Prawica się zmienia, problemy pozostają
Premier i inni czołowi politycy PiS uczcili rocznicę 4 czerwca. Nie tego z 1989 roku, kiedy odbywały się pierwsze, częściowo demokratyczne wybory w Polsce. Tego z 1992 roku, kiedy to miała miejsce „noc teczek” i upadek rządu Jana Olszewskiego. Jako sprawozdawca parlamentarny byłem świadkiem tych wydarzeń i muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej niesamowitych spektakli, jaki w życiu widziałem.
04.06.2007 | aktual.: 04.06.2007 12:42
Wspominający tamte gorące wydarzenia premier Jarosław Kaczyński wychwalał i Olszewskiego, i jego rząd. Trochę to dziwne, bo zaraz po słynnej nocy teczkowej, na nadzwyczajnym zjeździe Porozumienia Centrum (czyli ówczesnej partii Kaczyńskiego) z jej szeregów przegnano nie kogo innego, jak Jana Olszewskiego. Ten założył własną partyjkę i nastąpił kilkuletni okres morderczej i kompletnie idiotycznej rywalizacji między Kaczyńskim i Olszewskim. Ale zostawmy historię na boku. Zajmijmy się tym, co się zmieniło na prawicy, oprócz tego, że Olszewski z Kaczyńskim znowu się lubią. Od 4 czerwca 1992 roku minęło 15 lat. I warto zauważyć dwie rzeczy: jak bardzo zmieniła się prawica od tego czasu. Oraz to, że ciągle spieramy się dokładnie o tę samą sprawę: o lustrację.
Rząd Olszewskiego był koszmarny. Na jego czele stał człowiek kompletnie niezorganizowany, ale – oczywiście – wielki patriota. Wszystko to była jakaś jedna wielka amatorszczyzna, skąpana jeszcze w prawicowym sosie. A składniki takiego sosu to – wtedy - kłótliwość, warcholstwo, prymat osobistych ambicji nad dobrem wspólnym, zgrzebność i ogólne dziadostwo. Warto docenić to, jak bardzo zmieniła się polska prawica przez te lata. Wtedy była synonimem prowincjonalnego bicia piany. Dzisiaj, dwie najsilniejsze w Polsce partie – czyli Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska – to dwie formacje prawicowe, bijące na głowę całą resztę stawki organizacją, rozmachem działań, profesjonalizmem polityków i współpracowników, skalą działań, wiedzą na temat społecznych zjawisk, technik masowej komunikacji oraz – co nie bez znaczenia - budżetem. Z ideowych popaprańców prawica zamieniła się w ideowych technokratów.
Broń Boże, nie próbuje nikogo przekonywać, że w partiach tych roi się od wybitnych, czy nawet całkiem zwyczajnie kumatych ludzi. O nie, takich jest stanowczo za mało. PiS, czy PO przypominają amerykański lotniskowiec z książki Jeremy’ego Clarksona (tego z „Top Gear”) poświęconej najwspanialszym maszynom pt. „Wiem, że masz duszę”. Zwiedzając okręt Clarkson nie mógł się nadziwić, że tak doskonałe urządzenie, tak niesamowicie skomplikowana maszyna wielkości miasta zaludniona jest przez… kompletnych matołów. Takie bowiem wrażenie sprawiali opiekujący się nim marynarze (nie bez znaczenia jest fakt, że Clarkson nie cierpi Amerykanów). Ale mimo ludzkiej mizerii, lotniskowiec funkcjonował z precyzją szwajcarskiego zegarka.
Ta przemiana – w skrócie zgrzebnego PC w technokratyczne PiS - to efekt profesjonalizacji polityki. Dzisiejsze partie mocno upodobniły się do korporacji, w których każdy pionek wykonuje swoje zadania, a osobowości nie są szczególnie cenione (stąd w dzisiejszej polityce mniej barwnych postaci niż kiedyś). Sprawniej zdobywają władzę, lepiej o nią dbają, stosują sprytne zagrania socjotechniczne, skuteczniej przekonują do siebie i zniechęcają do konkurentów. Tylko, czy z tego imponującego postępu wynika coś więcej? Fakt, że wciąż biedzimy się z brakiem autostrad i nadal spieramy o lustrację sugerowałby, że wciąż kręcimy się w kółko. Tylko już nie kajakiem a lotniskowcem.
Igor Zalewski dla Wirtualnej Polski