na forum klasy, bo według nich to „kara publiczna naruszająca godność ucznia”.

– Brutalna, „pruska” dyscyplina szkolna to przechył. Jednak przyzwalanie młodym na cokolwiek zechcą, to przechył w drugą stronę. Dziś panuje moda na przyzwalanie. Także za sprawą części mediów, które zbyt łatwo podnoszą alarm, gdy tylko gdzieś nauczyciel ostro potraktuje uczniów. Jednak nawet, gdy ktoś przesadza w tę lub tamtą stronę, to nie powinniśmy od razu zmieniać prawa! Niebezpieczna moda na zbytnie przyzwalanie dzieciom panuje w wielu rodzinach. Niektórzy rodzice sądzą, że stoją przed wyborem: albo ograniczam swobodę dziecka, albo z nim rozmawiam. Tymczasem obie te rzeczy trzeba robić jednocześnie! I w domu, i w szkole trzeba stawiać dziecku wymagania i ograniczenia, ale równocześnie stale prowadzić dialog. Jeśli dziecko w wieku gimnazjalnym chce jechać autostopem na wakacje, to rodzice mają obowiązek powiedzieć: „nie”, co nie przeszkadza prowadzić dyskusji o tym, dlaczego nie. Równowaga między dialogiem a stawianiem ograniczeń musi być też w szkole!A co o tym mówi prawo?

– Polskie prawo pod tym względem wcale nie jest takie złe. Problem leży w jego niewłaściwej interpretacji, na przykład przez zbyt gorliwych „rzeczników praw ucznia”.

Minister Edukacji Krystyna Łybacka upominała dyrektorów szkół, że nie mają prawa nawet do zawieszania w prawach ucznia. To jak dyrektor ma sobie poradzić z młodocianym bandytą, który terroryzuje w szkole kolegów i koleżanki? Ma go grzecznie poprosić, żeby się poprawił?

–- Sądzę, że zawieszenie w prawach ucznia powinno być w arsenale środków, którymi dysponuje dyrektor szkoły. Nauczyciele najbardziej narzekają na gimnazja. Ich fora internetowe są pełne takich wpisów: kiedy powiem – „zdejmij z ławki te śmierdzące buciory”, młodzi odpowiadają, że „nie mam prawa ubliżać uczniowi”. Muszę uważać na każde słowo. A kiedy mówię – „wyciągnijcie karteczki”, to mi mówią – „pani sobie w ciu... leci”.

– To szerszy problem upadku kultury życia publicznego. Standardy odnoszenia się do siebie zostały w Polsce zaprzepaszczone, między innymi przez ordynarne komentarze i zachowania prowadzących różne telewizyjne teleturnieje. Upowszechnianie się maniery braku uprzejmości i upokarzania ludzi w telewizji jest zdumiewające. Młodzież przejmuje te wzorce.

Przykłady, których Pan użył, może nie odzwierciedlają typowej gimnazjalnej rzeczywistości, jednak w gimnazjach widać pewne formy rozwydrzenia. Wielu świetnych nauczycieli mówi, że w gimnazjach uczy się trudniej.

Jakie są tego przyczyny?

– Są one złożone. Problemem jest na przykład zanikające poczucie wstydu. Niektóre dziewczyny w gimnazjach ubierają się zbyt wyzywająco. Zachęca je do tego moda. Ich ubiór wraz z budzącą się zalotnością oddziałuje na chłopców. Wiadomo, że wtedy jednym i drugim trudniej jest skupić się na matematyce. Szereg problemów, które pojawiły się w gimnazjach, prędzej czy później zmusi nas do przemyślenia formuły tej szkoły. W szkole podstawowej działa jeszcze naturalny autorytet nauczyciela jako człowieka dorosłego. W liceum możliwa jest bardziej partnerska atmosfera. Może specyfiką gimnazjum powinna być większa dyscyplina szkolna? Ujęcie w karby młodych, którzy przeżywają burzę hormonalną i dynamiczne zmiany nastroju. Może warto wprowadzić jednolite mundurki? A może gimnazja powinno odróżniać od innych szkół odejście od koedukacji? Na pewno coś trzeba z gimnazjami zrobić.

Stanisław Sławiński Jest doktorem pedagogiki i wice-dyrektorem warszawskiego Biura Edukacji. Jest też autorem kilku publikacji, m.in. książki „Wychowanie do posłuszeństwa”.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)