Prawdziwe życie Jana Rokity
Dużo czyta, mało pisze. Po samolotach się awanturuje. Przyjaciół odrzuca. Ostatnio ciężko choruje. Życie Jana Rokity nie jest sielanką - pisze "Wprost".
13.06.2011 | aktual.: 14.06.2011 10:29
W wersji oficjalnej jest człowiekiem spełnionym. "Co robię? Żyję! Oddałem polskiej polityce moją młodość i najlepszy wiek dojrzały. Teraz przeżywam chyba najszczęśliwszy okres życia. Aż się boję, że natura świata sprzeciwi się temu, bo to sen tak piękny, że musi się pewnie skończyć. Najbardziej fascynujące jest to, że żyję zupełnie bez stresu. Nawet jakbym chciał się zdenerwować, to nie ma czym!" - zwierzał się jakiś czas temu Rokita w "Gazecie Wyborczej".
Oficjalnie znajomi mówią o nim, że jego kariera polityczna to zamknięty rozdział. Teraz ma czas na to, co naprawdę lubi: rozważania teologiczne, pisanie esejów o sztuce, a ostatnio - społeczne rewolucje w krajach islamskich.
Nieoficjalne wypowiedzi przyjaciół na temat Jana Rokity, to już jednak zupełnie inna bajka. - Nie czuje sensu życia. Jest intelektualistą niespełnionym. Lata w politycy uniemożliwiły mu zdobycie tytułów naukowych. A nie czuje się gorszy od profesorów - twierdzi wieloletni znajomy.
Na to nakłada się trudny charakter Rokity. Zawsze wyróżniało go wybujałe ego i niezdolność do działania w grupie. Dopóki coś znaczył, ludzie do niego lgnęli. A gdy przeszedł na "emeryturę", stał się już tylko dziwakiem niepotrafiącym utrzymać więzi z bliskimi.
- W Krakowie odtrącił niemal wszystkich. Zawsze traktował ludzi instrumentalnie i nie zauważał, że oni uważają się za jego przyjaciół. to nie są spektakularne rozstania. Po prostu przestaje odbierać telefony, nie odpowiada na e-maile - mówi jeden ze znajomych. Inny dodaje: - Janek pogardza ludźmi i tą pogardą zraża ich do siebie.
Frustrację pogłębiają problemy finansowe. Gdy był posłem, całą pensję wydawał na siebie. Żona Nelli, która po rodzicach odziedziczyła kamienicę w Hamburgu, utrzymywała zaś dom i córkę. Po wycofaniu się z polityki miał finansowe eldorado, gdy za pensję godną iście dziennikarskich celebrytów pisywał do "Dziennika". Jednak gdy dołująca gazeta została sprzedana, źródło dochodów wygasło. Teraz jedyny stały przypływ gotówki Rokity to 3,5 tys. zł za wykłady w jezuickiej Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatium". Publikuje niewiele, a propozycje pracy - np. doradcy przy Parlamencie Europejskim czy stanowisko ambasadora w Madrycie lub Brazylii - odrzuca.
- Janek uważa, że cały świat się od niego odwrócił, więc teraz on odwraca się od całego świata - mówi "Wprostowi" jeden z ostatnich przyjaciół Rokity.
Nie da się ukryć, że problemy zaczęły się od Nelli. Nie musiała, a nawet nie wolno jej było przyjmować propozycji objęcia stanowiska w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego i kandydowania z listy PiS do sejmu. Ale stało się - nieobliczalna Nelli zadziwiła nie tylko Polskę wejściem w politykę, ale też Jana. To był cios w plecy, i tak już słabnącego, polityka.
Jan w telewizji oświadczył, że odchodzi z polityki, chociaż następnego dnia zdał sobie sprawę, że od zawsze był posłem i niczego innego w życiu nie robił. I nagle - w wieku 48 lat - przyszło mu zacząć życie na nowo, z czystym CV i sławą człowieka trudnego we współpracy.
To, że żona wycięła mu numer, nie ulegało wątpliwości. Czy jej wybaczył? Znajomi twierdzą, że tak. Nieraz go zaskakiwała, a on nauczył się z tym żyć.
Ponoć w 2007 roku, tuż przed samym odejściem z polityki Rokita na powrót zaczynał dogadywać się z Tuskiem. Tymczasem, jak mówi obecnie Jarosław Gowin, już nie ma o czym mówić. - Był człowiek, głośno się szamotał, aż poszedł na dno. Jakiś czas po powierzchni wody rozchodziły się jeszcze kręgi. W końcu tafla się uspokoiła, a życie poszło dalej.