Poznański biznesmen mógł zatruć całą Piłę
Wnioskiem o tymczasowy areszt zakończyła się w piątek kariera 50-letniego biznesmena z Poznania, który w byłych hangarach na pilskim lotnisku trzymał tony niebezpiecznych i trujących odpadów.
Oficjalnie, czyli w papierach Agencji Mienia Wojskowego, od której dzierżawił oba hangary, były to zwyczajne magazyny. To, że takie zwyczajne to one nie były, okazało się w tym tygodniu, kiedy weszli do nich policjanci i strażacy, a po nich inspektorzy WIOŚ.
- Nasze działania właściwie się dopiero rozpoczynają - mówi Marek Duraj, szef pilskiej delegatury WIOŚ. - Pobieramy próbki, które trafiają do naszego laboratorium. Badanie części z nich ma potwierdzić nasze przypuszczenia, co do rodzaju i pochodzenia tych substancji. W przypadku pozostałych będziemy dopiero ustalać ich skład, gdyż część zabezpieczonych pojemników nie była nawet oznaczona. Jednak już teraz możemy powiedzieć, że były to odpady z tej najbardziej niebezpiecznej kategorii.
Marian M., ich nielegalny właściciel, starał się w pilskim starostwie o zezwolenie na składowanie niebezpiecznych odpadów. Kiedy urzędnicy wytknęli mu brak niezbędnych dokumentów do otrzymania takiego zezwolenia, nie pojawił się już w starostwie. Tyle że od swojego planu nie odstąpił.
Prokuratura ustaliła, że niebezpieczne odpady mogły leżeć w hangarach nawet od kilkunastu miesięcy. Marian M. był najwyraźniej pewien, że do hangarów nikt nie będzie zaglądał.
To, co zabezpieczyli śledczy, to setki 1000-litrowych beczek z podejrzanymi substancjami. Były także
inne pojemniki, a nawet zwykłe kartony.
Marian M. usłyszał zarzut składowania niebezpiecznych odpadów w warunkach, które zagrażały życiu i zdrowiu wielu osób. Grozi mu za to do 5 lat więzienia.
Niewykluczone, że w tej sprawie zarzuty usłyszą również kolejne osoby: poznański biznesmen nie działał bowiem sam.
Zobacz wydanie internetowe: Muzułmanie modlili się w intencji ofiar katastrofy