Pracownicy Jelcza uczą się japońskich zwyczajów
Japończycy z Toyoty zatrudnili w Jelczu-Laskowicach 350 Polaków. Szykują etaty dla pół tysiąca kolejnych. Wszyscy muszą zdać odpowiednie testy i przejść szkolenia. Japończycy uczą ich także podstaw swojego języka i zwyczajów Kraju Kwitnącej Wiśni.
01.04.2005 | aktual.: 01.04.2005 09:11
Klaudia Mackiewicz była pierwszą Polką, którą Toyota Motor Industries Poland z Jelcza-Laskowic przyjęła do pracy. Kończyła właśnie japonistykę na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a firma pilnie potrzebowała tłumacza. Świeżo upieczona absolwentka japonistyki pośredniczyła w negocjacjach szefów koncernu z władzami miasta i regionu, potem pomagała przyjmować pierwszych pracowników.
Z Ostrowa Wielkopolskiego przeprowadziła się do Wrocławia. W międzyczasie na kilka miesięcy wyjechała do Japonii. Miała tam pomagać innym polskim pracownikom, których firma przysyłała na szkolenia. Dla wielu z nich kontakt z kulturą tego azjatyckiego kraju był wielkim szokiem. I to już od pierwszych spotkań z Japończykami. – Polaków zaskoczyło już to, że w Japonii nie podaje się rąk na przywitanie. Nie ma też polskiego przyjacielskiego poklepywania się po ramieniu. Tam rolę takich kontaktów zastępują niskie ukłony – opowiada Mackiewicz. – Wielu też zaskakuje stosunek Japończyków do pracy. Tam pracuje się bardzo długo, często trzeba zostać po godzinach – podkreśla.
O ile do japońskich zwyczajów Polacy mogli szybko się przyzwyczaić, o tyle niektórzy przez całe miesiące nie potrafili przekonać się do tamtejszej kuchni, choć na świecie znawcy uważają ją za najbardziej wyrafinowaną. Gościnni i troskliwi – Mnie japońskie specjały bardzo smakowały. A szczególnie sashimito, czyli posiekana i elegancko podana, świeża, surowa ryba. Pyszne jest też okonomiyaki: ni to naleśnik, ni to pizza, podawane najczęściej z warzywami i sosami – opowiada 32-letni Hubert Jeżak z Wrocławia. Jest absolwentem technikum samochodowego. Wcześniej pracował m.in. we wrocławskiej fabryce Volvo. O wolnych etatach w Toyocie dowiedział się z prasowych ogłoszeń. Wszystkie testy przeszedł pomyślnie, więc firma przyjęła go z otwartymi ramionami. Najpierw musiał jednak wyjechać na szkolenie do Kraju Kwitnącej Wiśni.
W Azji spędził siedem miesięcy. – Zaskoczyła mnie wyjątkowa gościnność Japończyków. Na każdym kroku starali się nam pomagać – przekonuje. – Któregoś dnia chcieliśmy zwiedzić zamek w pewnym mieście. Zgubiliśmy drogę. Poprosiliśmy o wskazówkę zupełnie obcego mężczyznę. Porzucił wszystkie obowiązki, by nam pomóc – wspomina. Podczas pobytu w Japonii Hubert Jeżak złamał nogę. – Wtedy przekonałem się, że Japończycy są też bardzo troskliwi i opiekuńczy – opowiada. Z pomocą przychodzili mu nawet sami szefowie motoryzacyjnego potentata.
Z Milówki do Oławy 31-letni Grzegorz Majiczek dotąd pracował na Śląsku, w fabryce japońskiego koncernu Isuzu Motor. O szansach na zatrudnienie w Toyocie także przeczytał w gazecie. Wyprowadził się z rodzinnej Milówki i wynajął mieszkanie w Oławie. W Toyocie został liderem grupy – nadzoruje pracę 45 osób. Odpowiada za końcowy etap montażu silników Diesla. Zanim jednak Japończycy powierzyli mu tak odpowiedzialne stanowisko, również zaprosili go do swego kraju. – Przez sześć tygodni byliśmy słuchaczami Association for Overseas Technical Scholarship, czyli ośrodka, w którym obcokrajowców pracujących w firmach z branży technicznej uczy się japońskiej kultury i podstaw języka – wyjaśnia. – Potem przez ponad pięć miesięcy zapoznawano nas z zasadami pracy obowiązującymi w Toyocie. Każdy przeszedł też praktykę w jednej z tamtejszych fabryk należących do koncernu. Wszystko poukładane Robert Manoryk z Jelcza-Laskowic ma 26 lat. Skończył technikum mechaniczne.
W Toyocie pracuje przy taśmie produkcyjnej, montując najnowocześniejsze silniki Diesla. – Pierwsze dni były dużym szokiem. Wszystko jest precyzyjnie ustalone, doskonale zaplanowana jest każda minuta naszej pracy. Wszędzie panuje idealny porządek. Policzona jest każda, nawet najmniejsza śrubka. To zupełne przeciwieństwo dużych polskich firm – opowiada. Japońska fabryka nie jest jego pierwszym miejscem pracy. Zaczynał, jak większość mieszkańców Laskowic, w Jelczańskich Zakładach Samochodowych. Potem trafił do fabryki Volvo. Ostatnio był bezrobotny. W urzędzie pracy dostał kwestionariusz dla zainteresowanych etatem w Toyocie. Wypełnił, choć do końca nie wierzył, że uda mu się dostać pracę u Japończyków. Po kilku tygodniach zaprosili go na testy.
– Pierwszy etap nie był najtrudniejszy. Polegał głównie na odpowiadaniu na pytania badające psychologiczne predyspozycje do pracy. Sprawdzali też, czy potrafimy czytać ze zrozumieniem techniczne teksty – opowiada. Sprawdzian zaliczył. – Ale okazało się, że to nie koniec. Drugim etapem było rozwiązywanie zadań praktycznych. Dostaliśmy rysunek techniczny i zestaw części. Na podstawie dokumentacji trzeba było zmontować konkretne urządzenie. Gdy i z tym dał sobie radę, musiał udowodnić, że potrafi pracować w grupie. Na koniec przyszedł czas na rozmowę z japońskim szefem. – Na szczęście był też tłumacz – uśmiecha się Manoryk. Teraz z porozumieniem się z prezesem miałby mniej kłopotów. Po kilkumiesięcznej wizycie w Kraju Kwitnącej Wiśni zna już wiele japońskich słów.
Michał Gigołła